Specjalne wybory do Izby Reprezentantów przeprowadzone we wtorek w zdecydowanie republikańskim okręgu Pensylwanii zostały zorganizowane, ponieważ poprzedni przedstawiciel tego okręgu w Kongresie, konserwatywny Republikanin Tim Murphy, w październiku ub. roku złożył mandat w wyniku skandalu spowodowanego ujawnieniem przez media, że Murphy identyfikujący się z ruchem pro-life nakłaniał swoją kochankę do aborcji.

W specjalnych wyborach w 18. okręgu wyborczym Pensylwanii o mandat złożony przez Tima Murphy'ego zmierzyli się demokrata, major rezerwy piechoty morskiej, były prokurator federalny, Conor Lamb z popieranym osobiście przez prezydenta Trumpa politykiem Partii Republikańskiej Rickiem Saccone.

60-letni obecnie Saccone, poseł kongresu stanowego Pensylwanii, w przeszłości był oficerem kontrwywiadu amerykańskich sił powietrznych i wykładowcą uniwersyteckim. Saccone podczas swojej kampanii przedwyborczej chełpił się, że był "Trumpem, zanim Trump został Trumpem".

Po przeliczeniu wszystkich ponad 200 tys. głosów w tym okręgu, w tym głosów oddanych drogą korespondencyjną (tzw. absentee votes, dosł. głosy nieobecnych) Lamb uzyskał zaledwie 627 głosów więcej niż kandydat Republikanów Saccone.

Reklama

Mimo że szefowie Partii Demokratycznej i najważniejsze "kibicujące" Demokratom media ogłosiły Conora Lamba zwycięzcą, Republikanie nie przyznali się do porażki i dali w czwartek do zrozumienia, że będą się domagać ponownego przeliczenia głosów.

Niezależnie, kto ostatecznie zostanie ogłoszony zwycięzcą wyborów w 18. okręgu wyborczym Pensylwanii, amerykańscy komentatorzy i politolodzy nie mają wątpliwości, że wyniki specjalnych wyborów w tym okręgu zamieszkiwanym przez trzon elektoratu prezydenta Trumpa, były olbrzymim sukcesem Conora Lamba i Partii Demokratycznej.

Okręg 18, wskazują politolodzy, do tej pory był takim bastionem Partii Republikańskiej, że w dwóch kolejnych wyborach do Izby Reprezentantów, w roku 2014 i w roku 2016 kandydat GOP nie miał konkurenta, bo Partia Demokratyczna nie pofatygowała się nawet, żeby wystawić swojego kandydata.

Dla prezydenta Trumpa, który dwukrotnie odwiedził w ostatnich tygodniach Pensylwanię, aby poprzeć starania Ricka Saccone, i dla Partii Republikańskiej, która wyłożyła na jego kampanię ponad 10 mln USD jest to kolejne ostrzeżenie, że w wyniku wyborów do Kongresu w listopadzie br. Partia Republikańska może stracić większość w Izbie Reprezentantów.

Obecnie w liczącej 435 kongresmenów Izbie Reprezentantów Republikanie posiadają solidną przewagę 44 głosów.

Jednak w wyborach przeprowadzanych w dwa lata po wyborze prezydenta na 4-letnią kadencję, tak jak w wyborach w listopadzie br., partia posiadająca kontrolę Białego Domu traci mandaty zarówno w Izbie Reprezentantów, jak i Senacie.

W ostatnich 21 wyborach zwanych "wyborami środka kadencji" (ang. midterm elections), które są plebiscytem popularności urzędującego prezydenta, partia, której przedstawiciel sprawował urząd prezydenta, traciła przeciętnie 30 mandatów w Izbie Reprezentantów.

Dodatkowo, jak wynika z badań dziennika "The Wall Street Journal", 38 kongresmenów z Partii Republikańskiej - z różnych powodów - nie zamierza ubiegać się o następną kadencję, a wyjątkowo niska popularność prezydenta Trumpa jest kolejnym atutem Demokratów w próbach przejęcia kontroli Kongresu w wyniku tegorocznych, listopadowych wyborów.

Z Waszyngtonu Tadeusz Zachurski (PAP)