Rzecznik kurdyjskich Ludowych Jednostek Obrony (YPG) w Syrii Nuri Mahmud uważa, że USA nie złamały żadnej z danych YPG obietnic; postawę Rosji wobec syryjskich Kurdów nazwał natomiast "chamstwem". Ocenił też, że Państwo Islamskie (IS) w Syrii wciąż jest silne.

W czwartkowej rozmowie z PAP Mahmud podkreślił, że Amerykanie zawsze deklarowali, że poza rejonem Manbidżu, na północnym zachodzie Syrii, nie biorą odpowiedzialności za żadne tereny na zachód od Eufratu i dlatego mówienie o "zdradzie USA" wobec Kurdów w Syrii w związku z zajęciem Afrinu przez Turcję jest absurdalne.

Podkreślił, że w Afrinie przed inwazją turecką obecne były wojska rosyjskie i to one miały gwarantować bezpieczeństwo tego regionu. "Myśleliśmy, że inicjatywa rosyjska rozmów w Soczi w sprawie Syrii zmierzać będzie do zakończenia tej wojny, ale teraz wiemy, że to był tylko bazar, na którym Rosja zorganizowała sobie z Turcją handel" - ocenił Mahmud dodając, że teraz już nikt w YPG nie uwierzy w rosyjskie "rozmowy pokojowe".

Rzecznik podkreślił, że kurdyjskie oddziały nigdy nie wycofały się z Afrinu. "Cały czas tam jesteśmy i prowadzimy walkę partyzancką" - podkreślił. Dodał, że w Afrinie YPG przegrało z technologią wojskową. "Mówi się, że Turcja to druga armia NATO, a przez miesiąc nie mogła sforsować naszych umocnień granicznych" - oświadczył, zaznaczając, że decydującą rolę odegrały tureckie naloty na Afrin, w których bombardowano przede wszystkim cywilów.

"To nie my kazaliśmy mieszkańcom opuścić ich domy, zrobiła to cywilna administracja Afrinu" - dodał Mahmud, wyjaśniając, że 80 proc. spośród 800 tys. ludzi, którzy mieszkali w Afrinie przed inwazją turecką, stamtąd uciekło. Podkreślił też, że była to dobra decyzja, gdyż alternatywą było ludobójstwo, którego dokonaliby Turcy. "Gdyby zaczęły się walki o miasto Afrin, tysiące ludzi zginęłoby w nalotach" - ocenił.

Reklama

Mahmud podkreślił, że Turcja sprowadziła do walki z YPG w Afrinie groźnych terrorystów z całego świata, powiązanych z takimi organizacjami jak IS i Al-Kaida. Dodał, że jako terrorystów YPG traktuje również te osoby, które zgodnie z układami turecko-rosyjskimi zostały sprowadzone do mieszkań należących do kurdyjskich uciekinierów z Afrinu.

"Dla nas to nie są cywile, to są złodzieje i terroryści" - podkreślił Mahmud i zapowiedział, że każde mieszkanie, w którym takie osoby mieszkają, może stać się celem ataków YPG. "Będziemy je palić, by zmusić tych złodziei do opuszczenia tych domów, bo one do nich nie należą" - oświadczył. "Zawsze przecież mogą z niego wyjść, a jak nie będą chcieli, to spłoną razem z nim" - dodał.

Mahmud wyjaśnił też, że akcja "Gniew Oliwek", w ramach której przeprowadzono m.in. egzekucję dowódcy kurdyjskiego oddziału kolaborującego z Turcją w Afrinie, nie ma nic wspólnego z YPG. "To spontaniczna akcja młodzieży z Afrinu, organizacyjnie nie są z nami związani" - podkreślił.

Rzecznik YPG oskarżył ponadto Turcję o plan dokonania zmian demograficznych w regionie ar-Rakka na północy Syrii poprzez czystki etniczne. Podkreślił też, że świat w ogóle nie zareagował ani na inwazję turecką, ani też na popełniane obecnie przez Turcję zbrodnie w Afrinie.

W rozmowie z PAP Mahmud wyraził przekonanie, że turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan dąży do odbudowania Imperium Osmańskiego, ale problemy ekonomiczne i polityczne, do których doprowadził w swoim kraju, powodują, że ostatecznie będzie miał trudności nawet z kontrolowaniem terytorium samej Turcji. Rzecznik YPG dodał też, że ataki na tereny kurdyjskie w Syrii, w tym inwazja na Afrin, mają na celu odwrócenie uwagi Turków od problemów wewnętrznych w ich kraju.

Mahmud podkreślił też, że YPG wycofało się z Manbidżu już kilka miesięcy po wyparciu stamtąd IS w sierpniu 2016 roku. "Zostali tam tylko nasi doradcy wojskowi, z których ostatni opuścił Manbidż 6 czerwca 2018 roku" - podkreślił. Rzecznik nie chciał ustosunkować się do informacji o zawarciu przez Turcję porozumienia z USA w sprawie wprowadzenia do tego regionu tureckich wojsk. "O to trzeba pytać Amerykanów i Rady Wojskowej Manbidżu (MMC), która tym regionem zarządza" - powiedział.

Odpowiadając na pytanie PAP, czy YPG przyjdzie z pomocą MMC, jeśli Turcja wkroczy do Manbidżu, Mahmud oświadczył, że YPG jest gotowe do walki w obronie każdej części Syrii, która będzie zagrożona obcą inwazją lub działaniem terrorystów. "Jesteśmy przeciwni jakiemukolwiek separatyzmowi i chcemy utrzymać jedność Syrii" - podkreślił rzecznik.

Mahmud wykluczył jednak udział YPG w przygotowywanej ofensywie syryjskich sił rządowych na opanowaną przez dżihadystów muhafazę Idlib, również w północno-zachodniej części kraju. "To, co pisała na ten temat turecka agencja Anatolia, to były same kłamstwa" - ocenił rzecznik YPG. Określił jednak obecną sytuację w Idlibie jako "okupację terrorystyczną" i dodał, że tereny te muszą wrócić pod kontrolę syryjską.

"Afrin to nasz pierwszy i ostatni cel" - podkreślił i dodał, że YPG ma plan odzyskania tego terytorium. Odpowiadając na pytanie PAP, czy możliwa jest współpraca YPG z armią syryjską (SAA) w celu odzyskania Afrinu, Mahmud był sceptyczny. "W lutym, w czasie inwazji, apelowaliśmy do nich o pomoc, ale Rosjanie im nie pozwolili" - powiedział.

Nie wykluczył jednak współpracy w przyszłości między YPG a SAA. "Ale to musi być nowa armia, która rzeczywiście będzie walczyć w interesie Syryjczyków i bronić jedności i integralności terytorialnej kraju" - podkreślił. Mahmud ocenił ponadto, że obecnie główną rolę po syryjskiej stronie rządowej odgrywa Rosja, Iran i libański Hezbollah, a pozostałości po SAA są im podporządkowane. "Nie będziemy współpracować z Hezbollahem czy Iranem. Iran też zwalcza Kurdów u siebie" - podkreślił rzecznik YPG.

Śmiechem z kolei zareagował na pytanie, czy spodziewa się, że Amerykanie i Francuzi opuszczą w najbliższym czasie Syrię. "Nikt się sam nie cofa, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie" - podkreślił. "Bujaniem w obłokach" nazwał również tureckie sugestie, że USA obiecały Turcji, że odbiorą YPG broń po zakończeniu walk z IS.

"Cały czas walczymy razem z Amerykanami przeciw Daesh (arabski akronim IS - PAP) i daleko jest jeszcze do końca tej walki" - podkreślił Mahmud. Dodał, że od razu po wyparciu IS z pustynnych obszarów muhafaz al-Hasaka i Dajr az-Zaur rozpoczęła się operacja przeciwko ostatniej enklawie tej organizacji na lewym brzegu Eufratu. "To rejon Hadżin, bardzo różniący się od pustynnych obszarów, które zdobywaliśmy w ostatnich miesiącach" - wyjaśnił Mahmud. Jego zdaniem to, a także fakt ogromnej koncentracji sił IS w Hadżinie powoduje, że ofensywa w tym regionie nie będzie ani łatwa, ani krótka.

"Jest zdecydowanie za wcześnie, by mówić, że IS nie istnieje" - podkreślił rzecznik YPG, dodając, że organizacja ta kontroluje również tereny na prawym brzegu Eufratu, czyli po stronie władz syryjskich. Oskarżył też Turcję i Katar o to, że cały czas wspierają IS.

Mahmud pozytywnie ocenił natomiast rolę Arabii Saudyjskiej w walce z terrorystami w Syrii. Dodał, że zarówno YPG, jak i Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF), których trzonem jest YPG, współpracują na szczeblu militarnym z Saudyjczykami. Nie podał jednak szczegółów tej współpracy.

Rzecznik YPG jako bardzo dobrą i niezwykle ważną ze strategicznego punktu widzenia określił również współpracę YPG z armią iracką. "Naszym wspólnym celem jest zabezpieczenie granicy iracko-syryjskiej" - podkreślił.

Mahmud uważa również, że pozbawienie IS terytorium nie będzie oznaczało końca wojny z tą organizacją. "Prowadzimy też operacje przeciwko ukrytym komórkom IS, zwłaszcza w ar-Rakce i Dajr az-Zaur. Ponadto IS pozostanie w umysłach wielu ludzi jeszcze przez wiele lat i z tym też będziemy walczyć" - podkreślił, dodając, że od początku wojny w walkach z terrorystami w Syrii poległo około 10 tys. żołnierzy YPG.

>>> Czytaj też: Sukcesja, profesjonalizacja, sankcje. Rosyjska oligarchia przechodzi rewolucję