Coraz częściej zwracamy uwagę na dylematy etyczno-moralne związane z naszym systemem podatkowym. Czy słuszne jest zabieranie, poprzez dodatkowe podatki, bogatym i dawanie biednym? A jeśli tak, to czy przeznaczać te pieniądze na program 500+, czy może na poprawę warunków życia osób niepełnosprawnych i ich opiekunów. Bo na wszystko nie wystarczy. Tymczasem całkowicie poza zainteresowaniem opinii publicznej są nie mniejsze wątpliwości natury etyczno-moralnej związane z inną regulacją podatkową, która znajduje się w ostatniej fazie procedowania przez Sejm i Senat i wkrótce trafi na biurko prezydenta. Chodzi o rozszerzenie przywileju dla twórców związanego z możliwością skorzystania z 50 proc. ryczałtu na koszty uzyskania przychodu.
Fundamentalną zasadą prawa podatkowego jest możliwość odliczenia kosztów od uzyskanego przychodu – opodatkowaniu podlega dochód wynikający z tego pomniejszenia. Oczywiście fiskus wymaga, by koszty były udokumentowane i faktycznie związane z osiągniętym przychodem. Twórcy, jeszcze w latach 20. XX w., zostali objęci systemem ryczałtowym. Jego modelowym adresatem był malarz, który musiał wynająć pracownię, zakupić sztalugi, farby i pędzle, a do tego nie miał głowy do prowadzenia rachunków. By uprościć rozliczenie podatku, przyjęto systemowe założenie, że jego koszty stanowią 50 proc. przychodu, co nie wymagało dalszego udokumentowania. Jeśli zatem artysta sprzedał obraz za 6 tys. zł, to podstawą opodatkowania było 3 tys. zł.

Ryczałt na nieistniejące koszty

Ta logika obowiązuje do dziś, a twórcy z lubością powołują się na historyczne korzenie rozwiązania, choć ma ono niewiele wspólnego ze współczesnymi realiami. Kilkadziesiąt lat temu z 50-proc. ryczałtu korzystały elitarne grupy twórców, tymczasem – według danych Ministerstwa Finansów – w 2015 r. z tego przywileju skorzystało aż 456 tys. osób. Co więcej, znaczna ich część prowadziła działalność uznaną przez fiskusa za twórczą w ramach stosunku pracy, choć przecież w takim wypadku wszelkie dodatkowe koszty ponosi pracodawca. Szczególnie wątpliwa w wymiarze etyczno-moralnym jest sytuacja, gdy np. naukowcy uzyskują grant na prowadzone badania, który pokrywa wszystkie koszty – także zakupu aparatury, literatury, wyjazdów na konferencje itp. A mimo to wynagrodzenia członków zespołu badawczego są opodatkowane z uwzględnieniem 50-proc. ryczałtu na koszty.
Trzeba więc powiedzieć wprost: w utrzymywaniu tego rozwiązania nie chodzi o koszty, lecz o to, by niektóre uprzywilejowane grupy zawodowe mogły płacić o połowę niższe podatki. Dla władzy, która chce sobie zaskarbić przychylność wpływowych środowisk, taki zabieg formalny jest łatwy do przeprowadzenia. Jednak dla twórców beneficjentów oznacza uczestnictwo w zbiorowym oszustwie.
Reklama

Solidarność z bogatymi

Za rządów premiera Donalda Tuska ryczałt dla twórców obowiązywał, lecz był ograniczony wartościowo do 42,8 tys. zł rocznie, zaś twórcy zatrudnieni na umowę o pracę mogli korzystać z ulgi aż do wysokości wynagrodzenia brutto ok. 8 tys. miesięcznie. Obecny gabinet zwiększył górny pułap do 85,5 tys. zł, co oznacza, że z ulgi skorzystają twórcy o przychodach miesięcznych w przedziale 9–16 tys. zł. Paradoksalnie ryczałt ten odsuwa o dodatkowe 85 tys. zł próg, powyżej którego będzie naliczana nowa danina solidarnościowa. Doceniając starania rządu, by ulżyć doli twórców o wysokich dochodach, warto mieć na uwadze, że nadal połowa Polaków otrzymuje miesięczne wynagrodzenie brutto poniżej 3,5 tys. zł.
Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu DGP.