Ponad połowa Polaków nie chce, by rządzący dostawali więcej niż 10 tys. zł na rękę.
PiS ma duży wizerunkowy kłopot z nagrodami dla członków rządu - sondaż DGP na panelu Ariadna pokazuje dlaczego. Ponad połowa pytanych o to, ile powinien zarabiać na rękę premier, wskazała kwotę do 10 tys. zł.
– To wynika z egalitaryzmu. Potwierdzają to wyraźnie zwłaszcza wyniki na wsi. Choć w największym stopniu głosuje na PiS, to ponad 65 proc. mieszkających tam ankietowanych nie widzi potrzeby, by premier zarabiał powyżej 10 tys. Zł - zauważa politolog Rafał Chwedoruk. Jeszcze mniejsze jest przyzwolenie na to, żeby taką kwotę zarabiali sekretarze i podsekretarze stanu.
Faktycznie pensja premiera wynosi obecnie ok. 15 tys. zł brutto, czyli nieco powyżej 10 tys. zł na rękę. Sekretarze stanu otrzymują 10,7 tys. zł, czyli 7,5 tys. na rękę, a podsekretarze stanu niepełne 10 tys. zł brutto, więc na ich konta wpływa około 6,9 tys. zł.
Takie wyniki sondażu to zapewne efekt niskiego poziomu zarobków w społeczeństwie. Jak wynika z opracowania GUS o płacach z 2016 r. (ostatniego tak przekrojowego), przeciętne wynagrodzenie wynosiło 4,3 tys. zł, ale dominanta, czyli najczęściej występująca pensja, była o połowę niższa. Dlatego z perspektywy ogółu obywateli zarobki rzędu 10 tys. zł na rękę to wielka suma. Wyniki sondażu pokazują, że tolerancja dla wyższych zarobków polityków rośnie w większych ośrodkach, gdzie zarabia się lepiej. Chwedoruk zwraca uwagę, że krytyczna opinia młodych ludzi na temat wyższych zarobków premiera i urzędników także może wynikać z porównania do ich poziomu życia i dochodów. Ale pokazuje też skalę odrzucenia przez nich instytucji i niezrozumienia zasad działania mechanizmów państwa.
Reklama
W poprzedniej kadencji PiS krytykował PO za ośmiorniczki i zapewniał o własnej skromności. Teraz znalazł się na celowniku Platformy. - Rząd premier Szydło sam sobie przyznał nagrody, ale w dużej grupie Polaków nie ma zrozumienia dla tak wysokich zarobków - mówi poseł PO Cezary Tomczyk.
Krytyka zarobków rządzących ma długą historię. Z postulatami taniego państwa wyszła PO przed kampanią w 2005 r. Wcześniej zarobki najważniejszych osób w państwie, tzw. erki, zamroził Leszek Miller, gdy doszedł do władzy w 2001 r. w momencie silnego spowolnienia gospodarczego. – Wyniki badania są echem 25 lat antypaństwowej i antypartyjnej demagogii wskazującej, że podmioty publiczne są instytucjami podejrzanymi i opresywnymi, nastawionymi na realizację partykularnych interesów, że są korupcjogenne z definicji – mówi Rafał Chwedoruk.
W efekcie powstał rodzaj sprzężenia zwrotnego. Wykorzystywanie krytyki podwyżek pensji przez opozycję wzmacnia w elektoracie poczucie, że rządzący nie powinni dużo zarabiać. W efekcie od momentu zamrożenia przez Leszka Millera w 2001 r. wynagrodzeń dla erki nie było w tej grupie znaczącego wzrostu uposażeń. Czym najbardziej dotknięci są podsekretarze stanu pełniący funkcje na wpół polityczne, na wpół ekspercko-urzędnicze. Opisywana przez nas propozycja nowelizacji ustawy o służbie cywilnej przesuwająca ich do korpusu służby cywilnej jest próbą faktycznego podwyższenia wynagrodzeń tej grupie.
Jeśli chodzi o zmianę zasad wynagradzania ministrów czy premiera, to w tej kadencji nikt się do tego nie kwapi. - Politycy powinni działać na podstawie przyzwolenia społecznego. Rok temu PiS proponował podwyżki, przetoczyła się dyskusja i pomysł spotkał się z negatywną oceną. Takie dyskusje mogą się odbywać, ale raz na kilka lat. Powtarzanie ich co rok nie ma sensu – uważa Cezary Tomczyk. Jego zdaniem do rozważenia jest pomysł wprowadzenia w przyszłości waloryzacji ministerialnych i poselskich pensji wskaźnikiem inflacji, by nie traciły na wartości. Ale, jak zastrzega, taka zmiana musiałaby być wprowadzana od kolejnej kadencji, by nie było wątpliwości, że obecny skład parlamentu przygotował ją dla siebie. Inny pomysł ma rzecznik PSL Jakub Stefaniak. - Ja bym proponował, by na zarobki rządu przeznaczyć pulę pieniędzy dzieloną przez premiera. Jeśli chce, może mieć 5 czy 10 dobrze wynagradzanych ministrów lub kilkudziesięciu źle - mówi polityk PSL. Natomiast PiS proponuje, by od kolejnej kadencji sekretarze stanu mogli pobierać do pensji z resortów także 60 proc. uposażenia parlamentarzysty, jeśli są w Sejmie czy Senacie. O podwyżkach uposażeń ministrów czy premiera mowy nie ma.

>>> Czytaj też: Nadchodzi RODO. Oto fakty i mity o wielkiej reformie bezpieczeństwa danych