Wojna handlowa między USA a Chinami to prawdziwy dylemat dla Unii Europejskiej: czy ten największy blok handlowy na świecie powinien opowiedzieć się po którejś ze stron, a jeśli tak, to po której?

W teorii dla Europy to USA są bardziej naturalnym sojusznikiem. W końcu Stany Zjednoczone oraz Stary Kontynent blisko współpracowały już od czasu zakończenia II wojny światowej, tworząc multilateralne instytucje, które są dziś zagrożone. Tymczasem obecne chaotyczne podejście Donalda Trumpa do polityki handlowej wpycha Unię Europejską w ramiona Chin.

Głównym interesem strategicznym Unii Europejskiej przy okazji amerykańsko-chińskiej wojny handlowej jest przetrwanie multilateralnych ram handlu, takich jak np. Światowa Organizacja Handlu (WTO). Obecnie jednak podobne obawy w tym zakresie co Europa wyrażają Chiny, a nie USA.

Pod wieloma względami USA i Unia Europejska zajmują podobną pozycję względem Chin. Gospodarki USA i UE są importerami netto. Ich deficyty handlowe z Chinami sięgnęły odpowiednio 351 mld dol. i 178 mld dol. – wynika z danych agencji Bloomberg. Oczywiście, do pewnego stopnia różnice te odzwierciedlają różne poziomy rozwoju tych krajów. Duża część przemysłu przeniosła się do Chin, dzięki czemu może on korzystać z niższych kosztów pracy, a tymczasem konsumpcja wewnętrzna zaczęła ostatnio rosnąć. Nawet przy różnych fazach rozwoju, Zachód przed długi czas narzekał, że Pekin subsydiuje w nieuczciwy sposób swój przemysł. Na przykład duże konglomeraty przemysłowe uzyskują subsydiowane kredyty od państwowych banków w Chinach, co daje im nieuczciwą przewagę konkurencyjną, a czasem nawet w sztuczny sposób utrzymuje niektóre z nich przy życiu. W branży stalowej, której dotyczą niedawno wprowadzone przez Trumpa cła, zarówno USA jak i UE uważają, że Chiny powinny robić więcej w celu zmniejszenia swojej nadwyżki produkcyjnej.

Waszyngton i Bruksela podzielają także obawy ws. chińskiej polityki transferów technologicznych: oskarżają bowiem Pekin o sprzeniewierzanie się prawom własności intelektualnej poprzez przejmowanie zachodnich firm technologicznych. Właśnie tego argumentu użył Donald Trump, gdy w ubiegłym tygodniu ogłosił nałożenie ceł na import produktów z Chin o rocznej wartości ok. 50 mld dol. USA złożyły także pozew przeciw Chinom na forum WTO, do którego dołączyły się UE i Japonia.

Reklama

Ale gdy UE i USA są naturalnymi partnerami w ponownym określaniu zasad światowego handlu z Chinami, to strategia Trumpa jest już ryzykowna, gdyż może podważać pozycję Stanów Zjednoczonych jako strategicznego sojusznika Europy. Prezydent Donald Trump wielokrotnie krytykował UE za jej politykę handlową, którą określił mianem „bardzo niesprawiedliwej” dla USA. Trump dopiero w ostatniej chwili przyznał UE zwolnienia ws. ceł na stal i aluminium. Co więcej, wyłączenia te mają charakter czasowy, a Trump chce wywierać dalszą presję na kraje europejskie, aby te wprowadziły ustępstwa w innych obszarach handlu. To wszystko nie jest rodzajem zachowania, którego Unia Europejska mogłaby oczekiwać od przyjaciela.

Co jednak najważniejsze, administracja prezydenta Trumpa lekceważy światowy system handlu, który USA wcześniej zbudowały. W piątek Donald Trump stwierdził, że WTO była „niesprawiedliwe” dla USA. Zaproponowane przez niego cła ograniczyły ramy działania WTO do granic możliwości: wprowadzenie ceł uzasadniono rzadko wykorzystywanym wyjątkiem dotyczącym obrony bezpieczeństwa narodowego.

Zupełnie inaczej zachowują się Chiny, które chcą zachowania zasad międzynarodowego handlu. Prezydent Xi Jinping wielokrotnie prezentował swój kraj jako twardego obrońcę globalizacji, m.in. w czasie historycznego przemówienia na Forum Ekonomicznym w Davos. Chiny chcą zmierzyć się z amerykańskimi cłami na forum WTO. Oznacza to, że Pekinowi zależy na zachowaniu obecnego mechanizmu rozwiązywania sporów na forum tej organizacji.

Stanowisko Chin w tej sprawie dobrze pasuje do stanowiska Unii Europejskiej. W ubiegłym roku Cecylia Malmstrom, europejska komisarz ds. handlu, porównała świat bez WTO do „dzikiego zachodu”.

Umizgi Chin do Unii Europejskiej są w ostatnim czasie coraz silniejsze. Zhang Ming, chiński ambasador w UE, napisał w ubiegłym tygodniu, że „Chiny i UE, jako główni członkowie WTO i jako strategiczni partnerzy, powinni przyjąć jasne stanowisko przeciwko protekcjonizmowi”. Być może to do pewnego stopnia hipokryzja, ale może być wszystkim, na co UE w tym momencie może liczyć.

Istnieje wiele obszarów, w których sojusz Chin i UE jest możliwy. Pekin szuka strategicznych partnerów dla Inicjatywy Pasa i Szlaku (Nowy Jedwabny Szlak), czyli strategii rozwojowej, która ma na celu stworzenie lepszej infrastruktury pomiędzy Azją, Europą oraz Afryką. Kilka krajów, w tym Francja oraz Niemcy, wyraziły już wstępne zainteresowanie tym projektem.

Podobnie państwa europejskie mogłyby przyjąć bardziej aktywną rolę w ramach Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB), czyli chińskiego banku rozwojowego, który ma na celu wspieranie budowy infrastruktury w obszarze Azji i Pacyfiku. USA nie przyłączyły się do tej inicjatywy, gdyż jest to instytucja konkurencyjna wobec Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) i Banku Światowego. Tymczasem większość europejskich państw już to zrobiła, a ich zaangażowanie może być większe.

Oczywiście jeszcze długa droga do odwrócenia się Unii Europejskiej od USA i skierowania ku Chinom. Unia wciąż ma wiele zastrzeżeń wobec polityki handlowej Pekinu i niewiele wskazuje na to, że zastrzeżenia te szybko znikną. Począwszy od obrony demokracji liberalnej, po szeroko rozumiane priorytety w polityce zagranicznej, wciąż bardzo wiele łączy USA i Europę.

Donald Trump jednak ryzykuje szybkie zużycie wielkich rezerw zaufania i soft power, które USA zbudowały w relacjach z Europą od czasu II wojny światowej. To z kolei mogłoby być równie szkodliwe dla USA oraz światowej gospodarki, jak nałożone przez Trumpa cła.

>>> Zobacz również: Kreml chce stworzyć raje podatkowe dla oligarchów objętych sankcjami przez USA

>>> Czytaj też: Prezydent Xi obiecuje ustępstwa w dostępie do rynku. "Chiny dążą do rozwoju z otwartymi drzwiami"