Zasmuca, że Karol Marks znajduje obrońców w kraju, na którym z bolesnymi skutkami testowano jego myśl. Pociesza, że obrona ta jest dokładnie taka, jak ta myśl – dziurawa.
Z początku poczułem się zaszczycony faktem, że mój tekst („Laurka dla Marksa”, DGP 91/2018) wywołał reakcję polemiczną profesora tak szacownej uczelni, jaką jest Uniwersytet Warszawski. Po lekturze polemiki („Dlaczego warto czytać Marksa”, DGP 101/2018) mój entuzjazm opadł. Okazało się, że prof. Tadeusz Klementewicz z Instytutu Nauk Politycznych z drażniącą dezynwolturą postanowił potraktować pewne fakty. Profesora oburza, że nazywam „Kapitał” Marksa „stekiem bzdur”, a „Ideologię niemiecką” wyrazem „mentalności bolszewickiej”, gdy przecież pierwsze określenie pada w odniesieniu nie do „Kapitału”, a do „Mein Kampf” Hitlera, drugie zaś jest tylko cytatem z wypowiedzi prof. Pawła Śpiewaka, wybitnego historyka idei z tej samej co Klementewicz uczelni. Litości, Profesorze. Czy z podobną uwagą czytał pan Marksa?
Zaczynam wierzyć, że myśl trewirczyka faktycznie wypaczano, a on sam był gołębiem pokoju, skoro ma pecha do apologetów tak nonszalancko relacjonujących sens pewnych treści.

Odczepcie się od Jezusa

Spróbujmy przymknąć oko na ewidentne atakowanie chochoła ze strony Profesora. Idźmy dalej.
Reklama
Żeby zdyskredytować tezę, że Marks jest intelektualnie współwinny zbrodniom popełnionym w imię jego idei, Klementewicz przytacza argument, którego miejsce jest raczej na internetowej stronie z memami niż w poważnej rozmowie. Stwierdza, że „twórca nie odpowiada za sposób realizacji swoich idei”, pytając, czy „Jezus jest winny chociażby XVIII-wiecznym pogromom Katarów”? Profesorze, Marksa z Jezusem łączyła jedynie broda.