Kilkudziesięciu przedstawicieli opozycji udało się do siedziby OPA w Caracas, aby wręczyć dokument, który określa to głosowanie jako "oszustwo". W wyborach nie weźmie udziału główny sojusz opozycyjny - Unia Jedności Demokratycznej (MUD).

Wezwał on obywateli aby wstrzymali się od głosowania.

Rzeczniczka opozycji Delsa Solorzano powiedziała dziennikarzom, że wenezuelskie partie opozycyjne zwróciły się do krajów członkowskich OPA, aby "niezwłocznie zabrały głos" i zażądały zawieszenia wyborów zorganizowanych w ten sposób, aby wszelkie szanse ponownego wyboru miał obecny prezydent Nicolas Maduro.

"Zważywszy, iż Unia Europejska zadeklarowała już, że nie uważa tego głosowania za proces wyborczy, prosimy, aby w przypadku, gdyby go nie zawieszono, nie uznawać jego rezultatów" - czytamy w liście wenezuelskiej opozycji do członków Organizacji Państw Amerykańskich.

Reklama

Solorzano raz jeszcze podkreśliła, że niedzielne głosowanie w Wenezueli nie może być uznane za legalne wybory, skoro udziału w nim odmówiły partie opozycyjne.

W ubiegły poniedziałek czternaście krajów OPA - Argentyna, Brazylia, Chile, Gwatemala, Hiszpania, Honduras, Kanada, Kolumbia, Kostarika, Panama, Paragwaj, Peru, Santa Lucia i Stany Zjednoczone - uznało wenezuelskie wybory prezydenckie za "nielegalne" i "niewiarygodne".

Mimo to prezydent Maduro oznajmił w czwartek, że nie ma takich przeszkód, które mogłyby uniemożliwić przeprowadzenie wyborów. Wybory odbędą się "choćby deszcz, grzmoty i błyskawice" - oświadczył, posługując się hiszpańskim porzekadłem.

Wenezuelski minister spraw zagranicznych Jorge Arreaza zapowiedział w czwartek, że wystąpi do krajów OPA, które nie uznają legalności wyborów prezydenckich w jego kraju, z "protestem przeciwko agresji", za jaką uznał ich stanowisko.

Głosowanie w placówkach dyplomatycznych Wenezueli za granicą ma trwać cztery dni, ale - jak wynika z wypowiedzi szefa wenezuelskiej dyplomacji - władze kanadyjskie wydały zakaz organizowania wenezuelskich centrów wyborczych na terenie tego kraju.

Kampania przed niedzielnym głosowaniem kończy się oficjalnie w czwartek wiecami wyborczymi prezydenta Maduro i jego głównego rywala Henriego Falcona, który złamał bojkot wyborów ogłoszony przez większość sił opozycyjnych.

Falcon, były wojskowy, początkowo zwolennik i współpracownik twórcy "rewolucji boliwariańskiej", Hugo Chaveza, dynamiczny gubernator stanu Lara, stopniowo dystansował się od rządzącej Zjednoczonej Partii Socjalistycznej Wenezueli. Za rządów Nicolasa Maduro, nieudolnego następcy Chaveza, pozbawionego charyzmy swego poprzednika, znalazł się w obozie jednoczącej się opozycji, stając się wraz z utworzoną przez siebie partią Progresywny Rozwój (Avanzada Progresista) członkiem opozycyjnej platformy MUD.

Falcon nie przystąpił jednak do bojkotu wyborów prezydenckich i wbrew stanowisku większości opozycji wystartował z ramienia swej partii jako rywal Nicolasa Maduro, którego obciąża odpowiedzialnością za doprowadzenie Wenezueli na skraj zapaści gospodarczej.

Na zakończenie kampanii wyborczej, 15 maja, uwiarygodnił swą kandydaturę jako opozycyjnego polityka, zarzucając urzędującemu prezydentowi stosowanie niedozwolonych metod walki wyborczej i łamanie prawa: oskarżył Nicolasa Maduro o oferowanie politykom w zamian za poparcie jego kandydatury korzyści materialnych "z zasobów państwa". (PAP)