W Niemczech narasta niechęć nie tylko wobec nielubianego Donalda Trumpa, ale także wobec USA w ogóle. Po odejściu od władzy nastawionej na kompromis Angeli Merkel Berlin może przyjąć bardziej asertywne stanowisko i zacząć grać wprost antyamerykańską kartą - pisze Leonid Bershidsky.

Niemcy nigdy nie lubili amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, zaś sprzeciw wobec jego działań po wycofaniu się USA z umowy nuklearnej z Iranem jest silniejszy niż kiedykolwiek. Istnieje jednak jeszcze jeden istotny rozdźwięk – pomiędzy niemieckimi elitami, a niemieckimi wyborcami. Ci pierwsi mogą być przeciwnikami samego Trumpa, ale ci ostatni w coraz większym stopniu stają się już przeciwnikami USA w ogóle.

Niemiecka kanclerz wyraziła swoją frustrację Trumpem w czasie piątkowego przemówienia w Muenster, twierdząc, że decyzja USA ws. Iranu „podważa zaufanie w porządek międzynarodowy”. „Jeśli każdy po prostu będzie robił co chce, to jest to zła wiadomość dla świata” – dodała kanclerz.

Wszystko to zbiegło się w czasie z ostatnim wydaniem poczytnego i cieszącego się uznaniem tygodnika „Der Spiegel”, który zdecydował się na publikację jednej z najbardziej kontrowersyjnych okładek w historii: wizerunkiem dłoni z wystawionym środkowym palcem, który przypomina Donalda Trumpa oraz napisem „Goodbye Europe!”.

W tekście otwierającym wydanie redakcja tygodnika wzywa Europę do oporu wobec Donalda Trumpa:

Reklama

„Zachód, który znaliśmy, już nie istnieje. Nasze relacje z USA nie mogą być dłużej nazywane przyjaznymi i trudno je też nazwać partnerskimi. Prezydent Trump przyjął ton, który ignoruje 70 lat zaufania. Chce przyjęcia karnych ceł i domaga się posłuszeństwa. To już nie jest pytanie o to, czy Niemcy i Europa wezmą udział w interwencjach wojskowych w Afganistanie czy w Iraku. Pytanie dotyczy tego, czy współpraca transatlantycka ws. gospodarczych, polityki zagranicznej i bezpieczeństwa wciąż istnieje. Odpowiedź brzmi: nie”.

To mocne słowa. Ale oczywiście w przemówieniu Merkel nie było nic o rozwiązaniu sojuszu Niemiec z USA, a „Spiegel” wyzywa Europę do „rozpoczęcia przygotowań do Ameryki po Donaldzie Trumpie oraz do unikania prowokowania Waszyngtonu do tego czasu”.

Niemieckie elity wydają się wierzyć, że problemem jest sam Trump, a najlepsza jak dotąd strategia Europy, czyli czekanie, aż problem sam odejdzie, jest optymalnym rozwiązaniem.

Europejska zależność obronna od Ameryki jest tutaj pewnym sprawdzianem rzeczywistości. Nie ważne, ile razy Angela Merkel będzie obiecywać Trumpowi, że większy wydatki na obronność do 2 proc. PKB, tak jak wymaga tego NATO - jej rząd w obecnej propozycji budżetowej zwiększa poziom wydatków do 1,29 proc. PKB w 2019 roku z 1,24 w tym roku, a później obniża go do 1,23 proc. w 2022 roku. „Trzeba powiedzieć, że po prostu sama Europa nie jest wystarczająco silna, aby być globalnym policjantem” – powiedziała niemiecka kanclerz w Muenster.

Niemieckich wyborców to jednak nie interesuje. Pew Research Center i niemieckie Koerber Stiftung porównały ostatnio opinie Niemców i Amerykanów na temat wzajemnych stosunków. I tak dla Amerykanów najważniejszym wymiarem stosunków niemiecko-amerykańskich jest bezpieczeństwo i obronność, dla Niemców większą wagę mają gospodarka i wartości demokratyczne.

Według badania Pew Research i Koerber Stiftung, większość Niemców uważa, że stosunki niemiecko-amerykańskie są „złe”. Dla porównania tak samo uważa tylko niewielka mniejszość Amerykanów. O ile wśród Amerykanów udział osób o tym przekonanych wzrósł od czasu zwycięstwa Donalda Trumpa, o tyle wśród Niemców był wysoki jeszcze za czasów prezydentury Baracka Obamy, który był całkiem popularny w Niemczech.

Niemcy uniknęły wciągnięcia w wojnę w Iraku, ale nie mogły opierać się USA w sprawie zaangażowania w Afganistanie – wbrew woli większości obywateli. Do dziś zresztą większość Niemców chce wycofania wojsk z tego kraju. Niemcy, które zrobiły bardzo dużo, aby zerwać ze swoją brutalną przeszłością, z przerażeniem obserwowały, jak USA wykorzystywały tortury, nielegalne aresztowania i powszechną inwigilację. Praktyki, które stały się powszechne w erze George’a W. Busha i częściowo przetrwały do czasów Obamy.

Jeszcze zanim Donald Trump zasiadł w Białym Domu, Niemcy zaczęli zauważać, że USA nie traktują tak samo więzi gospodarczych i handlowych, jak Berlin. Amerykański atak na Volkswagena po aferze spalinowej rozpoczął się jeszcze w epoce Baracka Obamy i wykraczał daleko poza to, z czym niemiecka firma zetknęła się w samych Niemczech czy gdziekolwiek indziej w Europie. Narzekania Trumpa na niemiecki przemysł motoryzacyjny szły po tej samej linii.

Dziś kolejny niezrozumiały dla Niemców spektakl rozgrywa się przy okazji presji Trumpa na europejskich eksporterów stali i aluminium. Amerykański doradca ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton grozi sankcjami tym europejskim firmom, które współpracują z Iranem, a w tym samym czasie sekretarz stanu Mike Pompeo obiecuje amerykańskie inwestycje w Korei Północnej, jeśli ta zdecyduje się na denuklearyzację. Czy w końcu nie o to chodziło w umowie nuklearnej z Iranem?

Zatem amerykańskie firmy będą wkrótce mogły robić interesy w Korei Północnej, ale europejskie firmy nie będą mogły robić interesów w Iranie” – napisał na Twitterze jeden z komentatorów Mark Schieritz. W tekście dla Zeit Online napisał on również, że USA nie jest już partnerem, ale konkurentem dla Europy. Schieritz uważa, że nadszedł czas, aby Europa odpowiedziała na amerykański „szantaż” i zastosowała metodę kroków odwetowych.

Ostrożne podejście niemieckiej elity, które wyraża Angela Merkel ze swoją preferencją dla kompromisu w każdej sytuacji, wstrzymywało jak dotąd antyamerykański sentyment. Sytuacja ta jednak może okazać się nie do utrzymania, gdy Niemcy uświadomią sobie, że otrzymują niewiele jako sojusznik USA. Dziś większość Niemców nie wyobraża sobie sytuacji, w której amerykańscy żołnierze musieliby bronić ich kraju przed agresją. Dodatkowo narastają różnice pomiędzy Waszyngtonem a Berlinem w zakresie wartości, a korzyści z wzajemnego handlu są coraz mniejsze. W tej sytuacji antyamerykanizm może stać się atrakcyjną kartą polityczną w Niemczech.

Niemcy wyświadczyły USA przysługę, nie szukając przywództwa od czasu zjednoczenia kraju w 1990 roku. Nie ma żadnych gwarancji, że po odejściu Merkel od władzy Berlin nie przyjmie bardziej asertywnego stanowiska i nie zacznie wykorzystywać Unii Europejskiej jako wehikułu dla swoich ambicji. Nawet jeśli Waszyngton po odejściu Donalda Trumpa zmniejszy skalę unilateralizmu w stosunkach z Niemcami, to zaufanie pomiędzy oboma krajami, budowane od tylu lat, tak szybko nie powróci.

>>> Czytaj też: Zmierzch transatlantyzmu. Polska w obliczu wojny USA - Europa

>>> Polecamy: Parafianowicz: Czy USA mogą przestać się nam opłacać [OPINIA]