Ambicje stworzenia w Polsce gazowego hubu wymagają rozbudowy sieci przesyłowej gazu, na czele z połączeniami do systemów sąsiednich krajów. Czy jednak nie grozi nam przerost formy nad treścią i zbudowanie gazowego „zombie grid” - sieci, którą nie ma czego przesyłać?

Jeżeli cały szereg projektów inwestycyjnych uda się przeprowadzić zgodnie z planem, w połowie przyszłej dekady Polska osiągnie niemal modelową dywersyfikację tras i źródeł zaopatrzenia w gaz. Biorąc poprawkę na ewentualne opóźnienia, ok. 2025 r., dużych tras przesyłu gazu będzie siedem. Żadna z nich nie przekroczy 26 proc. transgranicznych zdolności przesyłowych całego systemu.

Fizycznie największą pojedynczą drogą będzie gazociąg Baltic Pipe z maksymalną przepustowością rzędu 9,8 mld m sześc. rocznie. Według naszych informacji rząd już dał do zrozumienia Komisji Europejskiej, że długo oczekiwane i negocjowane połączenia ze Słowacją i Czechami będą uruchamiane dopiero gdy Baltic Pipe będzie gotowa. Gaz ma płynąć z Polski na południe, a rosyjski gaz płynący nad z Czech i Słowacji byłby niemile widzianym gościem.

Dopóki obowiązuje obecna ustawa o zapasach gazu, rząd może łatwo ograniczyć przywóz gazu z UE przez niezależnych importerów. Ale Komisja Europejska wszczęła postępowanie w tej sprawie, uznając, że Polska dyskryminuje importerów. Jest bardzo prawdopodobne, że przepisy o magazynach gazu będą zmieniane, a wtedy o kierunku przepływu surowca zdecyduje cena.

Żeby oszacować, do jakiego stopnia system interkonektorów będzie wykorzystywany, powinniśmy poczynić pewne założenia. Przede wszystkim takie, że terminal LNG zostanie rozbudowany do przepustowości co najmniej 7,5 mld m sześc. rocznie. Zgodnie z obecnym harmonogramem ma to nastąpić ok. 2022 r. Załóżmy też, że dalsza rozbudowa – do 10 mld m sześc. nastąpi później. Również zgodnie z planem powstaną interkonektor na Słowację, drugie połączenie z Czechami, nowa rura na Ukrainę oraz GIPL, czyli gazowe połączenie z Litwą i państwami bałtyckimi. W sumie da to zdolność importową rzędu 50 mld m sześc. rocznie. Z naszych informacji

Reklama

Oczywiście to sporo więcej niż sama Polska potrzebowałaby w najdalej idących prognozach. Obecne zapotrzebowanie krajowe przekroczyło już 17 mld m sześc. rocznie. Gaz-System, w prognozach popytu na usługę przesyłową, związaną bezpośrednio z krajowym zużyciem, przewiduje, iż za 10 lat w najlepszym przypadku zapotrzebowanie na przesył wyniesie ok. 18 mld m sześciennych gazu, w tym zatłaczanie i opróżnianie magazynów. Już dziś widać, że będzie to dużo więcej. Krajowe zużycie rośnie na tyle szybko, że można zacząć zadawać sobie pytanie, czy wzrost cen gazu nie wynika z jego braku. W informacji URE o obrocie i przesyle gazu w II kwartale czytamy bowiem w kontekście giełdy: „Na wszystkich rynkach średni wolumen ofert zakupu gazu przekraczał średni wolumen ofert sprzedaży.”

Tempo wzrostu popytu jeszcze przyspieszy. Bez rozgłosu powstają plany budowy całego szeregu gazowych źródeł energii elektrycznej, o mocy może nawet 7 GW. Jeżeli dołożymy do tego walkę ze smogiem, to szacunki PGNiG, że te dwa obszary wygenerują docelowo ok. 4 mld m sześc. rocznie popytu można uznać za bardzo, ale to bardzo zaniżone. Co oznacza roczne zużycie grubo ponad 20 mld m sześc.

Ile ta inwestycja będzie nas kosztowała i czy jest nam rzeczywiście potrzebna? O tym w dalszej części artykułu na portalu WysokieNapiecie.pl

Autor: Leszek Kadej, WysokieNapiecie.pl