Jak pisze Bershidsky w serwisie Bloomberg, pytanie o to, czy Trump może uznać przynależność Krymu do Rosji wcale nie jest trywialne. Doradca ds. Bezpieczeństwa Trumpa, John Bolton, oraz rzeczniczka prasowa Sarah Huckabee Sanders oświadczyli, że Stany Zjednoczone nie uznają aneksji z 2014 roku półwyspu Morza Czarnego, który był częścią Ukrainy od 1954 roku. Jednak sam prezydent stwierdził tylko: „Zobaczymy”. Biorąc pod uwagę raport – któremu Trump nie zaprzeczył, prezydent USA miał powiedzieć szefom państw G-7, że Krym jest rosyjski, ponieważ wszyscy mówią tam po rosyjsku – sprawa uznania aneksji pozostaje otwarta. Czy też raczej jest otwarta w takim zakresie, w jakim prezydent USA ma prawo do rozszerzenia uznania aktu Anschluss.

Fakt, czy członkowie Organizacji Narodów Zjednoczonych nie uznają aneksji krymskiej, jest skomplikowaną kwestią prawa międzynarodowego. Z jednej strony było to wyraźne naruszenie suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy. Kilka dokumentów ONZ zatwierdzonych przez państwa członkowskie w latach 70. stanowi, że takich aktów nie można uznać.

Z drugiej strony, nie istnieje żadna rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ, w której uznano, że Rosja anektuje Krym w akcie agresji lub przymusowej aneksji, co tym samym uniemożliwiłoby jej uznania. Rosja zawetowała projekt, a późniejsza rezolucja Zgromadzenia Ogólnego ONZ nie miała mocy prawnej, aby zabronić uznania Krymu za rosyjski – jedynie wezwała kraje do powstrzymania się od przyzwolenia. W tym świetle argument, że nieuznanie aneksji, w tym przez Stany Zjednoczone, jest dobrowolne, jest jak najbardziej uprawniony. Co więcej, polecenie to można zignorować.

Rosja oczywiście skłania się ku tej drugiej interpretacji. Podobnie jak Trump, który nie myśli zbyt wiele o organizacjach międzynarodowych. Prawo w Stanach Zjednoczonych ma dla niego znaczenie tylko w zakresie tego, co Trump może zrobić, a co może ujść mu na sucho.

Reklama

Administracja USA zapewnia sobie prawo do uznania dyplomatycznego innych krajów. W 2008 roku Stany Zjednoczone uznały Kosowo, gdy prezydent George W. Bush zaakceptował prośbę tego kraju o nawiązanie stosunków dyplomatycznych. Nie wymagało to żadnych działań Kongresu. Jednak przypadek Krymu jest inny: nie ma nowego podmiotu, z którym USA mogłyby wymienić ambasadorów. Stany Zjednoczone mają już stosunki dyplomatyczne i traktaty zarówno z Rosją, jak i Ukrainą.

W historii Stanów Zjednoczonych sporo jest przypadków nieuznania przymusowych aneksji, ponieważ „mogą mieć negatywny wpływ one prawa traktatowe Stanów Zjednoczonych lub jej obywateli” w państwach będących ofiarami agresji – jak napisał sekretarz stanu Henry Stimson w notatce z 1932 r., skierowanej do japońskiego rządu po aneksji chińskiej Mandżurii. Można argumentować, że uznanie Krymu, które Ukraina nieuchronnie oszacuje jako zagrożenie dla swojej państwowości, byłoby szkodliwe dla praw i interesów USA i jej obywateli – na przykład w ramach dwustronnego traktatu inwestycyjnego z Ukrainą, wzajemnego porozumienia o pomocy lub w ramach traktatów o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, które Ukraina podpisała pod presją Stanów w latach 90. ubiegłego wieku.

Doktryna Stimsona jest jednak tylko praktyką dyplomatyczną, a nie prawem. Były od niej także wyjątki. Stany Zjednoczone dały zielone światło w 1975 r. podczas inwazji Indonezji na Timor Wschodni, kiedy to portugalska kolonia walczyła o niepodległość. Nie nastąpiły żadne natychmiastowe reperkusje Stanów Zjednoczonych przeciwko reżimowi Suharto w Indonezji, chociaż Stany Zjednoczone poparły rezolucje wzywające do wycofania oddziałów indonezyjskich. Można to uznać za de facto uznanie suwerenności Indonezji nad Timorem Wschodnim, ale nie jest to dobry precedens w przypadku Krymu. W czasie inwazji Suharto, USA nie posiadały żadnych kontraktów, w których Timor Wschodni był wymieniany jako część Portugalii lub potencjalnie niezależnego państwa. Z kolei Kongres wyraźnie ogłosił Krym jako część Ukrainy i potępił aneksję.

Ustawa Przeciwdziałania Przeciwnikom Ameryki przez Sankcje, uchwalona przez Kongres i podpisana przez Trumpa w ubiegłym roku, mówi: „Polityka Stanów Zjednoczonych nigdy nie uzna nielegalnej aneksji Krymu przez rząd Federacji Rosyjskiej lub oddzielenie jakiejkolwiek części ukraińskiego terytorium poprzez użycie siły militarnej”.

„Nigdy” powinno być wystarczająco jasne. Jeśli Trump zdecyduje się na jakiekolwiek formalne uznanie rosyjskiego przejęcia, takie posunięcie byłoby sprzeczne z prawem USA. Wtedy też zareaguje Kongres oraz sądy.

Trump niewiele może zrobić w sprawie Krymu, nie zwracając uwagi reszty rządu. Nie może nawet znieść sankcji związanych z Krymem wobec konkretnych firm i osób, nie pytając najpierw Kongresu. Nawet gdyby Donald Trump chciał przehandlować Krym prezydentowi Rosji Władimirowi Putinowi, w czasie ich spotkania w Helsinkach 16 lipca, być może w zamian za ustępstwa na Bliskim Wschodzie, będzie musiał wcześniej udać się do Kongresu. Biorąc pod uwagę silne poparcie, jakie otrzymały sankcje – Trump podpisał je tylko dlatego, że wiedział, że jego weto zostanie odrzucone – zgoda na taką wymianę jest co najmniej wątpliwa.

Trump może działać tak, jakby jego władza była nieograniczona. Może nawet wygrywać orzeczenia sądowe, tak jak w przypadku jego zakazu podróżowania. Jednak na Krymie i Ukrainie nie ma takich możliwości. Bez względu na to, jakie ustępstwa będzie chciał od Putina, będzie potrzebował innego układu do zaoferowania.

>>> Czytaj też: Waszyngton zwraca uwagę na silną opozycję USA wobec rosyjskich gazociągów