Próba zwrócenia przeciw sobie Chin i Rosji to całkiem pociągający plan, szczególnie dla takiego mocarstwa jak USA, które znajduje się w stanie strategicznego napięcia. Prawdopodobnie jednak manewr ten obecnie nie powiedzie się, o ile nie zmienią się pewne okoliczności - pisze Hal Brands.

Gdy w 1971 roku Henry Kissinger odbył podróż do Chin, nie tylko zakończył trwające prawie ćwierć wieku ochłodzenie w stosunkach między USA a Państwem Środka. Udało mu się osiągnąć znacznie więcej – wprowadził podział między dwóch największych wrogów Ameryki – Chiny i Rosję. Dzięki temu USA z pozycji strategicznego rozciągnięcia przeszły w pozycję strategicznej przewagi.

Dziś Ameryka mierzy się z nową wrogością ze strony Moskwy i Pekinu, zaś administracja Donalda Trumpa podobno chce powtórzyć manewr Kissingera sprzed prawie 50 lat. Tym razem jednak poprzez zbliżenie z Rosją w nadziei, że Moskwa skieruje się przeciw coraz groźniejszym Chinom. To całkiem ciekawy i pociągający plan, szczególnie dla mocarstwa, które znajduje się w stanie strategicznego napięcia. Prawdopodobnie jednak manewr Kissingera nie zadziała, dopóki sytuacja nie stanie się zarówno znacznie lepsza, jak i… znacznie gorsza.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że geopolityczna logika rozgrywania Rosji i Chin przeciw sobie jest całkiem sensowna, bowiem to właśnie te dwa państwa stanowią największe zagrożenie dla amerykańskich wpływów oraz stabilności systemu międzynarodowego, znajdującego się pod przywództwem USA. Zarówno Rosja, jak i Chiny, prowadzą równoległe działania mające na celu zdobycie swoich stref wpływów, osłabienie amerykańskich sojuszy oraz globalną projekcję sił.

W przeszłości Rosja i Chiny częściej ze sobą rywalizowały niż współpracowały. Oba kraje toczyły przeciw sobie zimne i gorące wojny. Dziś wciąż rywalizują o wpływy w Azji Centralnej oraz innych regionach, zaś historia sugerowałaby, że dwa bardzo ambitne kraje o wielkości kontynentu, które dzielą ze sobą długą na tysiące kilometrów granicę, ostatecznie zwrócą się przeciw sobie. I muszą o tym wiedzieć.

Reklama

Tymczasem USA mogłyby w ten sposób zmniejszyć liczbę przeciwników, z którymi muszą się mierzyć. Ameryka obecnie szybko zbliża się do stanu „strategicznej niewypłacalności”, czyli sytuacji, w której jej globalne zaangażowanie przekracza możliwości, aby mu sprostać. Waszyngton mógłby doprowadzić do strategicznego odprężenia z Rosją, a to pozwoliłoby mu na zmniejszenie ciężarów obronnych w Europie Wschodniej, gdzie możliwości wojskowe USA są ograniczone. Wówczas mądra administracja unikałaby konfrontacji z Rosją i Chinami jednocześnie, i być może Waszyngton wszedłby w strategiczne partnerstwo z Rosją, aby sprostać długoterminowemu zagrożeniu ze strony Chin.

Manewr Kissingera

To jest właśnie to dokonanie, które udało się kilka dekad Kissingerowi i Richardowi Nixonowi, tyle, że role Chin i Rosji były wówczas inne. Zaobserwowawszy oczywistą wrogość pomiędzy Chinami a Związkiem Radzieckim, administracja Nixona nawiązała relację ze słabszą stroną tego sporu, czyli wówczas z Chinami po to, aby balansować stosunki ze stroną silniejszą, czyli ZSRR.

W latach 70. i 80. XX wieku amerykańscy urzędnicy stopniowo budowali relację z Chinami, przekształcając ją w nieformalny sojusz mający na celu powstrzymanie wpływów sowieckich. „Możemy wspólnie pracować, aby zmierzyć się z draniem” – mówił w 1973 roku Mao Zedong do Kissingera. I właśnie dokładnie to robiły wówczas oba kraje – poprzez stopniową współpracę dyplomatyczną, gospodarczą, wywiadowczą, a nawet wojskową.

Strategiczne korzyści płynące z tej zmiany były ogromne. Przewartościowanie to w głęboki sposób zaburzyło równowagę Związku Radzieckiego. USA stworzyły bowiem „nowy sojusz strategiczny sił w polityce międzynarodowej, zarówno w Azji jak i na świecie” – pisał wówczas jeden z urzędników wysokiego szczebla na Kremlu. „Trójstronna dyplomacja” Kissingera postawiła Moskwę wobec dylematu konfrontacji z dwoma silnymi rywalami, dzięki czemu to Zachód odniósł ostateczne zwycięstwo w zimnej wojnie.

Bez wątpienia to właśnie do tej analogii odwołują się eksperci ds. strategii po obu stronach, gdy próbują zrozumieć motywy działania Donalda Trumpa w czasie spotkania z Władimirem Putinem. Rosyjsko-amerykańskie zbliżenie jest w tym kontekście odczytywane jako forma wywierania presji na Chiny. Tak naprawdę jednak analogia ta jest nie do końca trafna, przynajmniej na razie.

Obecna współpraca Chin i Rosji

Fundamentalną przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że siły przyciągające do siebie Rosję i Chiny są znacznie mocniejsze niż te, które mogłyby podzielić te dwa państwa. Pod koniec lat 60. XX wieku ZSRR i Chiny znalazły się na krawędzi wybuchu wojny, być może nawet o charakterze jądrowym, ze względu na rywalizację o miano lidera w świecie komunistycznym. Dla odmiany dziś Moskwa i Pekin chętnie współpracują w takich obszarach, jak np. rozwój technologii wojskowych, prowadzą wspólne ćwiczenia wojskowe od Morza Południowochińskiego po Bałtyk. Promują również wartości autorytarne (jak np. koncepcja „suwerenności Internetu”). Co więcej, wzmacniają i wspierają reżimy autorytarne na świecie, od Kazachstanu po Wenezuelę.

Dzieje się tak, ponieważ oba te kraje próbują podważyć porządek międzynarodowy oparty na dominacji USA, który zmniejsza ich wpływ i prestiż. A że oba kraje są reżimami autorytarnymi, to amerykańska demokracja jest przez nie postrzegana jako egzystencjalne zagrożenie o charakterze ideologicznym. Przywódcy Rosji i Chin dyskutowali kwestie strategicznego partnerstwa w opozycji do amerykańskiego przywództwa od lat 90. XX wieku i wygląda na to, że udało im się to dziś osiągnąć.
Niemniej dyplomacja to sztuka znajdowania możliwości w trudniej sytuacji. Czy zatem Ameryka mogłaby złamać chińsko-rosyjską oś autokracji poprzez przyjęcie mniej konfrontacyjnego stanowiska wobec Putina? Może, ale prawdopodobnie cena takiej polityki byłaby astronomiczna.

W długim okresie Chiny stanowią większe zagrożenie dla interesów USA ze względu na szeroki potencjał gospodarczy i wojskowy Państwa Środka. Tymczasem w krótkim okresie to Władimir Putin pokazał, że jest bardziej niebezpiecznym i wprowadzającym nieporządek aktorem. Rosyjski przywódca przeprowadził aż trzy interwencje wojskowe w ciągu ostatniej dekady – w Gruzji, na Ukrainie i w Syrii, a także był autorem zuchwałych ataków na systemu polityczne państw Zachodu. Władimir Putin prawdopodobnie myśli, że rosyjska ofensywa sprawdza się całkiem dobrze już dziś, biorąc pod uwagę sukcesy wojskowe na Ukrainie, w Syrii oraz niski koszt i dobre efekty ingerencji w proces wyborczy w USA w 2016 roku, a także głębokie kryzysy polityczne, dzielące Unię Europejską oraz NATO.

Cena przekupienia Rosji jest dziś bardzo wysoka

Przekonanie Putina, aby przestał atakować osłabiony Zachód i zwrócił się przeciw Chinom, wymagałoby od USA wielkich ustępstw. To nie byłaby oferta „Ukraina za Syrię”, za którą opowiadali się podobno niektórzy przedstawiciele administracji USA (czyli USA zrezygnowałyby z sankcji przeciw Rosji za działania na Ukrainie, a Rosja w zamian zaangażowałaby się w działania antyterrorystyczne w Syrii).

Chodziłoby raczej o znacznie szersze ustępstwa USA, w tym o dekonstrukcję amerykańskiej siły odstraszającej przeciw Rosji, którą w ostatnich latach Waszyngton zaczął budować w regionie Europy Wschodniej i Morza Bałtyckiego. Ustępstwa te oznaczałyby osłabienie struktury amerykańskich sojuszy, które już dziś są nadwyrężane przez samego prezydenta Donalda Trumpa. Ameryka musiałaby uznać, że trzeba zniszczyć pewną część stworzonego przez siebie systemu międzynarodowego, aby go uratować.

Warunki włączenia Rosji do antychińskiej koalicji

Nie oznacza to, że szansa na pozyskanie Rosji jako elementu koalicji antychińskiej nie nadejdzie w innych warunkach. Może tak się stać, jeśli pewne okoliczności ulegną zmianom – na lepsze i na gorsze.

Z jednej strony chińskie zagrożenie wobec Rosji musiałoby w istotny sposób ulec zwiększeniu: być może z powodu rosnącej asertywności Państwa Środka przy zmniejszającym się długoterminowym potencjale geopolitycznym Rosji; a być może dlatego, że zwiększający się ekspansjonizm Chin zacząłby zagrażać bezpieczeństwu Rosji w Azji Centralnej, a być może nawet na Syberii.

Z drugiej strony Putin oraz jego następcy musieliby być przekonani, że Rosja potrzebuje lepszych relacji z Zachodem – że cena konfrontacji z USA oraz ich europejskimi sojusznikami jest po prostu zbyt wysoka, a bardziej umiarkowana postawa jest wskazana. Aby Moskwa mogła dołączyć do antychińskiej koalicji Zachodu, najpierw musi sobie uświadomić, że nie może pokonać Zachodu we współpracy z Chinami.

Gdy warunki takie zostaną spełnione (o ile tak się w ogóle stanie), Ameryka może potrzebować nowego Kissingera, który będzie uprawiał „trójstronną dyplomację”. Jednak do czasu, aż warunki te nie nadejdą, próba zwalczania Chin poprzez podkupienie Rosji może okazać się kosztownym błędem.

>>> Czytaj też: Czy Chiny wyprą USA i staną się globalną potęgą? [CZĘŚĆ 1: WOJSKO]