Jeszcze większe spadki na rynkach sprowokował indeks PMI opisujący sektor usług w Niemczech. Spadł on nie do prognozowanych 45 pkt., ale aż do 41,6 pkt., a już odczyt na poziome poniżej 50 pkt. interpretuje się jako recesję, więc obecna wartość nie nastraja optymistycznie. W danych można było też znaleźć nutę optymizmu. W porównaniu do wszystkich gospodarek strefy euro, ten sam indeks PMI znajduje się już tylko na poziomie 38,9 pkt., więc są kraje gdzie jest gorzej niż u naszych zachodnich sąsiadów.

Po spadku WIG20 o cztery procent rynek nie mógł się zdecydować czy przygotowywać się na odbicie w USA czy dyskontować scenariusz dalszych spadków. Kompromisem była stagnacja przy spadających wszystkich największych spółkach. Liderem spadków był TVN tracący 11 procent, ale to ponownie tracące banki sprawiały największe problemy. Nowe sesyjne minima osiągnęliśmy wraz z rozpoczęciem handlu w Stanach, gdzie spadek przekraczał 2 procent. Tak słaby początek był jedynie konsekwencją dalszych słabych nastrojów, a nie danych. Mimo, że inflacja w USA okazała się większa niż oczekiwano i wzrosła w styczniu o 0,3 proc., to obawy o stagflację nie stanowią jeszcze źródła problemu.

WIG20 spadał już o 4,5 proc., a sytuacja wydawała się jasna, kiedy to na scenę wyszły byki i ze skutecznością oddziału pancernego przystąpiły do eksterminacji niedźwiedzi. Pomimo takich minusów wystarczyło 30 min żeby główny indeks wyszedł na plusy. Ta szarża miała obronić poziom 1400 pkt., ale fixing doprowadził do zamknięcia na spadku o 1,6 proc., a więc poniżej okrągłej bariery. Końcówka piątkowej sesji tylko podkreśliła wyjątkowość całego tygodnia, który pod wieloma względami okazał się rekordowy. We wtorek giełda zanotowała największy spadek w tym roku, w środę obserwowaliśmy największy obrót, a w czwartek to największe wzrosty od paru miesięcy.

Reklama

Cały tydzień WIG20 kończy spadkiem o 3,6 proc., ale od początku roku straciliśmy już 26 proc. Niezależnie od przyszłego tygodnia rynkowi „udało się” powtórzyć październikowy scenariusz.