Polityka coraz bardziej potrzebuje prawdziwych i wyrazistych postaci, wiernych sobie bez względu na koniunkturę.
Gdy Andrzej Duda zaczyna mówić, wszystko się zgadza. Treść jest dopasowana do emocji. Natężenie głosu idzie w parze z gestykulacją. I nieważne, czy jego słowa wzbudzają złość, czy oklaski zadowolenia. Jest w tym pozór autentyzmu. Pozór, bo na końcu pozostaje wrażenie, że brali w tym jeszcze udział scenarzysta i reżyser. To jednak nie przeszkadza prawie połowie społeczeństwa obdarzać głowę państwa zaufaniem. A drugiej połowie – snuć teorie spiskowe albo przynajmniej podważać intencje i cele prezydenta.
Takich dylematów nie ma przy Jarosławie Kaczyńskim. On jest sobą, nikogo nie udaje i nie kopiuje. Wierzy w to, co mówi, jego emocje są szczere. Jak się ktoś nie zgadza z jego poglądami, trudno. Taka postawa i przewidywalność postępowania jest ceniona zaledwie przez ok. 35 proc. społeczeństwa, u pozostałych wzbudza nieufność. Na niemal równe proporcje zaufania i jego braku wśród Polaków może za to teraz liczyć Donald Tusk, jeszcze dwa lata temu znienawidzony i obwiniany o każde złe wydarzenie w kraju. Wygładzony, wyważony, wystudiowany. Autentyczny? A Paweł Kukiz, Ryszard Petru, Katarzyna Lubnauer, Władysław Kosiniak-Kamysz, Jarosław Gowin, Zbigniew Ziobro, Grzegorz Schetyna, Włodzimierz Czarzasty, Barbara Nowacka, Adrian Zandberg... Czy oni są prawdziwymi, czy plastikowymi politykami – takiego określenia użył filozof polityki prof. Andrzej Szahaj wobec ludzi, którzy rwą się do sprawowania władzy, choć nie mają żadnej idei.

CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP