Miesiąc intensywnych spadków kursów zabrał inwestorom zyski z całego roku. W kolejnych kwartałach na warszawskim parkiecie wcale nie musi być lepiej – ostrzegają analitycy. Prezydent USA nie pomaga giełdom.
Po dobrych nastrojach inwestorów z początku roku, kiedy WIG po ponad 10 latach ustanowił rekord wszech czasów, nie ma już śladu. W piątek kursy na GPW spadały trzeci dzień z rzędu, ale była to kontynuacja złej passy z lutego – w ciągu miesiąca główny indeks warszawskiej giełdy stracił 6,6 proc. Gorszy wynik zanotował ostatnio we wrześniu 2011 r.
Wystarczyło zaledwie kilka nieudanych tygodni, żeby inwestorzy stracili zyski z całego roku. Jeszcze w styczniu WIG znajdował się ponad 20 proc. wyżej niż rok wcześniej, na początku marca roczna stopa zwrotu stopniała do 1,3 proc. Potwierdzając tym samym jedno z giełdowych porzekadeł, które mówi, że symbolizujący hossę byk wspina się po schodach, a kojarzony z bessą niedźwiedź skacze oknem. Innymi słowy – spadki kursów w trakcie bessy następują szybciej niż wzrosty w trakcie hossy.
– Ten rok będzie słaby dla krajowego rynku akcji. Problemy, z którymi już w zeszłym roku zmagały się przede wszystkim małe i średnie spółki, a więc rosnące koszty pracy i droższy złoty, w tym roku jeszcze się nasilą. To doprowadzi do spadku zysków, bo spółki nie będą w stanie przełożyć wyższych kosztów na końcowych odbiorców – mówi Marcin Materna, szef działu analiz w DM Banku Millennium.
Raporty finansowe za 2017 r., które giełdowe spółki właśnie zaczynają publikować, potwierdzają istotny wpływ negatywnych czynników. Problemy mają nie tylko mniejsze firmy. W piątek Comarch, jeden z liderów rynku informatycznego, poinformował, że jego roczny zysk spadł o 40 proc. i był najniższy od czterech lat. Głównie z uwagi na wyższe wypłaty dla pracowników i wysoki kurs złotego. Rosnące koszty pracy dały się we znaki także spółce Eurocash, największemu dystrybutorowi artykułów pierwszej potrzeby w Polsce. Wchodząca w składu indeksu WIG20, skupiającego największe firmy notowane na GPW, spółka skończyła zeszły rok z 33 mln zł na minusie. Kurs akcji jest najniższy od sześciu lat.
Reklama
– Problemy firm z rosnącymi kosztami spowodują, że pojawią się kłopoty z obsługą zobowiązań, co przełoży się na zwiększone odpisy z tytułu zagrożonych kredytów w bankach – ocenia Materna.
Tym samym pod znakiem zapytania stanie dalszy wzrost zysków, który pchał w górę notowania banków w zeszłym roku. A to jedna z ważniejszych dla giełdy branż.
Jednak to nie czynniki lokalne decydują o tym, że notowania na GPW zniżkują, lecz przede wszystkim trwająca od kilku tygodni przecena na globalnych rynkach.
– Kursy bardzo mocno wzrosły w grudniu i styczniu, co doprowadziło wyceny spółek do wysokich poziomów i tym samym skłoniło inwestorów do realizacji zysków. Pewnie jeszcze potrzeba trochę czasu na uspokojenie nastrojów, ale prawdopodobieństwo, że rozpoczęliśmy bessę, oceniam jako niewielkie – mówi Tomasz Manowiec, zarządzający z Noble Funds TFI.
Notowania w Stanach Zjednoczonych spadają od 26 stycznia. W tym czasie indeks S&P 500, obrazujący kursy w grupie największych amerykańskich spółek, stracił na wartości niemal 7 proc. Inwestorzy obawiają się, że jeden z najdłuższych okresów dobrej koniunktury w powojennej historii Stanów Zjednoczonych, którego odbiciem jest zapoczątkowana w 2009 r. hossa na rynku akcji, zbliża się do końca. Nerwowo reagują na pojawiające się sugestie ze strony członków Fed, że stopy procentowe w największej gospodarce świata trzeba będzie podnosić nieco szybciej, niż to się dotychczas wydawało. Po grudniowej podwyżce podstawowa stopa procentowa wzrosła do 1,25–1,50 proc., a w tym roku koszty pieniądza mogą pójść w górę nawet cztery razy. To oznacza trudniejszy dostęp do kredytu i wyższe koszty finansowe dla przedsiębiorstw.
W czwartek oliwy do ognia dolał prezydent Donald Trump, zapowiadając, że w tym tygodniu podejmie decyzję o nałożeniu 25-proc. ceł na wyroby stalowe importowane do USA. 10-procentowe cła dotknąć mają wyroby aluminiowe. W ten sposób Trump chce bronić swojego rynku przed nieuczciwą jego zdaniem konkurencją zagranicznych producentów. Z zapowiedzi wynika, że cła dotkną nie tylko państwa takie jak Chiny, które Amerykanie od lat oskarżają o dumping cenowy, lecz wszystkich producentów – także sojuszników Stanów Zjednoczonych z Unii Europejskiej. Szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker już zapowiedział, że Europa zareaguje „stanowczo” na wszelkie nowe taryfy. Inwestorzy zinterpretowali całą sytuację jako groźbę wojny handlowej. Stąd silne spadki na piątkowej sesji na rynkach akcji strefy euro (niemiecki indeks DAX i francuski CAC-40 straciły ponad 2 proc.). Dla europejskich przedsiębiorstw Stany Zjednoczone są głównym rynkiem eksportowym. Utrudnienia w dostępie do tamtejszego rynku odbiłyby się negatywnie na ich zyskach. Jednak konsekwencje ewentualnego konfliktu będą widoczne dopiero w dalszej przyszłości.
– Ani ze Stanów Zjednoczonych, ani ze strefy euro nie mamy sygnałów, które wskazywałyby na koniec dobrej koniunktury w gospodarce. W Polsce jest pod tym względem jeszcze lepiej, bo rosnąć zaczęły inwestycje, a ich kumulację będziemy mieli w tym roku. Tegoroczne tempo wzrostu gospodarczego można szacować na 4,5–5 proc. Byłbym zdziwiony, gdyby w tak dobrych warunkach warszawska giełda zakończyła rok na minusie – dodaje Manowiec. ⒸⓅ

>>> Czytaj także: Siódme pokolenie Rothschildów idzie po władzę. Słynny bank przygotowuje się do sukcesji