To były jedne z najgłośniejszych wystąpień końcowej fazy rządów koalicji PO-PSL. Również jako wydarzenie symboliczne, pokazujące, że w procesie modernizacji zapomniano – a przynajmniej nie potraktowano wystarczająco poważnie – najsłabszych, zależnych od troski ze strony państwa. Problemy osób głęboko niepełnosprawnych, a także ich opiekunów były przez władze systematycznie marginalizowane.
Można się było spodziewać, że w ślad za protestami osób niepełnosprawnych pójdą kolejne grupy wykluczonych, tak się jednak nie stało. O ile jednak rodzice dzieci niepełnosprawnych doczekali się wypełnienia głównego postulatu socjalnego (choć zostało ono rozłożone na raty), o tyle opiekunowie dorosłych do dziś walczą bezskutecznie.
Protestujący rodzice mieli wiele postulatów, lecz jeden z nich traktowano priorytetowo. Chodziło o uznanie sprawowanej przez nich długookresowej opieki za pracę i zrównanie otrzymywanego świadczenia pielęgnacyjnego z wysokością płacy minimalnej. Trzeba dodać, że to świadczenie było i jest przyznawane za cenę całkowitej rezygnacji z pracy – tymczasem, gdy odbywał się protest, wynosiło ono 620 zł i przysługiwało rodzicom oraz opiekunom dzieci (ale tych ze wskazaniem konieczności stałej opieki), a także znacznie niepełnosprawnych dorosłych, jednak pod warunkiem, że byli w takim stanie od dzieciństwa. Z postulatem podniesienia świadczenia rodzice występowali już wcześniej, również organizując protesty pod Sejmem i Kancelarią Prezesa Rady Ministrów, ale wreszcie zdecydowali się na radykalniejszą formę – strajk okupacyjny. Dopiero wtedy premier Donald Tusk ugiął się i spełnił główny postulat, choć jego realizacja miała odbywać się na raty. Świadczenie miało rosnąć sukcesywnie do wysokości płacy minimalnej i dopiero w 2016 r. uzyskało jej poziom.
Reklama