Tai, wykładowca prawa na Uniwersytecie Hongkongu i jeden z inicjatorów Ruchu Occupy z 2014 roku, ocenił niedawno na Tajwanie, że gdyby Chiny stały się demokratyczne, poszczególne regiony mogłyby rozważyć niepodległość lub utworzenie federacji lub konfederacji.

Ta wypowiedź spotkała się z ostrą krytyką rządu centralnego i władz Hongkongu, a grupy sprzyjające Pekinowi na uczelni Taia domagały się jego zwolnienia. Działacz odmówił złożenia przeprosin i porównał się do kury z chińskiego przysłowia - zabijanej, by przestraszyć małpy. Wyjaśnił też, że nie jest zwolennikiem niepodległości Hongkongu, a jego słowa zostały wyrwane z kontekstu i były wykorzystywane wbrew jego intencjom.

We wtorek Tai napisał na Facebooku, że podejrzewa, iż jest śledzony przez związane z Chinami „potężne agencje”. Według gazety internetowej „Hong Kong Free Press” może chodzić o te same agencje, które w 2015 roku porwały pięciu niewygodnych dla władz ChRL hongkońskich księgarzy. Cała piątka zaginęła, by odnaleźć się później w Chinach kontynentalnych.

„Jeśli zobaczycie mnie w Chinach kontynentalnych lub Makau, to znaczy, że nie pojechałem tam dobrowolnie, ponieważ nie mam zamiaru tam jechać (…). Jeśli zobaczycie nagranie przedstawiające mnie mówiącego, że dobrowolnie wróciłem do Chin kontynentalnych lub Makau, musiałem to powiedzieć pod presją lub pod wpływem gróźb” - napisał Tai.

Reklama

Obawy działacza wzbudziła publikacja w sympatyzującej z Pekinem gazecie „Ta Kung Pao” zdjęcia, na którym widać go na parkingu w hongkońskiej dzielnicy Central. Jego zdaniem albo był on śledzony od swojego domu, albo w jego telefonie lub komputerze założono podsłuch.

Z Kantonu Andrzej Borowiak (PAP)