Wtorkową sesję rynek rozpoczął od 3 procentowego spadku. Była to naturalna reakcja na wczorajszą przecenę w Stanach i osiągnięcie przez tamtejsze indeksy poziomów ostatnio widzianych w 1997 roku. Przecena jednak nie pogłębiała się, a zamiast tego można było zaobserwować chęci do poprawy atmosfery. Kiedy straty zaczęły odrabiać największe banki podaż nie czuła się już tak pewnie jak na początku, ale wciąż nie dopuszczała do większych wzrostów.

Dzień od rana obfitował w dane makro. Te opisujące polską rzeczywistość gospodarczą nie pokazały nic dobrego. Pilnie obserwowana sprzedaż detaliczna wzrosła w ostatnim miesiącu o zaledwie 1,3 proc., a więc znacznie mniej niż prognozowane 3 proc. Na szczęście negatywnego zaskoczenia nie pokazała stopa bezrobocia, która zwiększyła się zgodnie z oczekiwaniami Ministerstwa Pracy do 10,5 proc. Inaczej wyglądała sytuacja na Zachodzie. Indeks IFO, opisujący nastroje biznesowe w niemieckiej gospodarce, okazał się niższy od oczekiwań, co pogłębiło przecenę w Niemczech. Przez to też DAX spadł do nowych minimów bessy. Dodatkiem do tych złych danych był dramatyczny spadek zamówień w europejskim przemyśle, które zmniejszyły się w ciągu roku o 22 proc.

W oderwaniu od sytuacji zewnętrznej krajowy popyt radził sobie coraz lepiej. W południe połowa z 3 proc. strat była już odrobiona, a popyt coraz śmielej spoglądał na wyższe poziomy. Po takim podejściu wyjście na plusy wdawało się jeszcze odległą, ale już osiągalną, przyszłością. Na poprawę na pewno nie wpłynęły wyniki amerykańskich spółek, które zostały całkowicie zignorowane przez rynki. Dalej mimo publikacji kolejnych złych danych WIG20 rósł, by znaleźć się przez moment nawet po zielonej stronie rynku. Ostatecznie zakończyliśmy kosmetycznym spadkiem, co należy uznać za sukces przy przecenionym Eurolandzie i fatalnych nastrojach w Stanach.

Złe nastroje w USA są konsekwencją kolejnych słabych danych. Obecnie zaufanie konsumentów w Stanach jest najniższe od 1967 roku kiedy zaczęto je obliczać. Spada ono głównie przez narastające problemy na rynku pracy. Już 48 proc. Amerykanów uważa, że trudno znaleźć pracę. To największa ilość od 1992 roku. Dokładając do tego pesymistycznie prognozy na nadchodzące miesiące oznacza to, że wydatki konsumpcyjne będą spadać jeszcze przez kolejne miesiące, co doprowadzi do pierwszego rocznego spadku wydatków w okresie powojennym.

Warto jeszcze wspomnieć o indeksie Case-Shiller obrazującym sytuację na rynku nieruchomości w 20 największych metropoliach USA. Dziś pokazał on, że ceny spadły w ciągu roku aż o 18,5 proc, a od szczytu w 2006 roku aż o 26 proc. To największy spadek w historii, ale co gorsze indeks od stycznia 2007 każdego miesiąca spada nie okazując nawet najmniejszej poprawy. Na szczęście tak słabe dane nie miały znaczenia dla krajowego parkietu.

Reklama

Jedynie wystąpienie Bena Bernanke dawało nadzieje bykom na dobre informacje. Takie też się pojawiły w przemówieniu szefa FED, który co prawda ostrzegł że recesja może potrwać do 2010 roku, ale rząd i FED zrobią wszystko aby ustabilizować sytuację. Na początku sesji w Stanach takie oświadczenie zostało przyjęte optymistycznymi 2 procentowymi wzrostami. Jeżeli uda się je utrzymać to szansa na pozytywne zakończenie tygodnia znacznie wzrośnie. W przeciwnym wypadku zarówno USA jak i Europę czeka parę dni dużych spadków.

Paweł Cymcyk
Analityk
A-Z Finanse