Do lat 60. XX w. sektora finansowego nie uważano za produktywną część gospodarki. Sądzono, iż jego funkcja ogranicza się do ułatwiania transferowania istniejącego bogactwa a nie tworzenia nowego – pisze prof. Mariana Mazzucato w książce „The Value of Everything: Making and Taking in the Global Economy”.

„Ludzie z Goldman Sachs są wśród najbardziej produktywnych na świecie” – oświadczył w 2009 r. Lloyd Blankfein, prezes tego banku. Jak zauważa autorka w publikacji (jej polski tytuł to „Wartość wszystkiego: Tworzenie i branie w globalnej gospodarce”) zaledwie rok wcześniej amerykańscy podatnicy wyłożyli 125 mld dol. na ratowanie tej instytucji.

Od listopada 2007 r. od grudnia 2009 r. bank zwolnił 3000 pracowników. Dostał także grzywnę wysokości 550 mln dol. Ale tylko od 2009 r. do 2016 r. zarobił netto 63 mld dol., przy przychodach na poziomie 250 mld dol. Autorka rozpoczyna książkę powyższymi informacjami, by następnie zestawić twierdzenia szefa Goldman Sachs z informacją, iż aż do lat 60. XX w. sektora finansowego nie uważano w ogóle za produktywną część gospodarki.

Sądzono, iż jego funkcja ogranicza się do ułatwiania transferowania istniejącego bogactwa a nie tworzenia nowego. To przekonanie było do tego stopnia ugruntowane, że ekonomiści nie uwzględniali większości usług świadczonych przez banki, takich jak przyjmowanie depozytów i udzielanie pożyczek, przy obliczaniu ile dóbr i usług gospodarka państwa wytworzyła. Finanse wkradły się do PKB tylko pośrednio, jako usługa przyczyniająca się do funkcjonowania innych przemysłów, tych, które faktycznie tworzą wartość.

Ranking produktywności bankowych stanowisk pracy

Reklama

Podejście zaczęło się zmieniać około 1970 r. Usługi finansowe stały się pełnoprawną częścią dochodu narodowego. Ta zmiana wiązała się z deregulacją sektora finansowego, m.in. ze zmniejszeniem ograniczeń w ilości pieniędzy pożyczanych przez banki. Sektor finansowy stał się maszynką do zarabiania pieniędzy i zwiększył swój wpływ na realną gospodarkę. Nastąpił napływ inteligentnych i ambitnych ludzi, którzy w finansach widzieli szansę na szybkie wzbogacenie się.

Wraz z ilością zarabianych pieniędzy wzrosła siła lobbingowa branży, której przedstawiciele forsowali pogląd, iż są kluczowi do tworzenia wartości w gospodarce. Autorka zwraca uwagę, że dzisiaj nie jest to tylko kwestia ambicjonalna, ponieważ rozrost sektora finansowego, który rośnie szybciej niż pozostałe części gospodarki, wiąże się z szeregiem działań, które, w jej opinii, szkodzą większości obywateli.

U podstawy tych działań leży przekonanie, że działania finansistów tworzą wartość, ponieważ ich skutkiem jest zarabianie dużych pieniędzy. Ale przykładem takich działań może być wykup akcji od akcjonariuszy, co podnosi wartość walorów pozostałych w obrocie (bo jest ich mniej). Tymczasem te środki mogłyby zostać zainwestowanie w firmę i przynieść korzyści w postaci nowych fabryk, produktów, innowacji, miejsc pracy.

Autorka argumentuje, że przyjęcie za kryterium tworzenia wartości cenę jako ktoś płaci (a taki argument jest podnoszony w przypadku m.in. finansów, skoro finansiści dużo zarabiają to znaczy, że muszą tworzyć istotną wartość) jest na rękę wielu ludziom, którzy nie tylko jej nie tworzą, ale wręcz zabierają wartość tworzoną przez innych (ang. value creation vs. value extraction).

By zrozumieć do jakich absurdów prowadzi wyznaczanie wartości przez cenę i zarobki warto zauważyć, że luksusowe prostytutki mają godzinową stawkę za pracę wyższą, niż ratujący życie chirurdzy, a zatem zgodnie z tym podejściem, tworzą większą wartość. Tak więc do tego by faktycznie w gospodarce dochodziło do tworzenia jak największej wartości, musimy najpierw ustalić co przez tę wartość rozumiemy.

W tym kontekście aż prosi się, by zacytować słynne słowa Oskara Wilda: ”Cynik, to osoba, która zna cenę wszystkiego, ale nie orientuje się w wartości niczego”. Z tym, że autorka nie rozstrzyga, które z wielu omawianych przez nią teorii wartości jest słuszna. Twierdzi ona, że jej celem jest postawienie kwestii wartości w centrum podejmowania decyzji ekonomicznych i politycznych.

„The Value of Everything” to niejednoznaczna książka. Z jednej strony ma intrygującą i ważną tezę. Z drugiej jednak rozwinięcie tej tezy nie jest satysfakcjonujące. Stosunkowo najciekawsze (choć dla wielu osób mogą się okazać zbyt akademickie) są rozdziały 1 i 2, w których autorka opisuje jak teoria wartości rozwijała się od XVII w. aż do dzisiaj. Jak mniej i bardziej znani ekonomiści dzielili (albo i nie) aktywności na tworzące wartość i nie.

Tam też Mazzucato zwraca uwagę, że w teorii wartości miały swoje początki teorie, które uzasadniają obecne nierówności na świecie (no, bo jeżeli ktoś dużo zarabia to znaczy, że tworzy dużą wartość, a zatem pieniądze mu się należą). Rozdziały 4, 5 i 6 szerzej omawiają kwestie „finansjalizacji” gospodarek, czyli nagłego rozrostu po 1970 r. sektora finansowego i kopiowanie wielu działań finansistów, które w opinii Mazzucato, są głęboko szkodliwe, przez osoby pracujące w innych sektorach.

Mój największy zarzut w stosunku do tej książki jest taki, że poza intrygującą tezą i przeglądem teorii wartości nie oferuje wiele nowego. Kwestia rozrostu sektora finansowego była poruszana w bardzo wielu książkach, podobnie jest sprawy dotyczące rosnących nierówności. Wreszcie autorka przypomina sporo wątków z jednej ze swoich poprzednich publikacji (skąd inąd doskonałej książki „Przedsiębiorcze państwo” z 2013 r., w której stawia tezę, że rząd odegrał dużą rolę w tworzeniu najbardziej innowacyjnych produktów ostatnich dekad, takich jak chociażby tych projektowanych przez firmę Apple).

Podsumowując, Mazzucato trafiła na interesujący temat, ale faktycznie nowych wątków wystarczyło jej na wstęp i dwa rozdziały. Reszta z 257 stron to zrecyklingowane materiały z publikacji jej własnej i innych autorów. Zainteresowanym tematem polecam przeczytanie tylko początku książki i podsumowania, a wyciągną z niej wszystko to, co wartościowe.

Autor: Aleksander Piński

Jak uporządkować myśli, by zwiększyć produktywność?