Wczorajsza konferencja rzeczniczki Departamentu Stanu była mistrzostwem świata komunikacji. Słowa Heather Nauert tam gdzie trzeba, były jednoznaczne. W innych punktach formułowała zdania tak, by nie urazić sojusznika i równocześnie dać do zrozumienia jak wygląda rzeczywistość. Przeanalizujmy spokojnie cały przekaz.

- Informacje, które mówią o zawieszeniu współpracy dotyczącej bezpieczeństwa lub dialogu na wysokim szczeblu, są po prostu fałszywe - powiedziała Nauert. To prawda. Nie ma mowy o zawieszeniu współpracy dotyczącej bezpieczeństwa. W Polsce stacjonują amerykańscy żołnierze. Nie odwołano również planowanych wspólnych ćwiczeń. Trwają rozmowy o zakupie przez Polskę systemów rakiet Patriot. Nie zawieszono również dialogu na wysokim szczeblu. Dziś w USA jest prezydencki minister Krzysztof Szczerski, który będzie rozmawiał z Wessem Mitchellem. W Warszawie był specjalny wysłannik USA ds. Ukrainy i były ambasador USA przy NATO Kurt Volker. Niedawno ze Stanów wrócił wiceminister Magierowski, który spotykał się z kongresmenami i Mitchellem. Trudno w takim wypadku twierdzić, że kontakty na wysokim szczeblu zostały zwieszone. I nigdy na łamach Dziennika Gazety Prawnej o tym – wbrew faktom – nie pisaliśmy. Wręcz przeciwnie. Podawaliśmy, że rozmowy są prowadzone. Tylko, że są to rozmowy kryzysowe.

ikona lupy />
DGP / Bartłomiej Molga

Nie ma również mowy – o czym też napisaliśmy w dzisiejszym wydaniu DGP – o „sankcjach” czy uznaniu polskiego prezydenta czy premiera za „persona non grata”. To terminy z zupełnie innego porządku. Zarezerwowane dla szpiegów czy polityków łamiących prawo międzynarodowe (np. dokonujących aneksji jakiegoś półwyspu). Nie są one adekwatne do obecnej sytuacji. I można je traktować co najwyżej jako kontrowersyjny skrót myślowy. Skoro jednak jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Tak jak informowaliśmy, problemem jest umiejętnie i dyskretnie wywierana przez USA presja na polskie władze. I to, że w związku ze sporem z Izraelem nie dojdzie do spotkania prezydenta Dudy z Donaldem Trumpem lub Michaelem Pencem w kontekście polskiej prezydencji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. W tym punkcie rzeczniczka Departamentu Stanu nie dementowała.

Reklama

Trwa ładowanie wpisu

- Nie mam informacji o żadnych spotkaniach, które byłyby planowane – mówiła rzeczniczka, odpowiadając na pytanie, czy prezydent Polski może spotkać się z Donaldem Trumpem. Gdy jeden z reporterów dopytał o spotkanie podczas lipcowego szczytu NATO, Nauert powiedziała, że „wiele rzeczy może się wydarzyć do tego czasu”. Dodała, że „nie porzucimy (USA-red.) swoich zobowiązań bezpieczeństwa wobec Polski”. To wszystko prawda. Wiele rzeczy może się wydarzyć. Może np. zostać znowelizowana ustawa o IPN. Do tego, aby porzucić zobowiązania bezpieczeństwa wobec Polski, USA musiałyby wycofać się z NATO, albo wycofać Polskę z NATO (warianty złamania art. 5 są raczej mało realne), albo wycofać z Polski swoje oddziały (to też mało realne, bo ich obecność w Polsce wynika z interesów USA i ich kalkulacji strategicznej a nie z tego, czy lubią polskiego prezydenta i premiera, o czym zresztą polscy politycy doskonale wiedzą. Wiedzą, że tarcza antyrakietowa nie jest jałmużną, tak samo jak nie jest nią kupowanie za miliardy dolarów uzbrojenia w USA).

Rzeczniczka nie mogła również odnieść się do planowanych spotkań prezydentów, bo takie plany są na dziś nierealne i nikt się w tej materii nie okłamuje. Reporter dopytywał „Czy to możliwe, że padły sugestie ze strony USA, Departamentu Stanu, że może być problem z takimi spotkaniami na wysokim szczeblu?”. - Nie zamierzam spekulować - stwierdziła tylko Nauert. Na pytanie, czy „polski minister spraw zagranicznych jest mile widziany w Departamencie Stanu", odpowiedziała, że „nie ma żadnych spotkań, ani żadnych planów, które mogłabym w tym momencie ogłosić”.

To była najdelikatniejsza forma w jakiej sojusznik mógł zakomunikować pewne fakty sojusznikowi. Nie spodziewajmy się (nie spodziewaliśmy się), że nagle któryś z amerykańskich dyplomatów czy polityków w oficjalnym wystąpieniu zacznie kogoś ustawiać. Nie spodziewajmy się również, że najważniejsi politycy w Polsce (premier i prezydent) zaczną komentować, że rzeczywiście mają problem z Amerykanami. Takich spraw po prostu nie załatwia się w ten sposób. Nie ma sankcji, person non grata i bojkotu. Ale są gesty, które należy odpowiednio czytać. I odpowiednio czyta je nawet sympatyzujący z obozem władzy portal wpolityce. Jak pisze w swoim komentarzu Jacek Karnowski, którego trudno posądzić o to, że nie orientuje się w sprawach międzynarodowych, albo że jest nieprzychylny obozowi rządzącemu: „Administracji USA ustawa o IPN się nie podoba, i nie jest to żadną tajemnicą. Czy jednak posunęłaby się ona do ogłaszania „bojkotu” polskich władz? Bardzo mało prawdopodobne. Co nie wyklucza, że zakładano jakieś gesty w postaci cichego odłożenia na później pewnych spotkań czy czasowego rozrzedzenia kontaktów. Tyle, że to nie byłyby żadne „sankcje”, ale normalne działania, często spotykane także między blisko współpracującymi państwami”. Pełna zgoda.

I jeszcze kwestia notatki, o której pisał Onet. Nie wiemy czy ona istnieje, czy nie. My dokumentów nie widzieliśmy. Dziwne jest jednak to, że po publikacjach springerowskiego portalu, jak nazywają Onet hejterzy - ruszyły poszukiwania informatora (nazywanego po stronie rządowej kretem), który o niej dziennikarzom miał powiedzieć.

>>> Czytaj też: Departament Stanu USA zaprzecza doniesieniom o zawieszeniu stosunków z Polską