BMW i VW stają przed bezprecedensowym wyzwaniem – pisze w opinii dla Bloomberga Chris Bryant.

Gdyby Donald Trump postawił na swoim, to USA przestałyby importować niemieckie samochody. „Budujcie je tutaj” – grzmiał prezydent w niedawno opublikowanym sweecie, grożąc nałożeniem 20-proc. ceł na europejskich producentów aut.

Nie wziął pod uwagę tego, że Niemcy zainwestowały miliardy dolarów w amerykańskie fabryki, a pracownicy ich firm budują tam setki tysięcy samochodów rocznie, z czego wiele na eksport. Dopóki każde BMW, Mercedes czy VW sprzedawane w USA nie będą również tam produkowane przez amerykańskich pracowników, prawdopodobnie to nie wystarczy.

Groźby Trumpa o nałożeniu ceł są atakiem na niemiecki motoryzacyjny model biznesowy, który dodatkowo obciążają spadek znaczenia diesli oraz wzrost popularności aut elektrycznych i autonomicznych. Być może model ten będzie musiał stać się mniej ambitny i dochodowy. Nic dziwnego, że akcje VW i BMW straciły w tym roku na wartości (w porównaniu do maksimum) odpowiednio 25 i 20 proc.

Być może ostatni konflikt z udziałem Trumpa zakończy się świetną biznesową okazją. Być może Europa i USA zgodzą się na zlikwidowanie wszystkich motoryzacyjnych i handlowych ceł (CEO BMW Harald Krueger jest jedną z osób popierających ten pomysł). Jednak nie wstrzymuj jeszcze oddechu. Trump jest gospodarczym nacjonalistą, który myśli, że europejskie firmy chcą zaatakować amerykańską „skarbonkę”. Wydaje się też, że spędził zbyt wiele czasu na parkingach przed swoimi ekskluzywnymi klubami i sądzi, że niemieccy producenci samochodów są w morderczym uścisku amerykańskiego rynku. W rzeczywistości dzierżą jedynie jego 8 proc.

Reklama

Jeśli Europa zniesie 10-proc. cła na import aut z USA w zamian za rezygnację USA z 2,5-proc. ceł na import unijnych samochodów oraz 25-proc. opłatę od komercyjnych pojazdów i lekkich ciężarówek, to Niemcy prawdopodobnie skorzystają najbardziej. Były wicekanclerz Sigmar Gabriel miał rację, gdy w ubiegłym roku żartobliwie powiedział, że sposobem na zmniejszenie amerykańskiego deficytu handlowego nie było obniżenie ceł, ale „budowanie lepszych aut” przez Amerykanów.

Zamiast tego General Motors i Ford obniżają swoje ambicje, koncentrując się na sprzedaży ciężarówek amerykańskim konsumentom. W ciągu ostatnich lat stały się one dla nich „dojną krową”, po części dzięki 25-proc. cłom, które chroniły je przed zagraniczną konkurencją.

Do tej pory niemieccy producenci samochodów radzili sobie z protekcjonistycznymi impulsywnymi działaniami zagranicznych rządów. W Chinach weszli w kosztowne technologiczne i produkcyjne spółki typu joint ventures, by uzyskać dostęp do tamtejszego ogromnego rynku. Indiom, Rosji i innym krajom dostarczają z kolei zestawy części do montażu lokalnym pracownikom, obchodząc tym samym wysokie importowe cła, które obowiązują gotowe auta.

Czy jest to wydajna strategia? Ledwie. Nawet pomimo wspomnianych wcześniej kompromisów niemieckie trio wygenerowało w zeszłym roku łączny zysk netto w wysokości 30 mld euro. Znacznie więcej niż ich skupieni na europejskim rynku francuscy rywale. I w przeciwieństwie do firm z Detroit, nie musiało ono korzystać w 2008 roku z publicznego dofinansowania.

Kluczem do sukcesu Niemiec była strategia zakładania fabryk w regionach, gdzie sprzedawały większość aut oraz gdzie mogły korzystać z porozumień o wolnym handlu i transgranicznych łańcuchów dostaw. USA są dużym motoryzacyjnym rynkiem, który należy do NAFTA, więc był naturalnym domem dla produkcji sportowych aut BMW i Mercedesa-Benza.

Wprowadzenie różnorodnych taryf i przeprowadzenie akcji odwetowych może kosztować BMW prawie jedną piątą przyszłorocznego prognozowanego zysku operacyjnego – uważa Max Warburton, analityk firmy Bernstein Research. W przypadku Mercedesa i VW strata może wynieść jedną dziesiątą zysku. Przeniesienie całej produkcji do USA (czego zdaje się oczekiwać Trump) byłoby dla niemieckich firm jeszcze boleśniejsze. – Podzielenie zakładów produkcyjnych i zduplikowanie narzędzi znacznie zaszkodziłoby marżom – twierdzi Warburton.

Produkowanie coraz większej liczby niskomarżowych sedanów w USA, gdzie koszty pracy są wysokie, a pojazdy te nie są zbyt popularne, doprowadziłoby tylko do dalszego okrojenia marż. To powód, dla którego VW produkuje wiele z nich w Meksyku. Zazwyczaj około 40 proc. części składowych do pojazdów importowanych z Meksyku jest produkowana przez amerykańskich pracowników – wynika z danych Association of Global Automakers. Nie żeby Trump się tym przejmował.

Dlatego amerykański prezydent opowiada się tak naprawdę za tym, by niemieccy producenci inwestowali więcej w roboty i/albo zarabiali mniej. Tymczasem dla konsumentów cła oznaczają wyższe ceny i mniejszy wybór aut. Beneficjentami będą teoretycznie producenci, którzy nie dokonali udanej zagranicznej ekspansji, tacy jak Peugeot, albo tacy, którzy koncentrują swoją działalność na kilku dużych regionalnych rynkach (jak GM). Jednak General Motors ostrzegło w piątek, że wprowadzenie ceł obniży również jego konkurencyjność, co sugeruje, że korzyści (dla amerykańskich firm – przyp. red.) z ich wprowadzenia są w rzeczywistości iluzoryczne. Gospodarcza wizja „buduj je tutaj!” jest ponura.

>>> Polecamy: Volkswagen planuje ekspansję w Indiach. Zainwestuje 1 mld euro