Wicepremier Pawlak chce ratować krajowe przedsiębiorstwa przed konsekwencjami spekulacji na opcjach walutowych. Na horyzoncie widać znacznie poważniejsze zagrożenie. Zdaniem Alfreda Adamca, głównego ekonomisty Noble Banku, głównym celem ataku są kapitały polskich banków, natomiast w znacznie mniejszym stopniu przedsiębiorstw.
Atak na banki

Wszystko wskazuje na to, że prawdziwą ofiarą zamieszania z opcjami będą nie tylko firmy, ale przede wszystkim banki w Polsce. O ile bowiem przedsiębiorstwa mogą stracić około kilkunastu miliardów złotych, to banki – które uczestniczyły w opcyjnej grze - mogą stracić na tych operacjach zdecydowanie więcej.

Okazuje się, że nasze banki kupując opcje od firm, jednocześnie zabezpieczały te transakcje w zagranicznych instytucjach finansowych. Jeśli teraz firma nie zwróci opcyjnych długów – zagraniczne instytucje finansowe zrobią wszystko, aby wyciągnąć je od polskich banków.

Reklama

Dodajmy, że rozwiązanie, które proponuje wicepremier Pawlak – przewidujące unieważnienie umów - pogrąży jeszcze bardziej polski sektor bankowy. Po prostu firmy się uratują, ale zobowiązania z tytułu opcji zostaną przy naszych bankach.

Można to zilustrować prostym przykładem. Przedsiębiorstwo, dysponujące 15 mln zł kapitału, który może pokryć jej zobowiązania wystawia polskiemu bankowi kontrakt opcyjny na 50 mln zł. Jeżeli firma upadnie, bank jest w stanie odzyskać te 15 mln zł, ale pozostaje 35 mln zł.

Nie byłoby problemu, gdyby na tym kończyła się cała droga, ale na końcu tej strategii jest często zachodnia instytucja finansowa, która zawarła symetryczną transakcję z polskim bankiem na 50 mln zł. - Sporo polskich banków przerzucało ryzyko wystawiając symetryczne opcje zagranicznym instytucjom finansowym. Z całą pewnością deprecjacja naszej waluty, którą obserwujemy w ostatnich miesiącach jest w dużej mierze związana ze spekulacjami zagranicznych instytucji finansowych posiadających opcje walutowe – uważa Marek Zuber, główny ekonomista Dexus Partners.

Mając przed sobą polski bank, który nie zbankrutuje z powodu tych 35 mln zł, wyciśnie ona z niego całą kwotę kontraktu, czyli 50 mln. W efekcie polski bank ściągnie od przedsiębiorstwa 15 mln, a będzie musiał zapłacić 50 mln zagranicznej instytucji finansowej.

Korzystając z tego, że polskie banki maja kapitał, a w przypadku kłopotów byłyby zapewne ratowane przez państwo, tak jak to ma miejsce w innych krajach, zachodnie instytucje finansowe próbują wypompowywać środki z naszego systemu bankowego.

Zagraniczne instytucje finansowe korzystają z tego, że nasz system bankowy jest zdrowy i dysponuje sporymi kapitałami, starając się wyprowadzić z niego pieniądze. - Nie byłoby tej wielkiej gry na umocnienie euro i dolara, gdyby po naszej stronie nie było mocnych, stabilnych banków, które będą w stanie zapłacić sumy należne z tytułu kontraktów opcyjnych – uważa Alfred Adamiec.

Pawlak chce ratować spekulantów

W tym tygodniu rząd ma zająć się trzema wariantami projektu ustawy rozwiązującej problem umów na opcje walutowe przygotowanymi przez resort gospodarki. Zgodnie z zapowiedziami wicepremier Pawlak zaproponuje trzy rozwiązania - łagodne, umiarkowane i radykalne.

Pierwsze przewiduje, że w ciągu 3 miesięcy od wejścia w życie ustawy, strony będą mogły zawrzeć ugodę dotyczącą warunków umów na opcjach. Jeżeli nie dojdą do porozumienia w ciągu 30 dni przedsiębiorca będzie mógł odstąpić od umowy. Druga propozycja pozwala na odstąpienie przez przedsiębiorców od umów o opcje walutowe, bez okresu na renegocjacje, natomiast trzecia, najbardziej radykalna, unieważnia te umowy z mocy prawa.

Wszystkie projekty odnoszą się do asymetrycznych umów, przy zawieraniu których naruszone zostały przez firmę inwestycyjną obowiązki informacyjne, określone w unijnej dyrektywie MiFID (Markets in Financial Instruments Directive). Zgodnie z nią, banki oferujące taki produkt, jak opcje walutowe, powinny poinformować o ryzyku z nim związanym.

Problem w tym, że dyrektywa MiFID miała być wdrożona w krajach Unii Europejskiej do końca 2007 roku, ale ówczesny polski rząd zaniedbał tego, toteż, jak dotąd, nie ma do niej przepisów wykonawczych, co nie ułatwi jej zastosowania w ustawie.
Rozwiązania, które przewiduje MiFID, trafiły w rezultacie do ustawy o bankowym funduszu gwarancyjnym. Jednak część jej zapisów zostało skierowanych przez prezydenta do Trybunału Konstytucyjnego. I tym samym nie obowiązuje.

Sądy zamiast spec-ustawy

Zarządy i właściciele firm zainteresowanych wyplątaniem się z tarapatów w jakie wpadły spekulując na opcjach są oczywiście gorącymi orędownikami ustawy, która zdjęłaby z nich ten ciężar. Jednak eksperci finansowi i przedstawiciele środowisk biznesowych odnoszą się do pomysłów wicepremiera Pawlaka dość chłodno. Wątpią oni, że projekt ustawy przejdzie całą ścieżkę legislacyjną, zwłaszcza, że sam rząd wydaje się być podzielony w tej sprawie.

Eksperci twierdzą, że jeżeli jednak jakimś cudem ta ustawa zostałaby uchwalona, to z pewnością zostanie zaskarżona do trybunału konstytucyjnego, a tam będzie trudno ją obronić.

- Trudno mi sobie wyobrazić sytuację, w której umowy cywilne zawarte pomiędzy bankami i przedsiębiorcami byłyby odgórnie ustawowo unieważniane – uważa Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu PKPP Lewiatan.
- Zdaniem Macieja Grelowskiego, eksperta Business Centre Club, dobrze, że rząd interesuje się problemem opcji walutowych i chce go jakoś rozwiązać, ale musi się to odbywać w sposób cywilizowany. - Na zachodzie banki i firmy tez skarżą się na straty spowodowane przez toksyczne aktywa, ale nikt nie wpadł na pomysł, żeby je unieważnić, wszyscy zastanawiają się natomiast jak je wykupić – wyjaśnia Maciej Grelowski.

Specjaliści wskazują, że ustawa jest zbędna, gdyż w istniejącym prawie są rozwiązania, które pokrzywdzeni przedsiębiorcy mogą wykorzystać. Ci przedsiębiorcy, którzy czują się oszukani przez instytucję finansową, mogą się zwrócić do sądu, aby stwierdził czy nie popełniła jakiegoś nadużycia.
- Jeżeli umowy nie były symetryczne, stawiając przedsiębiorcę w gorszej sytuacji niż bank i zawierały niedozwolone klauzule to mogą oni na gruncie obowiązującego prawa zwrócić się do sądu o ich unieważnienie – informuje Jeremi Mordasewicz.

- Spółka, która została świadomie wprowadzona w błąd przez instytucję finansową, co do instrumentu, który kupuje lub całej strategii, może zaskarżyć taką umowę do sądu i po udowodnieniu swoich racji uchylić się od jej skutków prawnych – potwierdza Alfred Adamiec, główny ekonomista Noble Bank. Jego zdaniem poszczególne przypadki różnią się znacznie od siebie, dlatego nie powinno się uregulować kwestii umów opcyjnych jedną ustawą, lecz lepiej zostawić problem orzecznictwu sądów.

Spekulanci czy głupcy?

Na świecie rynek instrumentów pochodnych pełni rolę ograniczającą ryzyko. Przy najprostszym zabezpieczeniu jedynym kosztem transakcji jest premia dla wystawcy opcji. Przedsiębiorstwo w żadnym przypadku nie ponosi natomiast strat z tytułu opcji zabezpieczającej.

- Dzisiaj problemy mają nie te firmy, które zgodnie ze sztuką zabezpieczały opcjami ryzyko walutowe lecz te, które używały tych instrumentów finansowych do spekulacji – mówi Marek Zuber, główny ekonomista Dexus Partners.

Nikt jednak nie spodziewał się aż takiej deprecjacji złotego, a najbardziej pesymistyczne prognozy przewidywały wówczas osłabienie naszej waluty do poziomu 3,70-3,80 za euro. Ponieważ ryzyko wydawało się nie tak duże, wielu przedsiębiorców podpisywało umowy niezgodne ze sztuką zabezpieczenia ryzyka, wykorzystując opcje do celów spekulacyjnych.

Teza, że banki wykorzystały naiwność i niewiedzę przedsiębiorców i nadużyły ich zaufania jest dość trudna do obronienia. Nie ulega wątpliwości, że w większości przypadków, po stronie przedsiębiorstw działali menedżerowie doskonale świadomi, co kupują i czym ryzykują. - Świadczy o tym fakt, że na spekulacji opcjami wpadły także firmy, w których niedawno przeprowadzano szkolenia menedżerów z zakresu zabezpieczenia ryzyka i zarządzający nimi dysponowali odpowiednią wiedzą w tym zakresie – informuje Marek Zuber, główny ekonomista Dexus Partners.

Można sobie wyobrazić, że część menedżerów miała nadmierne zaufanie do swoich banków, z którymi współpracowała od wielu lat i nie przeczytała uważnie warunków umów, jednak z pewnością nie jest to wytłumaczenie, które jakikolwiek sąd w Polsce przyjąłby za dobrą monetę.

- Menedżerowie, którzy nie rozumieli w pełni proponowanych im przez banki umów opcyjnych, nie powinni ich podpisywać tylko zwrócić się o pomoc do niezależnych doradców finansowych – uważa Marek Zuber, główny ekonomista Dexus Partners. - Jeżeli zarządy dużych spółek skarbu państwa czy spółek giełdowych przyznają się obecnie, że nie wiedziały w co grają to jest to ich kompromitacja – dodaje Maciej Grelowski, ekspert Business Centre Club.
Trzeba przyznać, że nasi bankowcy również zachowali się nieostrożnie i powinni ponieść tego konsekwencje. Banki proponujące umowy powinny brać pod uwagę sytuację finansową firmy i nie godzić się na opcje opiewające na takie kwoty, które mogą zagrozić egzystencji firmy.

- Wydaje się, że w tym przypadku zawiniły obie strony, zarówno banki jak i przedsiębiorstwa, jednak proponowana ustawa przerzuciłaby całą odpowiedzialność na instytucje finansowe uwalniając od niej firmy – uważa Alfred Adamiec.

Gdzie był nadzór?

„Afera” z opcjami walutowymi obnażyła przy okazji słabość nadzoru właścicielskiego w polskich przedsiębiorstwach, zarówno prywatnych, jak i państwowych. Okazało się, że menedżerowie wielu z nich chcieli poprawić wyniki operacyjne swoich firm zyskami ze spekulacji walutowych. Większość z nich zdawała sobie sprawę z ryzyka i znakomicie posługiwała się tymi instrumentami gdy było to opłacalne.

- Niezależnie czy firmy zyskiwały czy traciły na spekulacjach na opcjach walutowych zarządzający nimi menedżerowie przekraczali prawo ponieważ wszystkie firmy produkcyjne i usługowe nie są instytucjami finansowymi i żadna z nich w statucie nie ma przewidzianych ryzyk związanych ze spekulacjami – uważa Maciej Grelowski, ekspert Business Centre Club. Jeżeli ktokolwiek złamał w tym przypadku prawo to zrobili to menedżerowie firm, które przystąpiły do transakcji spekulacyjnych - dodaje.

- Każda z tych transakcji, jako wykraczająca poza normalny nadzór, powinna być zaakceptowana przez radę nadzorczą, a to rozszerza krąg odpowiedzialnych za zaistniałą sytuację – informuje Maciej Grelowski. Jego zdaniem proponowana przez premiera Pawlaka ustawa zdejmuje de facto odpowiedzialność z zarządów i rad nadzorczych przedsiębiorstw, które spekulowały na opcjach walutowych.

Niebezpieczne konsekwencje ustawy

Przyjęcie rozwiązań proponowanych przez wicepremiera Pawlaka otworzyłoby puszkę Pandory, wprowadzając niepewność do relacji biznesowych. Powstanie niebezpieczny precedens na przyszłość, że każdą niekorzystną umowę będzie można zakwestionować ustawowo.

Zmuszenie banków do renegocjacji umów zawartych z przedsiębiorstwami niesie ze sobą groźbę, że w przyszłości każda związana z ryzykiem umowa banku może zostać zmieniona. - Konsekwencją tego będzie konieczność uwzględnienia tego ryzyka przez banki co mówiąc wprost oznacza, że ich usługi będą droższe – uważa Marek Zuber. Z kolei rozwiązanie umów spowoduje całkowity kryzys zaufania na rynku nie tylko instrumentów pochodnych lecz także innych umów – na przykład kredytowych.

- Zdejmując odpowiedzialność i konsekwencje finansowe ze spółek, wicepremier przerzuca je na polskie banki, które były ogniwem pośrednim w transakcjach pomiędzy naszymi firmami a zagranicznymi instytucjami finansowymi. Żadna polska ustawa nie rozwiąże bowiem umowy cywilno-prawnej zawartej pomiędzy polskim i zagranicznym bankiem – uważa Maciej Grelowski.

Jeśli proponowane przez wicepremiera Pawlaka rozwiązania prawne okazałyby się wadliwe to czekałaby nas lawina pozwów o odszkodowania ze strony instytucji finansowych. - Nie podoba mi się sytuacja, w której zyski są prywatyzowane a straty upubliczniane. Póki na opcjach można było zarobić to zyskiwali spekulujący na nich, a teraz gdy tracą, jeśli ratująca ich ustawa okazałaby się bublem prawnym, jako podatnicy będziemy płacić bankom odszkodowania – mówi Jeremi Mordasewicz.

Arbitralne orzeczenie w trybie ustawowym o nieważności umów może przynieść większe straty reputacji Polski na arenie międzynarodowej będą znacznie większe niż te związane z opcjami. Państwo, widząc nawet poważny problem, nie powinno naruszać pewnych standardów stając po jednej ze stron. To byłoby bardzo niebezpieczne, gdyż ostatnio i tak mamy problem z przyciąganiem kapitału zagranicznego. Dlatego szczególnie powinniśmy dbać o dobrą opinię i stabilność przepisów, a proponowana ustawa może podważyć zaufanie inwestorów zagranicznych do naszego rynku.

Trzeba wyciągnąć wnioski

Za problem z opcjami powinniśmy „podziękować” politykom, którzy opóźniali w ostatnich latach przyjęcie europejskiej waluty przez Polskę – uważa Jeremi Mordasewicz. Gdyby wcześniej wprowadzono w naszym kraju euro, nie byłoby potrzeby zabezpieczania kontraktów eksportowych, co przy okazji skłoniło niektórych przedsiębiorców do ryzykownych spekulacji walutowych.

Aby uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości należałoby wprowadzić regulacje, które ograniczałyby bankom możliwość sprzedaży instrumentów, które mogłyby narazić je na zbyt duże straty. - Powinniśmy się skupić na regulowaniu działalności bankowej, bo tu, w ramach całego systemu, można narzucić ostre reguły, natomiast przedsiębiorcy działają na własny rachunek i własne ryzyko toteż ingerencja prawna w ten sektor byłaby mało skuteczna – uważa Alfred Adamiec.

Mleko się jednak rozlało i teraz szansą rozwiązania problemu opcji wydaje się być próba porozumienia się przedsiębiorców z bankami, w sprawie rozłożenia spłat lub rozwiązania umowy za porozumieniem stron. Różne scenariusze są tu możliwe, ponieważ bankom nie zależy na bankructwie klientów, gdyż godziłoby ono także w nie same. Jeżeli jednak na końcu transakcji stoi inwestor zagraniczny to szanse na porozumienie są znikome.
Ci przedsiębiorcy, którzy mają podstawy ku temu, mogą skierować sprawy do sądów. Tak postępuje się w cywilizowanym świecie, gdzie umów się dotrzymuje.

Zdaniem Marka Zubera, problem opcji walutowych jest niewątpliwie poważny, ale jedynym eleganckim rozwiązaniem byłoby przejęcie pewnych ryzyk od obydwu stron przez państwo, na przykład poprzez wykup toksycznych instrumentów, tak jak to robi się obecnie na Zachodzie. Nie mamy jednak takich możliwości finansowych i wiarygodności kredytowej jak Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania, toteż nie bardzo widać skąd miałyby pochodzić środki na taką operację - dodaje.