Polskie miasta i gminy zaczęły konkurować i walczyć o mieszkańców. By zatrzymać dotychczasowych i ściągnąć nowych, tworzą różnego rodzaju zachęty finansowe. Dlaczego to robią? I jakie są efekty?

Radomsko w Łódzkiem, w ramach programu „Działka na start”, zaczęło w tym roku sprzedawać działki pod budowę domów po bardzo obniżonej cenie. Ma to być jeden ze sposobów władz miasta na zatrzymanie jego wyludniania. Po metodę sięgają także samorządy innych polskich miast i gmin. To m.in. Gorzów Wielkopolski, Piotrków Trybunalski, Ruda Śląska czy Kurzętnik w Warmińsko-Mazurskiem.

Rzeszów rozpoczął w drugiej połowie sierpnia czwartą edycję loterii „Mieszkam w Rzeszowie”. Do końca października każdy, kto zameldował się w ostatnim czasie w tym mieście, może się zgłosić i zdobyć atrakcyjne nagrody: telewizory, odkurzacze czy aparaty fotograficzne. Tego typu loterie organizują też inne polskie miasta, oferując jeszcze atrakcyjniejsze nagrody. Dla przykładu we Wrocławiu można wygrać samochód.

Nagrody za meldunek

Inne miejscowości, np. Bolesławiec czy Lubin, zwalniają swych mieszkańców z podatku od nieruchomości. Powszechne są już także tzw. karty mieszkańca, które upoważniają osoby zameldowane w danej miejscowości czy gminie oraz płacące tam podatek dochodowy do różnych zniżek i ulg, a nawet do darmowych przejazdów komunikacją miejską. Są też bardziej niestandardowe metody. Radzymin dopłaca swym mieszkańców do żłobka lub wynajęcia niani. Suwałki zniosły osobom zameldowanym opłaty za przedszkola, ale uprzywilejowały ich też w inny sposób: jeśli ktoś nie zapłaci tam za parkowanie, to założenie blokady przez straż miejską grozi mu tylko wtedy, gdy nie jest mieszkańcem tego miasta.

Reklama

Dramatycznie wyludniająca się do niedawna Nysa w Opolskiem oferuje od 2016 r. własne 500 Plus, czyli bon wychowawczy w wysokości 500 zł na drugie i kolejne dziecko, do ukończenia szóstego roku życia. To oznacza, że w Nysie rodzice małych dzieci dostają podwójne 500 Plus – jedno od rządu, a drugie od samorządu.

Jako ciekawostkę warto też przywołać przykład wiejskich gmin Wińsko i Niechlów oraz Środy Wielkopolskiej, które szansy na poprawę swej sytuacji demograficznej upatrują w ściąganiu repatriantów ze Wschodu. Wińsko już ściągnęło 12 rodzin z Kazachstanu i Uzbekistanu, Niechlów przygotował dla repatriantów 15 mieszkań. Zaś Środa Wielkopolska zamierza przyjąć co najmniej 70 rodzin repatriantów. Liczą, że Polacy ze Wschodu wzmocnią tamtejszy rynek pracy, który boryka się z brakiem pracowników.

Migracje i spadek liczby ludności

Dlaczego polskie miasta i gminy podejmują takie działania? Przyczyn jest kilka. Zaczęło się to w latach 90. XX w., gdy w wielu mniejszych miejscowościach upadły tamtejsze fabryki lub radykalnie zredukowały zatrudnienie. W niejednym miasteczku w naszym kraju bezrobocie sięgało wtedy 30 – 40 proc. Przy takim rynku pracy miejscowi pracodawcy mogli pozwolić sobie na oferowanie bardzo niskich pensji. Skutek jednak był taki, że wielu mieszkańców tych miejscowości wyjechało, szukając lepszego życia. Udali się do Warszawy, do innych dużych polskich miast, a po wejściu Polski do UE, gdy dużo łatwiej można już było podjąć pracę na zachodzie Europy – za granicę. Emigracja do Wielkiej Brytanii i Irlandii osiągnęła taką skalę, że można było mówić o exodusie.

Do tego doszła niska dzietność, a w ślad za tym starzenie się społeczeństwa. I w taki sposób Polskę dotknął kryzys demograficzny. Naszemu krajowi ubywa mieszkańców dopiero od niedawna, ale w wielu polskich miastach i gminach ten proces trwa od lat. Według prognoz GUS w najbliższym okresie nie będzie lepiej. Z danych wynika, że liczba ludności Polski przez następne 25 lat skurczy się o 2,8 mln, a najbardziej zmniejszy się w ujęciu regionalnym w województwach opolskim, łódzkim, lubelskim i śląskim (najmniej na Mazowszu, Pomorskiem i Małopolsce).

Inna analiza GUS przewiduje, że w latach 2017 – 2030 na 2478 polskich gmin liczba ludności spadnie w 1665 z nich. W 322 ten spadek będzie większy niż 10 proc., a w 1007 – powyżej 5 proc. Wśród gmin o najwyższym przewidywanym spadku ludności dominują gminy położone w województwach podlaskim i lubelskim. W niektórych ten ubytek ma być dramatyczny. W podlaskich gminach, takich jak Milejczyce, Dubicze Cerkiewne, Orla, Czyże oraz Dołhobyczowie i Telatynie na Lubelszczyźnie przekroczy 20 proc.

Mieszkańców ma jednak ubywać nie tylko peryferyjnym i biedniejszym gminom, ale także dużym miastom i wielu bogatym miejscowościom, np. Poznaniowi. A w niejednym z nich spadek będzie nawet dramatyczny.

Prof. Przemysław Śleszyński, kierownik Zakładu Geografii Miast i Ludności w Instytucie Geografii i Zagospodarowania Przestrzennego PAN, opracował prognozę demograficzną do 2050 r. dla największych polskich miast. Stosując przy tym nieco inną metodologię niż GUS, a mianowicie uwzględniając – wciąż wysoką – nierejestrowaną emigrację zagraniczną (czyli tych, którzy po wyjeździe do pracy za granicę, nie wymeldowują się z mieszkań w Polsce). Dlatego jego prognoza jest dużo bardziej dramatyczna. Według niej liczba mieszkańców paru górnośląskich miast – Zabrza, Bytomia i Świętochłowic – skurczy się w tym okresie aż o połowę. O ponad 40 proc. zmniejszy się liczba ludności Tarnowa czy Łomży, o 38,8 proc. – Opola, o przeszło 1/3 – Kielc i Łodzi, o 13 proc. – Wrocławia, o 11,3 proc. – Krakowa, o 4,3 proc. – Rzeszowa i o 2,2 proc. – Warszawy.

"Skutkiem konkurowania przez polskie miasta i gminy o mieszkańców jest lepsze zarządzanie. Przejawia się to m.in. w dbałości o czystsze powietrze, ochronę terenów zielonych i zabytków czy planowanie przestrzenne."

Szczególnie zastanawiające jest to, że już ubywa (z nielicznymi wyjątkami) i ma nadal ubywać mieszkańców dużych polskich miast. Z jednej strony wydaje się, że te miasta się rozwijają, przybywa w nich nowych mieszkań i miejsc pracy. Z drugiej strony są one jednak dotknięte, tak, jak większość ośrodków miejskich w naszym kraju, tzw. suburbanizacją. Oznacza to przenoszenie się ich mieszkańców do sąsiadujących z nimi mniejszych miejscowości, wsi i na tereny podmiejskie. Polacy spełniają w ten sposób swoje marzenie o zamianie mieszkania w bloku na własny domek. W mieście dla większości z nich działki i domy są za drogie, by tam to marzenie realizować.

Opisane wyżej procesy demograficzne już dziś boleśnie uderzają w wiele polskich miejscowości. Głównym dochodem polskich samorządów jest na ogół udział we wpływach z podatków – dochodowego od osób fizycznych (PIT) i od nieruchomości. Jeśli więc jakaś miejscowość traci mieszkańców, to traci też część swych głównych dochodów. A dochody są mniejsze przy nie zmniejszającej się infrastrukturze do utrzymania (drogach, chodnikach, szkołach, przedszkolach, oczyszczalniach ścieków itd.), w którą na dodatek wciąż trzeba inwestować i poprawiać.

Coraz bardziej palącym problemem jest też brak rąk do pracy, który dotyka już całą Polskę. Na zachodzie kraju wiele mieszkających tam osób woli pracować w Niemczech (gdzie płacą też podatek dochodowy), bo tam zarabia się dużo lepiej. Dotyczy to również polskich miast, leżących blisko czeskiej granicy, ponieważ u naszego południowego sąsiada zarobki też są wyższe niż u nas.

Programy „Działka na start” i inne

Jak władze polskich miast i gmin z tym wszystkim się mierzą? Najpierw, już od dobrych kilku lat, zaczęły walczyć o to, by mieszkające w nich nie zameldowane osoby (w dużych miastach liczy się je nawet w dziesiątkach tysięcy) zdecydowały się na meldunek i płacenie tam podatku dochodowego. Władze samorządowe stosowały i wciąż stosują różne zachęty w tym celu. Niektóre, tak jak Wrocław, Gdańsk, Rzeszów czy Sosnowiec, organizują loterię z atrakcyjnymi nagrodami dla osób, które mieszkają w tych miastach i rozliczają w nich PIT.

Coraz więcej polskich miast wprowadza tzw. karty mieszkańca. Otrzymują je ci, którzy są w nich zameldowani i rozliczają tu podatek dochodowy. Taka karta upoważnia do szeregu zniżek i ulg, np. na bilety do muzeów, na baseny czy bilety miesięczne na komunikację miejską, a w niektórych nawet upoważniające do darmowych przejazdów w niej (tak jest np. w Tomaszowie Mazowieckim).

A są w Polsce miasta i gminy, które w celu zatrzymania dotychczasowych mieszkańców oraz przyciągnięcia nowych są w stanie zaoferować dużo więcej.

Władze Radomska uruchomiły w tym roku program „Działka na start”. Miasto sprzedaje w jego ramach działki pod budowę domów na bardzo korzystnych warunkach. Kupujący nabywa najpierw prawo użytkowania wieczystego, uiszczając przy zakupie pierwszą opłatę w wysokości 20 proc. wylicytowanej ceny działki. W ciągu kolejnych 5 lat jest zobowiązany do uiszczania rocznych opłat w wysokości 1 proc. wartości parceli. Po pięciu latach – jeżeli spełni warunek wybudowania domu i zamieszkania w nim – będzie mógł złożyć wniosek o 80-procentową bonifikatę (od wylicytowanej przy zakupie ceny) przy zamianie użytkowania wieczystego działki na własność.

Gmina Kurzętnik w woj. warmińsko-mazurskim uruchomiła podobny projekt, mający przyciągnąć rodziny z dziećmi. Polega on na sprzedawaniu gminnych działek budowlanych za połowę (wylicytowanej) ceny rodzinom, korzystającym z rządowego programu 500 Plus. Władze gminy liczą, że taka oferta zatrzyma odpływ młodej, wykwalifikowanej kadry, ale i ściągnie nową. Skłoni też nabywców do osiedlenia się na stałe w Kurzętniku i jego sąsiedztwie. A to wszystko ma przyczynić się do poprawy demografii gminy. Z tego samego powodu gmina zbuduje kilka bloków dla osób, których nie stać na budowę własnego domu.

Inne miasta oraz gminy budują i oferują na atrakcyjnych warunkach mieszkania osobom, które podejmą na ich terenie pracę. Taki program uruchomiły m.in. władze samorządowe Piły.

Zatrzymanie dotychczasowych mieszkańców i ściąganie nowych, także z myślą o powiększeniu lokalnych zasobów siły roboczej, jest jednym z głównych powodów, dla których polskie miasta przystępują do rządowego programu „Mieszkanie Plus”, budują też własne mieszkania czynszowe z niewysokim czynszem (np. śląskie Żory chcą wybudować aż 1000 takich mieszkań, żeby ściągnąć nowych mieszkańców).

Władze niektórych miast idą jeszcze dalej, chcąc uczynić je bardziej atrakcyjnymi dla mieszkańców, proponują wzrost przeciętnych zarobków na ich terenie. Czy jest możliwe, aby i na to miały wpływ? Rada miejska w Częstochowie przyjęła pod koniec 2017 r. uchwałę, na mocy której firmy inwestujące w częstochowskiej podstrefie specjalnej strefy ekonomicznej będą w 2018 r. nadal zwalniane z podatku od nieruchomości pod warunkiem, że zaoferują płace na poziomie co najmniej 150 proc. minimalnej pensji.

Przybywa zameldowanych i podatników

Te wszystkie działania przynoszą efekty. W miastach, które oferują karty mieszkańca czy organizują loterie dla rozliczających tu podatek dochodowy, przybywa zameldowanych i podatników. Samorządowe, promocyjne oferty działek pod budowę domów cieszą się dużym zainteresowaniem. Nawet w tak odległych od dużych miast, wiejskich gminach, jak Kurzętnik, który sprzedał dotąd już kilkadziesiąt takich działek. W Bolesławcu, odkąd zniesiono tam podatek od nieruchomości mieszkalnych, buduje się dużo więcej mieszkań i domów. W Nysie, po kilkunastu miesiącach od wprowadzenia bonu wychowawczego, liczba urodzeń wzrosła o 21 proc.

Mało wymiernym skutkiem konkurowania przez polskie miasta i gminy o mieszkańców jest lepsze zarządzanie. Przejawia się to m.in. w dbałości, przez sporą część, o sfery dotąd zaniedbywane – o czystsze powietrze, ochronę terenów zielonych i zabytków czy planowanie przestrzenne. Bo to także składa się na jakość życia w danej miejscowości, jego atrakcyjność dla mieszkańców i oczywiście wizerunek.

Ogromnie istotne, w tym kontekście, jest planowanie przestrzenne, traktowane dotychczas przez większość polskich miast i gmin po macoszemu. Niestety, większa część powierzchni miejscowości w naszym kraju wciąż nie ma lokalnych planów zagospodarowania przestrzennego, bez których trudno o ład przestrzenny i architektoniczny, o harmonijne wpisywanie się nowej zabudowy w otoczenie. Tymczasem z miejscowościami uchodzącymi za ładne, harmonijne architektonicznie i urbanistycznie, miejscowa ludność chętniej się utożsamia, łatwiej tam zatrzymać dotychczasowych mieszkańców i ściągnąć nowych. Plany zagospodarowania ułatwiają też budowę mieszkań czy domów. Przekonały się o tym m.in. mazowiecki Serock i wiejska gmina Świdnica, które przede wszystkim właśnie w pokryciu całej swej powierzchni planami zagospodarowania zawdzięczają mieszkaniowy boom inwestycyjny i rosnącą liczbę mieszkańców.

Dziś taka dalekowzroczność w przypadku władz samorządowych polskich miast i gmin staje się, głównie przez kryzys demograficzny i deficyt pracowników, nieodzowna. A te, które nie zaczną tak działać, będą przegrywać i demograficznie, i społecznie, i gospodarczo.

Autor: Jacek Krzemiński, dziennikarz PAP, kieruje działem serwisów samorządowych.