Turcja prowadzi politykę lawirowania, która wynika głównie z tego, że polityka zagraniczna jest skrajnie podporządkowana prezydentowi - uważa Karol Wasilewski z PISM. W relacjach z USA, UE i NATO jest wiele elementów targowania się - mówi Krzysztof Strachota z OSW.

"Turcja prowadzi politykę lawirowania, która wynika z kilku kwestii, ale przede wszystkim z tego, że polityka zagraniczna jest bardzo skrajnie podporządkowana prezydentowi Recepowi Tayyipowi Erdoganowi" - mówi PAP Karol Wasilewski z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) na kilka dni przed wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi w tym kraju. "Polityka zagraniczna to proces trawiony przez decydentów i MSZ, w wyniku czego ostatecznie zapada jakaś decyzja. Po (udaremnionej próbie) zamachu stanu (w Turcji z lipca 2016 r.) ten proces został skrócony m.in. dlatego, że jedną piątą dyplomatów wydalono z ministerstwa, w związku z czym doszło do instytucjonalnego osłabienia MSZ. Ergo, polityka zagraniczna jest podporządkowana Erdoganowi" - tłumaczy ekspert.

"Pozwala to Ankarze robić różne zwroty i uprawiać politykę, która nazywa się +ryzykanctwem+. Chodzi często o stawianie swoich sojuszników czy partnerów pod ścianą. To jest argument, którym Turcja szafuje w polityce zagranicznej, mając świadomość swego położenia geograficznego. Turcja cały czas tym gra, wiedząc, że np. NATO nie może sobie pozwolić na taką transformację, w której nie byłoby Turcji" - wskazuje Wasilewski.

Krzysztof Strachota z Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW) nawiązał do dobiegającej końca kampanii wyborczej, w której "opozycja zarzuca władzom, że oddala Turcję od Zachodu, że prowadzi nieodpowiedzialną i awanturniczą politykę w Syrii". "Na przykład kandydat opozycyjnej kemalistowskiej Partii Ludowo-Republikańskiej (CHP) na prezydenta Muharrem Ince zapowiada, że jak zwycięży, to nawiąże stosunki dyplomatyczne z Syrią" - zauważył.

Zdaniem Strachoty "jeśli chodzi o politykę zagraniczną", to obie strony mówią jednak podobnym głosem "o tyle, że są przekonane o sile Turcji, jej szczególnej roli i o konieczności asertywnej obrony interesów tureckich za granicą".

Reklama

Analityk nawiązał w tym kontekście do zawieszenia na początku czerwca przez Ankarę dwustronnej umowy o readmisji migrantów z Grecją, z powodu zwolnienia z aresztu czterech zbiegłych z kraju po puczu tureckich wojskowych. "Turcja domagała się ich ekstradycji, ale grecki sąd odmówił. Żołnierzy zwolniono z aresztu i zapewniono im ochronę. Turcja wykorzystała to jako okazję do ataku na Grecję i wypowiedziała bilateralną umowę o readmisji migrantów z Grecją z 2001 r." - wyjaśnił rozmówca PAP.

Chodzi o umowę o readmisji bilateralnej, dotyczącą lądowej granicy turecko-greckiej, która jest czymś zapełnienie innym od umowy o readmisji z UE z 2016 r. w ramach walki z kryzysem migracyjnym, która dotyczy readmisji migrantów z wysp greckich, czyli tych, którzy dotarli do UE z Turcji, ale drogą morską. "Wokół tego zrobił się duży szum. Tureckie władze pokazały, że są zdeterminowane, żeby ukarać Greków. Zasugerowały, że nie boją się też UE, chociaż przecież wypowiedzenie tej umowy w ogóle nie dotyczy współpracy z UE" - wskazuje Strachota.

"Turcy cały czas podkreślają, że wypowiedzieli umowę bilateralna z 2001 r. i, że nie będzie to miało konsekwencji dla umowy z UE" - dodaje Wasilewski.

Uzgodnione 18 marca 2016 r. porozumienie UE-Turcja przewiduje odsyłanie do Turcji wszystkich migrantów, którzy nielegalnie dotarli do wysp greckich. W zamian Bruksela obiecała Ankarze pomoc finansową na migrantów w wysokości 6 mld euro, a także odmrożenie negocjacji akcesyjnych i liberalizację wizową.

Turcy podkreślają, że umowa z UE z 2016 r. powinna działać w dwie strony. "Turcy są, delikatnie rzez ujmując, średnio zadowoleni z porozumienia migracyjnego, ponieważ uważają, że UE w niewystarczający sposób się z niego wywiązuje" - zauważył ekspert PISM. W tym kontekście Wasilewski zwraca uwagę na problem strefy deeskalacji w prowincji Idlib na północnym zachodzie Syrii, przy granicy z turecką prowincją Antiochia (tur. Hatay). "Jeśli w strefie tej dojdzie do jakiegoś konfliktu wewnętrznego między rywalizującymi ze sobą grupami opozycyjnymi albo do ataku (sił prezydenta Syrii Baszara) el-Asada i pojawi się kolejna fala migrantów, która może być dość duża, to tworzą się warunki do tego, że Turcja może chcieć renegocjować warunki tego porozumienia" migracyjnego z UE - ocenił.

"Chociaż zarówno Turcja, jak i UE mają do siebie mnóstwo pretensji w związku z tą umową, to wydaje się, że obie strony są przekonane, że w sumie readmisja działa dobrze" - uważa analityk OSW. "W sporze politycznym, na użytek wewnętrzny, zarówno Turcja, jak i państwa UE krytykują umowę, ale tak, żeby jej nie zerwać" - dodał Strachota.

Wasilewski zwraca również uwagę na "całą serię problemów w relacjach" Turcji ze Stanami Zjednoczonymi. Pod koniec maja szef tureckiego MSZ Mevlut Cavusoglu oświadczył, że Turcja zwróci się do kogoś innego", jeśli USA nie pozwolą jej na zakup nowoczesnych myśliwców F-35 firmy Lockeed Martin. 18 czerwca br. Senat USA uchwalił projekt ustawy zawierający zakaz sprzedaży Turcji myśliwców F-35 bez zatwierdzenia przez prezydenta USA.

"Turcy twierdzą, że zdecydowali się na zakup od Rosji systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej S-400. W związku z tym Amerykanie obawiają się, że jeśli Turcy będą z jednej strony posiadali S-400, do którego obsługi będą najpewniej oddelegowani rosyjscy żołnierze, to informacje o F-35 ostatecznie będą przeciekać do Rosjan" - tłumaczy Wasilewski. "To jest takie dość przewidywalne zagranie ze strony administracji amerykańskiej. Jeśli Amerykanie uważają, że jest zagrożenie, to muszą temu zagrożeniu przeciwdziałać" - wskazuje ekspert.

W końcu grudnia Turcja, członek NATO, poinformowała o podpisaniu umowy w sprawie nabycia w Rosji dwóch baterii pocisków kierowanych ziemia-powietrze S-400. Dostawy te miałyby się rozpocząć w pierwszym kwartale 2020 r. Zdaniem USA i niektórych innych państw NATO było to przejawem lekceważenia zasad współpracy sojuszniczej. Zwracano przy tym uwagę, że S-400 nie nadają się do zintegrowania z systemami obronnymi NATO, na co Turcja odpowiadała, że Sojusz nie przedstawił jej korzystnej cenowo alternatywy dla rosyjskich rakiet.

Według tureckich mediów, jeśli Waszyngton nie zgodzi się na sprzedaż F-35, Ankara może kupić myśliwce Su-57 od Rosji. Turcja planuje zakup ponad stu myśliwców.

"Problemy w relacjach między USA a Turcją narastają od wielu lat, a w zasadzie od zakończenia zimnej wojny i tylko się zaostrzają" - podkreślił w rozmowie z PAP Strachota. Zwrócił jednak uwagę, że zawsze w polityce zagranicznej Turcji "jest wiele elementów targowania się".

"Rozmowy z Amerykanami o systemie obrony rakietowej toczyły się latami. Ostatecznie Turcja zdecydowała się kupić S-400 od Rosji, ale nie oznacza to zamiany systemu obrony przeciwrakietowej na rosyjski, to jest element uzupełniający. W przypadku samolotów F-35 to jest również bardzo ostry komunikat pod adresem Waszyngtonu, ale on jeszcze na tym etapie niczego nie przesądza" - ocenia ekspert OSW, kierownik zespołu Turcji, Kaukazu i Azji Centralnej.

"Należy dostrzec, że w ostatnich dniach Turcja porozumiała się z USA w jednej z najbardziej drażliwych kwestii, tzn. amerykańskiego wsparcia dla Kurdów syryjskich. Amerykanie zapowiedzieli, że Kurdowie syryjscy będą musieli wycofać się z tych obszarów, które Turcja uważa za zupełnie nieakceptowalne" - przypomina analityk.

Według niego "USA ustąpiły Turcji w istotnym elemencie polityki bliskowschodniej". Kurdyjskie milicje w Syrii, czyli Ludowe Jednostki Samoobrony (YPG), "mają się wycofać z obszarów położonych na zachód od Eufratu i mają oddać ciężki sprzęt, który dostali od Amerykanów na walkę z dżihadystycznym Państwem Islamskim (IS)" - przypomina Strachota. I podkreśla, że mamy do czynienia ze "znacząca redukcją amerykańskiego wsparcia dla Kurdów i znaczącym osłabieniem syryjskich Kurdów, którzy mniej lub bardziej bezpośrednio z Turkami walczą".

>>> Czytaj też: Pod nosem USA Chiny budują nowy porządek międzynarodowy. Oto jego przejawy [CZĘŚĆ 3: SIEĆ INSTYTUCJI]