Ogromna większość ekonomistów zajmujących się analizą pogłębiających się nierówności dochodowych zajmuje się głównie badaniem przyczyn i efektów tego zjawiska. Nie potrafią jednak wypracować realistycznej recepty, która pomogłaby zwalczyć lub przynajmniej znacząco zniwelować nierówności - pisze prof. dr hab. Adam Gwiazda.

Najnowszym przykładem takiego podejścia badawczego jest raport opracowany pod kierunkiem znanego francuskiego ekonomisty Thomasa Piketty’ego „The World Inequality Report 2018”, w którym podjęto próbę kompleksowej analizy czynników sprzyjających nierównościom dochodowym w skali globalnej. Sporo uwagi poświęcono także wzrostowi nierówności w wybranych krajach gospodarczo rozwiniętych i rozwijających się.

W opracowaniu tym przeanalizowano szczegółowe dane statystyczne, na podstawie których starano się wykazać czy i w jakim stopniu doszło w ostatnich latach do wzrostu nierówności dochodowych zarówno pomiędzy poszczególnymi krajami, jak również pomiędzy poszczególnymi klasami i warstwami społecznymi w danym kraju.

Wnioski, jakie wyciągają z tej analizy autorzy raportu, nie zawsze jednak odzwierciedlają rzeczywistość. Podobną uwagę można odnieść do porównań pomiędzy różnymi regionami świata, w których miał miejsce w ostatnich kilkudziesięciu latach znaczny wzrost nierówności (Bliski Wschód, USA). Tylko w nielicznych regionach i krajach można było zaobserwować zmniejszanie się udziału 10 proc., czyli decylu najbogatszych ludzi (klasy wyższej), w całkowitym dochodzie. To ostatnie zjawisko ma miejsce w Europie, którą Thomas Piketty określił mianem kontynentu o najniższym poziomie nierówności dochodowych. Na 10 proc. najbogatszych Europejczyków przypadało w 2016 roku „tylko” 37 proc. całkowitego dochodu tego kontynentu. Dla porównania analogiczny wskaźnik dla Stanów Zjednoczonych wyniósł 47 proc. dla Brazylii i Indii ok. 51 proc., a dla całego Bliskiego Wschodu ponad 61 proc. Ten ostatni region charakteryzuje się największym wzrostem nierówności dochodowych, które są jedną z głównych przyczyn konfliktów zbrojnych prowadzących do destabilizacji systemów gospodarczo-politycznych w poszczególnych państwach.

Dlaczego powinniśmy być wdzięczni bogaczom?

Reklama

Podobne różnice utrzymują się między udziałami w bogactwie narodowym klasy niższej. W Europie Zachodniej udział tej klasy w dochodzie narodowym wynosił w ubiegłym roku nieco ponad 20 proc, w USA 17 proc., a na Bliskim Wschodnie tylko niecałe 10 proc. W tym ostatnim regionie stosunkowo niski jest także udział klasy średniej w dochodzie wytwarzanym przez gospodarki wszystkich krajów Bliskiego Wschodu. Wynosi on tylko ok. 25 proc. Ten sam wskaźnik dla Europy i USA to 40 proc.

W nieco innym tempie wzrastały nierówności dochodowe w ostatnich kilkudziesięciu latach w skali globalnej, gdzie w 1980 roku na 1 procent najbogatszych ludzi przypadało 16 proc. światowego dochodu, a w 2006 roku wskaźnik ten wyniósł 22 proc., aby w 2016 roku ustabilizować się na nieco niższym poziomie 20 proc. Okazuje się, że największymi przegranymi wzrastających nierówności dochodowych w skali globalnej są najmniej zarabiający pracownicy w krajach gospodarczo rozwiniętych, chociaż są oni obecnie bogatsi niż w latach 80-tych ubiegłego wieku, a także w porównaniu do przeciętnego dochodu uzyskiwanego z pracy w skali całego świata. W uzupełnieniu do powyższego porównania należałoby przeanalizować dane liczbowe ilustrujące spadek liczby ludzi żyjących w skrajnej biedzie, czego autorzy omawianego raportu nie zrobili. Otóż w 1981 roku na świecie żyło w skrajnej biedzie 2 miliardy ludzi, czyli 44 proc. całej światowej populacji. W wyniku przyśpieszonego wzrostu gospodarczego w takich krajach rozwijających się, jak Chiny i Indie, doszło do znacznego zmniejszenia liczby ludzi żyjących na świecie w skrajnej biedzie - do 700 milionów w 2015 roku, co stanowiło wówczas 10 proc. ogółu ludności całego świata.

Bez uwzględnienia wpływu wielu różnych czynników (nie tylko postępującej globalizacji, lecz także zmian w systemach podatkowych, opieki społecznej itd.) trudno jest dokładnie ocenić stan nierówności dochodowych występujących w poszczególnych krajach. Przykładem mogą być Niemcy, gdzie w 1913 roku 1 procent najbogatszych ludzi dysponował 18 proc. dochodu tego kraju, a w 2013 roku, czyli sto lat później, wskaźnik ten rzekomo zmniejszył się do 13 procent. Nie do końca jest to twierdzenie prawdziwe, gdyż autorzy omawianego raportu analizują dane ilustrujące dochody brutto (czyli przed opodatkowaniem) i nie uwzględniają w ogóle ogromnych różnic w stawkach podatkowych w tym kraju. Faktem bowiem jest, że za czasów Kaisera, najwyższa stawka podatku dochodowego wynosiła tylko 4 proc., natomiast w 2013 roku - aż 47 proc. Oznaczało to, że 10 proc. społeczeństwa (osób najwięcej zarabiających) płaciło w Niemczech więcej niż połowę całkowitego podatku dochodowego, a 1 proc. najbogatszych odpowiadał za jedną czwartą ogółu wpływów z tego podatku. Po uwzględnieniu dochodów netto można więc dojść do wniosku, że udział najlepiej zarabiających w dochodzie narodowym Niemiec znacząco zmniejszył się w 2013 roku . Tylko czy na pewno o 5 proc. w porównaniu do belle epoque?

Nierówność nie jest konieczna. Oto recepty na bardziej sprawiedliwą gospodarkę

Thomas Piketty powtarza w tym raporcie tezę przejętą „żywcem” ze swojej monografii „Kapitał XXI wieku”, że obecnie ludzkość żyje podobnie, jak w erze belle epoque, czyli w latach 1872-1914, kiedy pojawiły się ogromne nierówności ekonomiczno-społeczne i nastąpiła koncentracja majątku w rękach niewielkiej grupy najbogatszych ludzi. W latach następnych proces koncentracji światowego bogactwa w rękach niewielkiej grupy kapitalistów (ok. 10 proc. populacji) został zahamowany wybuchem I wojny światowej, a w okresie międzywojennym osłabiony wielkim kryzysem gospodarczym w latach 1929 -1933 i ponownie przerwany w 1939 roku wybuchem II wojny światowej.

Z kolei w latach powojennych dochody ludności świata szybko wzrastały. Jest rzeczą charakterystyczną, że najszybciej wzrosły w tym okresie dochody ludzi najbogatszych. Natomiast tylko w niewielkim stopniu poprawiły się dochody klasy średniej, które wzrastały najwolniej. Pogłębiły się też nierówności między 10 proc. najbogatszych ludzi, a pozostałą 90-proc. częścią ludności świata.

Czy pogłębiające się nierówności ekonomiczno-społeczne doprowadzą, w mniej lub bardziej odległej przyszłości, do radykalnej zmiany obecnego systemu polityczno-gospodarczego i tym samym zmiany systemu dystrybucji dochodów? Po belle epoque doszło do takiej zmiany w carskiej Rosji, gdzie w wyniku rewolucji październikowej bolszewicy przejęli w 1918 roku władzę i wprowadzili ustrój komunistyczny. Podobnych, rewolucji nie należy się jednak obawiać w XXI wieku i to nie tylko dlatego, że komunizm okazał się systemem, który wcale nie zapewniał równości dla wszystkich obywateli i sprawiedliwego podziału dochodu narodowego. Był także systemem niezdolnym do zaspokojenia potrzeb ludności, nie wspominając o tym, że nie zapewniał także efektywnego wykorzystania zasobów kapitału, surowców i pracy.

Należy jednak liczyć się z ryzykiem wybuchów coraz ostrzejszych konfliktów społecznych, o ile utrzymane zostanie dotychczasowe tempo pogłębiania się nierówności majątkowo-dochodowych. Zbyt wielka jest bowiem władza 1 proc. grupy najbogatszych ludzi świata, w skład której wchodzi raczej niewielu przedsiębiorców, a znacznie więcej posiadaczy kapitału oraz czołowych menedżerów i finansistów. A kapitał dąży głównie do pomnażania samego siebie i jego pomnażanie nie przyczynia się, przy zachowaniu odpowiednich proporcji, do odczuwalnej poprawy sytuacji ekonomicznej wszystkich ludzi.

Obecnie nikt nie jest jednak w stanie przewidzieć przyszłych konfliktów społecznych ani też ich skali. Podobnie zresztą jak nie powiodły się próby opracowania „złotego środka”, który przeciwdziałałby pogłębianiu się nierówności. Propozycje francuskiego ekonomisty Thomasa Piketty’ego, zakładające obłożenie wszystkich bogatych podatkiem od posiadanego przez nich majątku (a nie dochodu) o wartości powyżej 200 tysięcy euro należą do zbioru „pobożnych życzeń”, których współcześni politycy nie będą chcieli wprowadzić w życie.

Nie ma co liczyć też na to, ze kapitalizm sam się zreformuje, aby umożliwić sprawiedliwszą dystrybucję dochodów. Wprawdzie kapitalizm nie jest systemem samodestrukcyjnym, ale w obliczu nowych wyzwań, jakimi są pogłębiające się nierówności, wymaga pewnych reform. Kwestią otwartą jest to, czy i kiedy rządzące poszczególnymi państwami partie polityczne i czołowi politycy zechcą przeprowadzić „odpowiednie” reformy, zanim kumulacja nierówności społecznych doprowadzi do zahamowania wzrostu gospodarczego i destabilizacji funkcjonujących systemów politycznych.

Autorzy wspomnianego wyżej raportu nie proponują niestety żadnych realistycznych rozwiązań problemu powiększających się w wielu regionach i krajach świata nierówności ekonomiczno-społecznych. Nie są też odkrywcze ich „wnioski” mówiące o tym, że nierówności nie sprzyjają wzrostowi gospodarczemu i stabilizacji systemów politycznych. Są to znane od dawna każdemu ekonomiście prawidłowości, podobnie jak fakt, że największe problemy występują w tych krajach, w których oligarchiczna dystrybucja dochodów powoduje powiększanie się ogromnych różnic między górną warstwą najbogatszych i dolną klasą niższą. W takich krajach bardzo niewielka grupa ludzi, często mniej niż 1 procent populacji, posiada większość majątku, skazując resztę obywateli danego państwa na coraz uboższą przyszłość.

Niektórzy ekonomiści żartobliwie ostrzegają, że już niedługo znajdziemy się w świecie, w którym wszystko będzie należało do garstki bogatych, a reszta będzie zmuszona wynajmować wodę i powietrze od Marka Zuckerberga. Można tylko żywić nadzieję, że ich przewrotna „przepowiednia” nigdy się nie spełni.

Ameryka – kraj równych możliwości? Badania: To wielki mit. Jest znacznie gorzej