A Ministerstwa Zdrowia oraz Finansów gimnastykują się, żeby spełniać kolejne prośby. Na przykład dając podwyżki, z których większość jest obwarowana tysiącem warunków tak zmodyfikowanych, że ocierających się o absurd. Oto jeden z przykładów. Resort zdrowia zagwarantował 6,7 tys. zł na rękę specjalistom, ale – uwaga, tylko tym, którzy pracują na etat w jednym miejscu i nie będą dyżurować w innym (publicznym) szpitalu. Proste? Niby tak. Ale szybko okazało się, że jest pewien kłopot. Jeżeli lekarze na to pójdą, to w części szpitali zabraknie rąk do pracy. Aby to rozwiązać, już pojawił się wyjątek: jeżeli jakiś szpital ma kłopoty z zapewnieniem kadry na dyżurach, może poprosić o specjalne pozwolenie, żeby jednak zatrudnić tego lekarza, który teoretycznie nie może u nich dyżurować (jeżeli nie chce stracić tych „6,7 tys. zł”). Już słyszę te głosy, które zaraz się podniosą: czy to aby na pewno sprawiedliwe? Dlaczego jeden lekarz może dorabiać na dyżurach i nie traci przywilejów, a inny nie? Takich przykładów jest więcej.

Do tego dyrektorzy szpitali są wściekli: resort wtrąca się im w politykę kadrową, nie pytając o zdanie. Co z tego, że tym, którym obiecuje, daje też pieniądze, jeżeli to powoduje niezadowolenie reszty pracowników, którzy już się ustawiają w kolejce po podwyżki.

W tym wszystkim cały czas zapomina się o pacjentach. Niby wprowadzane są różne kary i nagrody dla placówek za szybsze i skuteczniejsze leczenie. Na razie jednak nic nie wskazuje, żeby kolejki się skróciły, a zadowolenie chorych wzrosło. I choć w systemie na zdrowie jest więcej pieniędzy, ewidentnie nadal ich brakuje na to, żeby zagwarantować godne warunki leczenia dla wszystkich. Efekt? Niezadowolenie rośnie. A wybory samorządowe coraz bliżej. W związku z tym oczekiwania są bardzo duże i mówi się, że jeszcze w tym tygodniu, podczas forum w Krynicy, aby załagodzić nastroje, premier ogłosi, że dosypie kolejne środki z bud żetu. Tylko czy to rozwiąże problem? I może w końcu warto ustalić, na co te pieniądze pójdą. Dobrze byłoby, gdyby zostały przeznaczone bezpośrednio na leczenie. I żeby hasło, że to pacjent jest najważniejszy, przestało być pustym sloganem.

>>> Czytaj też: Ani pielęgniarek, ani pieniędzy. Szpitale stają przed dramatycznym problemem

Reklama