Parly powiedziała w Paryżu, że minister obrony USA zapewnił ją, iż "Stany Zjednoczone dostarczą połączonym siłom G5 Sahel pomocy znacznie większej niż to początkowo planowano".

W skład kontyngentu wchodzą żołnierze z pięciu ubogich krajów z regionu Sahelu: Mali, Nigru, Burkiny Faso, Mauretanii i Czadu.

"Jesteśmy przekonani, że zwiększenie warunków bezpieczeństwa w regionie zależy przede wszystkim od zdolności tych państw do samodzielnego przywrócenia tego bezpieczeństwa (...), co również zakłada, że połączone siły G5 w Sahelu mogą zacząć funkcjonować, gdy zostaną wyposażone", i "w tym celu Stany Zjednoczone (...) postanowiły wzmocnić swoje wsparcie i pomoc finansową" - oświadczyła minister, nie podając jednak żadnych szczegółów.

Mattis powiedział, że Stany Zjednoczone "wspierają wysiłki Francji na rzecz wojsk afrykańskich i nie mają zamiaru ograniczać tego wsparcia". USA nie mają planów zmniejszenia wsparcia dla kampanii militarnej pod wodzą Francji przeciwko bojownikom islamskim w Mali - oświadczył szef Pentagonu. "Będziemy utrzymywać wsparcie wywiadowcze, nasze wsparcie logistyczne i będziemy w pełni wspierać francuską misję (w Mali), podobnie jak wielu naszych pozostałych sojuszników" - zapewnił Mattis.

Reklama

Siły G5 Sahel zostały zainicjowane w 2017 r. przez Burkinę Faso, Mali, Mauretanię, Niger i Czad, przy wsparciu Francji, w celu zwalczania grup terrorystycznych, które działają w regionie Sahelu. Francja ma w regionie 4500 żołnierzy.

Jak dotąd Waszyngton obiecał 60 mln USD na wsparcie finansowe dla tych nowych sił, w formie dwustronnej pomocy dla każdego kraju. W sumie międzynarodowi donatorzy obiecali dla nowych sił 420 mln euro. Ale - jak zastrzega agencja AFP - fundusze docierają powoli, zarówno kanałami wielostronnymi, jak i dwustronnymi.

Sytuacja bezpieczeństwa w regionie Sahelu zaczęła się pogarszać w 2011 roku. Obecnie często dochodzi tam do ataków dżihadystycznych, a bojownicy oraz migranci, próbujący dotrzeć do Europy, łatwo pokonują nieszczelne granice o łącznej długości ok. 28 tys. km. Od 2014 roku w regionie Sahelu zginęło 1100 osób, w tym prawie 400 w ubiegłym roku. Działa tam osiem organizacji zbrojonych, a za najbardziej aktywną uważana jest Al-Kaida Islamskiego Maghrebu (AQMI).

Według obserwatorów obawy, że przemoc w Sahelu może przyczynić się do zwiększenia liczby migrantów próbujących dotrzeć do Europy i że region stanie się miejscem, z którego planowane będą zamachy wymierzone w Zachód, sprawiły, że dla krajów UE i Waszyngtonu priorytetem w tym regionie są działania wojskowe i pomocowe.

Mattis powiedział również, że liczba amerykańskich dyplomatów w Syrii podwoiła się, gdy bojownicy dżihadystycznego Państwa Islamskiego (IS) w Syrii i Iraku są bliscy klęski militarnej. Nie podał jednak konkretnych danych. Przedstawiciel władz USA powiedział anonimowo, że Mattis odnosił się do pracowników Departamentu Stanu, w tym dyplomatów i personelu zaangażowanego w pomoc humanitarną. USA nie mają swej ambasady w Syrii.

Koalicja pod wodzą USA wspólnie z miejscowymi sojusznikami w większości oczyściła Irak i Syrię z bojowników IS, ale jest nadal zaniepokojona ich ewentualnym odrodzeniem.

Po wizycie w Paryżu Mattis udaje się do Brukseli na posiedzenie ministrów obrony NATO. (PAP)