Zaś sprzedawcy mówią, że zainteresowanie ubezpieczeniem kredytu, choć i tak nie było wielkie – spada!

Samo ubezpieczenie nie jest drogie. „W przypadku kredytu w kwocie 300 tys. zł miesięczna płatność wynosiłaby ok. 100-150 zł” – mówi Forsal.pl Jarosław Sadowski, analityk produktów finansowych z Expandera. „Kredyty hipoteczne zaciągają raczej osoby, które utraty pracy się nie boją. Nie ma tutaj selekcji negatywnej, która mogłaby się pojawić np. w produkcie niepowiązanym z kredytem, a zabezpieczającym przed utratą pracy, i w którym istnieje prawdopodobieństwo, że kupowałyby je osoby wręcz zakładające utratę pracy, co zwiększyłoby koszty ” – podkreśla Jarosław Sadowski.

W PKO BP można skorzystać z oferty ubezpieczenia się na wypadek utraty pracy wybierając między trzema firmami: PZU, TU Europa i Interrisk. W Interrisk w przypadku ubezpieczenia chroniącego przez dwa lata (a więc dla kogoś, kto w tym czasie stracił pracę) stawka wynosi 1,4 proc. kwoty kredytu. Jeśli to 4 lata – stawka rośnie do 2,8 proc. kwoty kredytu, a dla sześcioletniego okresu ochronnego – 4,2 proc. Jeśli ktoś wybiera ofertę PZU, to ubezpiecza się na 5 lat płacąc 3,51 proc. kwoty kredytu. Zaś dla wybierających TU Europa stawka wynosi 1,19 proc. przy okresie dwuletnim i 1,78 proc. przy okresie trzyletnim. „Stawki są płatne z góry za cały okres, ale klient może wybrać doliczenie składki ubezpieczeniowej do kwoty kredytu” – mówi Forsal.pl Izabela Świderek-Kowalczyk, rzecznik prasowy PKO BP.

Trzeba być formalnie bezrobotnym

Reklama

Agnieszka Gocałek, dyrektor Biura Bancassurance PZU S.A. i PZU Życie S.A. (PZU współpracuje z kilkoma bankami przy kredytach) mówi Forsal.pl, że najczęściej w ubezpieczeniu od utraty pracy ubezpieczyciel gwarantuje wypłatę świadczenia równą wymagalnej racie kredytu. „Maksymalna liczba wypłat jest pochodną wysokości pobieranej składki i wynosi najczęściej od 6 do 36 rat. Jednym z rozwiązań, które są dostępne to bill protection. W tym wypadku świadczenie jest podwyższane o udokumentowane rachunki za utrzymanie kredytowanej nieruchomości” – wyjaśnia. To zresztą jedna z przyczyn, dla których trudno mówić o ubezpieczonej kwocie, a jedynie o liczbie kredytobiorców oraz ewentualnie łącznej sumie wypłaconych świadczeń – dodaje Agnieszka Gocałek.

Paweł Wróbel, rzecznik prasowy Generali podkreśla, że umowy zawierane z partnerami bankowymi są przygotowywane indywidualnie. „Standardowo ubezpieczenie takie obejmuje spłatę rat kredytu (zgodnie z harmonogramem) za klienta przez okres 6 lub 12 miesięcy w przypadku gdyby stracił on pracę. Dodatkową opcją przy tego typu ubezpieczeniu jest otoczenie ochroną również miesięcznych płatności klienta związanych z miejscem zamieszkania, takich jak: czynsz, rachunki za prąd, wodę itp.” - dodaje. To mogłoby się przydać, bo – jak cytuje prasa za badaniami firmy Nielsen – klienci w kryzysie ograniczają w pierwszej kolejności wydatki na gaz i prąd.

Konstrukcja samego produktu może być różna. Może być składka naliczana z góry na kilka lat, może być płacona razem z ratą, może być doliczana do kwoty kredytu. „Warunki ubezpieczenia są formułowane przede wszystkim w oparciu o obowiązuje przepisy prawa pracy, jednak dla każdego banku warunki są odmienne i różnią się dodatkowymi ryzykami (np. bill protection)” – dodaje Agnieszka Gocałek.

Jednak więc ktoś straci pracę, ubezpieczenie jest do wykorzystania. Z reguły w warunkach ubezpieczenia pojawia się zasada, że jest ono płatne po przedstawieniu zaświadczenia z urzędu pracy o przyznaniu statusu bezrobotnego.

I tak zapłacisz za ryzyko

Ubezpieczenie przy kredytach hipotecznych jest opcjonalne i dobrowolne, ale banki potrafią sobie zabezpieczyć tyły. Jeśli bowiem ktoś nie zdecyduje się na kupno ubezpieczenia od bezrobocia, to bank może np. zwiększyć marżę – wyjaśnia Jarosław Sadowski. Tak czy owak klient płaci za ryzyko, tyle że nie zawsze zabezpiecza samego siebie przed ryzykiem utraty pracy, natomiast daje bankowi zarobić na wyższych marżach czy odsetkach.

Stała obecność tematu kryzysu zwiększyła zainteresowanie kredytobiorców ubezpieczeniem od utraty pracy. „Przedtem to ubezpieczenie było postrzegane jako dodatkowy koszt” – przyznaje Jarosław Sadowski.

Pytania klientów o ubezpieczenie wcale jednak nie znaczą, że się ono sprzedaje. „Z informacji przekazanych przez doradców wynika, że mimo iż obawy o utratę pracy są obecnie większe niż przed kryzysem, to faktyczna sprzedaż ubezpieczeń od utraty pracy nie wzrosła, a spadła.

Spadek ten wynika z tego, że obecnie atrakcyjną ofertę mają banki, które nie wymagają od wnioskodawców korzystania z ubezpieczeń. Natomiast przed kryzysem atrakcyjną ofertę posiadały banki, w których zaciągając kredyt opłacało się korzystać z oferowanych dodatkowo ubezpieczeń. Podczas gdy przed kryzysem około 2 na 10 klientów korzystało z ubezpieczeń oferowanych razem z kredytem, to obecnie jest to znikoma ilość” – mówi Jarosław Sadowski.

A ubezpieczenia się przydają

Banki ani pośrednicy nie gromadzą informacji o tym kto płaci raty kredytu, czy klient czy ubezpieczyciel, nie ma więc ogólnych statystyk ile w ostatnim czasie kredytów zaczęli spłacać ubezpieczyciele.

Paweł Wróbel mówi, że produkt ten nie jest kluczowym produktem Generali z zakresu bancassurance, a stanowi jedynie uzupełnienie oferty kierowanej do banków. Obecnie tych bankowych partnerów jest kilku. „Przypis składki ze sprzedaży tego ubezpieczenia nie stanowi znaczącego udziału w całym portfelu ubezpieczeń bancassurance. Nie zauważyliśmy wzrostu szkodowości w ostatnim okresie. Szkodowość w styczniu była na poziomie średniej z zeszłego roku” – dodaje.

W PZU w ciągu minionego pół roku „generalnie wypłaty wartościowo nie uległy zwiększeniu ponieważ pokrywają wartość rat kapitałowo – odsetkowych. Ostatnio zauważyliśmy niewielki wzrost wypłaty świadczeń co raczej należy przypisywać faktowi dojrzewania dużego portfela ubezpieczonych” – mówi Agnieszka Gocałek. „PZU SA oferuje tego rodzaju ubezpieczenie od listopada 2004 r., wypłaty są realizowane na bieżąco od momentu wdrożenia ubezpieczenia w życie” – dodaje.

Nawiasem mówiąc – ubezpieczenie od utraty pracy jest oferowane nie tylko przy kredytach hipotecznych, także przy gotówkowych i przy kartach kredytowych, a to te kredyty są gorzej spłacane niż kredyty hipoteczne.

Na razie nie ma strachu

Rząd daje pieniądze, banki nie wymagają ubezpieczeń, zaś klienci sobie odpuścili. Nadzieja jest tylko w tym, że kredyty mieszkaniowe w Polsce należą do najlepiej spłacanych pożyczek. Ekonomiści powtarzają, że Polak skorzysta z pomocy rodziny, zmniejszy inne wydatki, ale kredyt hipoteczny spłaci.

To widać po danych Biura Informacji Kredytowej. Jeśli wziąć pod uwagę wszystkie kredyty mieszkaniowe, to zaległości powyżej 30 dni w odniesieniu do kredytów udzielonych w latach 2004 – 2008, wynosiły średnio 1,17 proc. - jeśli brać pod uwagę liczbę kredytów i 1,8 proc. uwzględniając ich wartość. BIK analizował jak wygląda spłacalność kredytów zależnie od roku, w którym zostały one udzielone (dane z najnowszej analizy kończą się na październiku 2008).

Najgorzej jest z kredytami z 2004, a najlepiej – z tymi z 2008 (u nas więc jeszcze przed kryzysem, ale już po poważnym osłabieniu złotego). Zła spłacalność kredytów udzielonych w ubiegłym roku dotyczy – ilościowo - 0,24 proc. ogólnej liczby, zaś wartościowo kłopoty dotyczyły 0,28 proc. Znacznie lepiej spłacały się kredyty we frankach szwajcarskich (tylko 0,17 proc. kwoty kredytów w CHF to kredyty z zaległościami) niż kredyty w złotych (0,77 proc. kwoty kredytów to spłaty opóźnione). Jeśli chodzi zaś o kredyty z 2004 r., to problemy dotyczą 2,45 proc. wartości kredytów we frankach i 5,25 proc. wartości kredytów w złotych. Z czasem więc problemów przybywa.

Ale może być gorzej

Andrzej Topiński, główny ekonomista BIK zwraca uwagę w swojej analizie, że kredyty mieszkaniowe są spłacane źle około pięciokrotnie rzadziej niż w przypadku kredytów konsumpcyjnych. To wcale nie znaczy, że nie należy martwić się na zapas. „Analitycy jednak ostrzegają, że bierze się to stąd, iż są to kredyty w większości ‘młode’, które jeszcze nie zdążyły się zepsuć. Praktycy bankowi uważają, że długoterminowe kredyty zaczynają się psuć w 4-5 roku po udzieleniu. Słynne już amerykańskie kredyty subprime popsuły się zgodnie z tą teorią”.

„Wskazując na dobrą obecnie kondycję portfela hipotecznego (zarówno złotowego jak walutowego) trzeba wszakże mieć na uwadze, że nie został on jeszcze, w rocznikach, które tu analizujemy, poddany testowi cyklu koniunkturalnego, a ściślej okresowi rosnącego bezrobocia i spadku płac realnych” – zaznacza Andrzej Topiński.

Z danych NBP wynika, że na koniec stycznia wartość udzielonych kredytów mieszkaniowych wynosiła w przypadku osób prywatnych ponad 202,7 mld zł. Jeśli – choć to bardzo nieprecyzyjne szacunki – dawniej z ubezpieczeń korzystało 20 proc. klientów, tak jak w Expanderze, to ubezpieczonych jest około 40 mld złotych kredytu, zaś na zabezpieczenie ponad 160 miliardów reszty ma starczyć pół miliarda złotych.

Statystyki pokazują, że jednak coś się dzieje. Według raportu InfoDług z lutego (o klientach podwyższonego ryzyka w bazie InfoMonitora Biura Informacji Gospodarczej) zaległości z płatnością zobowiązań powyżej 60 dni ma 1,29 mln klientów. W ciągu trzech miesięcy ta liczba wzrosła o 2,4 proc., czyli o ponad 30,2 tys. osób. Łączna kwota zobowiązań wszystkich ryzykownych klientów to 8,59 mld zł, w tym są zarówno niezapłacone rachunki za prąd czy gaz, jak i kredyty hipoteczne.

Rząd ma zająć się (według informacji z 4 marca) projektem ustawy o pomocy w spłacaniu kredytów przez bezrobotnych we wtorek, 17 marca. Jak mówił minister Michał Boni, projekt może trafić na szybką ścieżkę legislacyjną i wejść w życie już na początku maja. Projekt pomocy w spłacie kredytów hipotecznych ma obowiązywać do 31 grudnia 2010 r. i objąć tych, którzy zarejestrowali się w urzędach pracy od 1 lipca 2008 r. Jak mówił 4 marca minister Boni, z obecnych szacunków wynika, że ok. 2-3 proc. gospodarstw domowych mających taki kredyt nie jest w stanie spłacać swojego zadłużenia. „Jeżeli wzrośnie bezrobocie, wielkość ta może wynieść od 4 proc. do 9 proc., co oznacza, że pomoc będzie potrzebna grupie od ok. 40 tys. do ok. 100 tys. gospodarstw domowych" - mówił Boni. Jego zdaniem, potrzebna będzie na ten cel kwota od 300 mln zł do 500 mln zł, a takimi pieniędzmi dysponuje Fundusz Pracy. Maksymalna wysokość pomocy to 1200 zł miesięcznie.

1200 zł to – według analizy GoldFinance z końca ubiegłego roku, gdy złoty pikował w dół – mniej więcej rata kredytu we frankach w wysokości 300 tys. zł na 30 lat. Paradoksem sytuacji jest to, że zasada wypłaty pomocy (dwunastomiesięcznej i nieprzekraczającej 1200 zł miesięcznie) będzie podobna jak w przypadku ubezpieczeń. Trzeba być zarejestrowanym w Urzędzie Pracy jako bezrobotny i przedstawić informację o zadłużeniu oraz płaconych ratach.

Różnica natomiast w porównaniu z ubezpieczeniem jest taka, że po dwuletnim okresie karencji trzeba będzie w ciągu ośmiu lat spłacić pomoc. Ubezpieczycielowi pieniędzy się nie zwraca. Jeśli więc ktoś przez rok skorzysta z 14.400 zł pomocy rządowej, to te pieniądze będzie musiał zwrócić. Jeśli ktoś wybrał np. ofertę PKO BP z ubezpieczeniem w Interrisk na maksymalny okres 6 lat, to od kredytu 300 tys. zł musiałby zapłacić mniej – 12.600 zł. Skórka za wyprawkę?

Rozmówcy Forsal.pl podkreślają, że od 1997 roku i politycznej wpadki premiera Włodzimierza Cimoszewicza, który po wielkiej powodzi otwarcie powiedział, że należało się ubezpieczać, żaden polityk nie jest na tyle odważny, by wytknąć klientom brak przezorności i uświadamiać potrzebę ubezpieczania się. To przynosi skutki. Wygląda przy tym na to, że również banki odpuściły sobie zabezpieczenia. I może nie tak bezpodstawnie, skoro w razie czego zapłaci rząd.