Okazało się, że tak jak amerykańską gospodarkę pogrążyły kredyty hipoteczne, tak naszą walutę, oczywiście obok odpływu kapitału z Polski, ciągną w dół opcje walutowe wystawiane przez nasze przedsiębiorstwa.

Polski toksyczny papier, czyli opcja walutowa

Do niedawna żyliśmy w błogim przeświadczeniu, że kryzys finansowy nas nie dotyczy. To Amerykanie namieszali eksportując do krajów rozwiniętych swój krach na rynku kredytów hipotecznych. U nas miało być spokojnie i bezpiecznie. – Żadnych toksycznych instrumentów nasze banki nie stosowały – słyszeliśmy zapewnienia płynące ze strony kręgów finansowych.
Bomba wybuchła, gdy w miarę jak złoty zaczął tracić na wartości, kolejne spółki zaczęły ujawniać swoje problemy związane z rozliczeniem zawartych opcji walutowych.

Mechanizm jest prosty – wykupujesz opcję, osłabiasz złotego

Reklama

Jeżeli firma nie jest w stanie udźwignąć ciężaru rozliczeń, bank zamyka bowiem transakcję, która staje się wymagalna natychmiast. Wystawca opcji call (firma) musi wtedy odkupić opcję co pośrednio związane jest z zakupem waluty, w której denominowana jest opcja. Transakcje zamknięcia opcji generują w rezultacie większa popyt na walutę powodując zwyżki kursów i dalsze osłabienie złotego.

- Wygląda na to, że do takich transakcji doszło w tygodniu, kiedy euro przekroczyło poziom 4,50 zł. Dla niektórych firm to już była to granica wytrzymałości finansowej, więc same zaczęły zamykać transakcje bądź robiły to za nie banki – informuje Marek Wołos, dyrektor Departamentu Doradztwa i Analiz DM TMS Brokers.

Im słabszy zloty tym baki zarabiają na opcjach więcej

Nie można wykluczyć również, że banki, które kupiły opcje od polskich firm, grają teraz na osłabienie złotego, aby windując kursy walut zwiększyć swoje zyski. - Nabywcy opcji call (banki) grają na zwyżkę kursów walut ponieważ im większa różnica pomiędzy kursem wykonania opcji strike (np. 3,30 - 3,50 zł) a kursem rynkowym (obecnie około 4,65 zł) tym wyższy zysk posiadacza opcji – wyjaśnia Marek Wołos z DM TMS Brokers.

Ponadto przy silnej deprecjacji złotego bankom łatwiej jest przyśpieszyć realizację praw z opcji, aby postawić potencjalne przyszłe zyski w stan natychmiastowej wymagalności – dodaje Marek Wołos.
W przypadku zamknięcia transakcji zyski są księgowane od razu, a nie w ciągu całego okresu zapadalności opcji, np. kilku lat, co poprawia wyniki finansowe banków i ich płynność. A w czasie kryzysu to rzecz nie do pogardzenia.

Przedsiębiorstwa ponoszące straty na wystawionych opcjach podnoszą z tego tytułu larum, jednak dla uczestników rynku walutowego sprawa jest jasna - takie są twarde realia rynku instrumentów pochodnych. - Działania spekulacyjne są oczywiście możliwe, ale do ferowania wyroków w tej sprawie trzeba podchodzić z dużą ostrożnością – uważa Łukasz Dajnowicz z urzędu Komisji Nadzoru Finansowego.

Winne są niestety same spółki

Według szacunków KNF, na podstawie danych z banków i przedsiębiorstw, ujemne wyceny opcji walutowych wystawionych dla krajowych spółek w wyniosły 15 mld złotych. Euro kosztowało wówczas 4,20 zł – teraz, gdy trzeba za nie płacić ponad 4,65 zł ta kwota jest już znacznie większa.

Do zaangażowania w opcje przyznało się dotychczas 99 spółek giełdowych, spośród których 35 wykazało ujemne wyceny opcji na około 155 mln zł, a 4 zapowiedziały ryzyko ich wystąpienia. Trzeba jednak podkreślić, że dopóki pozycje nie zostały zamknięte, nie są to jeszcze straty tylko negatywna wycena opcji.

- Jeśli pozycja ma charakter zabezpieczający to jest ona równoważona przez wyższe wpływy w walucie z eksportu. To co eksporter traci na opcjach zyskuje na eksporcie – wyjaśnia Łukasz Dajnowicz. Prawdziwy obraz sytuacji będziemy mogli ocenić po opublikowaniu przez spółki sprawozdań kwartalnych, kiedy poznamy realne przychody i wyniki spółek. Zdaniem Łukasza Dajnowicza, może być tak, że firmy tracą wprawdzie na opcjach ale dzięki eksportowi per saldo zyskują na deprecjacji złotego.

W założeniu transakcje terminowe powinny zabezpieczać eksporterów i importerów przed ryzykiem wahań kursów walut. Chciwość wzięła jednak górę i znaczna część przedsiębiorstw, skuszona systematyczną, wielomiesięczną aprecjacją złotego, zaczęła wchodzić w buty instytucji finansowych zajmując się spekulacjami na opcjach walutowych, zamiast koncentrować się działalności podstawowej. W rezultacie, zawierając transakcje opcyjne (kupno/sprzedaż opcji), firmy zamiast eliminować przy ich pomocy ryzyko walutowe, wprowadziły je do zarządzania finansami, co zwiększyło niepewność odnośnie do ich przyszłych przychodów i wyników.

Tymczasem kryzys na międzynarodowych rynkach finansowych spowodował istotną deprecjację złotego. - W rezultacie otwarte krótkie pozycje w opcjach call, czyli zobowiązania przedsiębiorstw do sprzedaży euro po niższych cenach niż rynkowe (np. 3,20 - 3,50 zł) powodują, że ponoszą one duże straty, gdyż muszą pokrywać niekorzystne różnice kursowe – wyjaśnia Marek Wołos z DM TMS Brokers.

Spółki szukają winnych wśród banków

Część przedsiębiorstw czuje się oszukana przez banki, które rzekomo nie informowały należycie o grożącym ryzyku związanym z opcjami walutowymi. Zdaniem niektórych, umowy opcyjnie oferowane przez banki były bardzo niekorzystne dla spółek. Niektóre przedsiębiorstwa grożą nawet, że jeśli nie uda się osiągnąć polubownego porozumienia z bankami będą składać pozwy sądowe.

Niezależnie od istoty sporu nie zmienia to jednak faktu, że umowy mają charakter dobrowolny i nikt nie zmuszał spółek do ich podpisywania. A nieznajomość realiów rynków finansowych nie jest żadnym usprawiedliwieniem.

Wielu bankowców nieoficjalnie podkreśla, że problemem nie są same opcje, lecz dyletanckie działanie części firm, które używały tych instrumentów do spekulacji zamiast do zabezpieczania ryzyka, nie mając odpowiedniej wiedzy i doświadczenia w tym zakresie.

- Zarządzający ponoszą odpowiedzialność za spółkę, toteż tłumaczenie, że ktoś czegoś nie zrozumiał lub nie doczytał w umowie trzeba traktować z dystansem. Prezes spółki, a nawet dyrektor finansowy, nie muszą oczywiście znać wszystkich zawiłości i niuansów instrumentów pochodnych. W takiej sytuacji trzeba ostrożnie podchodzić do spekulacji na opcjach walutowych – uważa Łukasz Dajnowicz z urzędu KNF.

Niektóre spółki giełdowe ukrywały swoje zaangażowanie w opcje walutowe przed rynkiem, co budzi zastrzeżenia Komisji Nadzoru Finansowego. Zdaniem Łukasza Dajnowicza, spółki mają obowiązek przedstawić w raporcie informacje, które są istotne dla oceny sytuacji majątkowej, finansowej i wyniku finansowego oraz możliwości realizacji zobowiązań przez emitenta, a takim są bez wątpienia dane dotyczące znacznego zaangażowania w opcje walutowe o charakterze spekulacyjnym.- Dlatego nadzór przypomniał, żeby w kwartalnych sprawozdaniach w informacjach dodatkowych spółki podały zaangażowania w instrumenty pochodne – informuje Łukasz Dajnowicz.

Kto już poległ na opcjach

Festiwal upadłości z powodu strat na opcjach walutowych zainaugurowała Elwo - spółka zależna od notowanego na giełdzie Rafko, która jako pierwsza złożyła wniosek o ogłoszenie upadłości. Elwo miała zawarte umowy opcyjnie z czterema bankami, z każdym na co najmniej kilkanaście milionów euro. Umowy były zawarte na tak niekorzystnych dla spółki warunkach, że nie udało się uniknąć ogromnych strat.

W ślady Elwo poszły Odlewnie Polskie, które również złożyły wniosek o upadłość z możliwością zawarcia układu z wierzycielami. Zobowiązania spółki z tytułu zawartych opcji walutowych przekroczyły bowiem wartość majątku spółki.

Kolejną spółką giełdową, która złożyła wniosek o ogłoszenie upadłości z możliwością zawarcia układu z powodu 37,8 mln zł strat na posiadanych opcjach walutowych były Krośnieńskie Huty Szkła.

Natomiast Fazos, spółka zależna Famuru, zdecydowała o wcześniejszym rozliczeniu części transakcji forward. W wyniku rozliczenia transakcji o wartości 32,3 mln dolarów strata na różnicach kursowych wyniosła 39,6 mln zł, a po rozliczeniu pozostałych umów na kwotę 9,2 mln dolarów - strata spółki zwiększy się do 51,8 mln zł.

Z kolei Paged podał, że straty z tytułu opcji poniesione przez jego spółki zależne: Paged-Sklejki, Paged Meble i Woodways, wynoszą łącznie blisko 53 mln zł, co będzie miało wpływ na skonsolidowany wynik finansowy Grupy.

Problemy z opcjami mają również znane spółki giełdowe m.in. Sanwil, Forte i Cersanit.

Na opcjach „przejechała się” także należąca do Zbigniewa Jakubasa spółka Feroco, zajmująca się remontami i budowaniem torowisk. Jak poinformowała "Gazeta Wyborcza", firma zawarła transakcje opcyjne na kwotę 160 mln euro, czyli 400 razy wyższą niż jej roczne zyski. Straty Feroco z tego tytułu sięgnęły kilkudziesięciu milionów złotych.