ikona lupy />
Jolanta Budzowska radca prawny i partner w kancelarii Budzowska Fiutowski i Partnerzy. Radcowie Prawni (BFP). Od lat zajmuje się sprawami cywilnymi w zakresie problematyki praw pacjenta i dochodzenia roszczeń odszkodowawczych z tytułu błędów medycznych. Nazywana „postrachem polskich szpitali”. W 2018 r. wyróżniona Złotym Paragrafem, nagrodą „Dziennika Gazety Prawnej” za „bezkompromisową walkę o prawa ofiar błędów medycznych” fot. Wojtek Górski / Dziennik Gazeta Prawna
Od lat obserwuje pani proces leczenia od najciemniejszej strony. Czy w związku z tym, że wie pani, co może pójść nie tak, jako pacjentce jest pani łatwiej czy trudniej?
Z jednej strony jest mi trudniej, chyba tak jak lekarzom. Choć oni mają nieco inną perspektywę – dla nich choroba to coś, co się leczy z takim lub innym efektem. Natomiast dla mnie leczenie to proces, który zawsze może się nie udać. Kiedy coś się dzieje komuś z moich bliskich, np. moje dziecko ma nagły ostry ból brzucha, to muszę przyznać, że mam przed oczami te niezbyt optymistyczne scenariusze i walczę ze sobą, żeby nie wpadać w paranoję. Z drugiej strony jest mi łatwiej z tego powodu, że wiem, co robić, o co pytać. Znam też cienie pracy lekarzy, wiem, pod jaką presją pracują, począwszy od presji czasu, skończywszy na presji wywieranej przez pacjentów. Więc jako pacjentka staram się być przygotowana, w sposób wyważony zadawać pytania i nie oczekiwać cudów.
Reklama
Co motywuje pacjentów do walki o odszkodowanie?
Przede wszystkim względy finansowe i próba poprawienia dramatycznej sytuacji, w jakiej znalazł się pacjent z powodu czyjegoś błędu. Szukanie winnego też – ale na pewno nie na pierwszym miejscu. Choć zdarzają się i takie przypadki, że zdarzenie było relatywnie błahe, ale padły jakieś nieprzemyślane słowa – lekarz był arogancki albo kwestionował sposób wcześniejszego leczenia – i pacjent potem stara się za wszelką cenę znaleźć winnych, chcąc doprowadzić do ich ukarania. Czasami to jest też próba przerzucenia odpowiedzialności, szczególnie w tych przypadkach, gdy dochodzi do złamania kończyny lub oparzenia, bo rodzice nie dopilnowali dziecka, a potem leczenie nie przebiega modelowo. Wówczas zdarza się, że próbują przerzucić winę na dalszych uczestników tego procesu, czyli na lekarzy. Wtedy myślą o wszystkim – postępowaniu karnym, dyscyplinarnym, odszkodowaniu. Jeśli trafiają do mnie, staram się wytłumaczyć im, że nie jest to właściwa droga.
Weźmy taki przykład: ktoś upada, idzie na SOR, lekarz nie dostrzega nic na zdjęciu, ale pacjenta nadal boli. Po kilku godzinach zgłasza się na ten sam SOR i okazuje się, że jednak doszło do pęknięcia kości. Czy to był błąd? Był. Czy to jest naruszenie praw pacjenta? Teoretycznie tak, bo otrzymał świadczenie niezgodne z aktualną wiedzą medyczną. Czy należy się wówczas zadośćuczynienie? Według przepisów tak. Ale jeśli nie ma szkody na zdrowiu, to są raczej zadośćuczynienia symboliczne, czyli góra kilka tysięcy złotych. Pacjent musi sobie zadać pytanie, czy opłaca mu się kierować sprawę do ubezpieczyciela, do sądu, wikłać w proces gromadzenia dokumentacji itd. Jeśli tak, droga pozostaje otwarta. Ale ja w takiej sytuacji odradzam. Uważam, że w pewnych przypadkach można usprawiedliwić błąd, który nie był wynikiem złej woli czy buty lekarza lekceważącego jakieś sygnały. Są jednak pacjenci, którzy każde takie zdarzenie przeliczają na złotówki, w każdym widzą potencjalne odszkodowanie. Uważają, że lekarz nie ma prawa do błędu, i w każdej takiej sytuacji są gotowi walczyć do końca i na wszelkie sposoby.
>>> CAŁY WYWIAD W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP