Cztery lata nieudanych reform doprowadziły do sytuacji, w której Ukraina jest właściwie bezbronna wobec prognozowanego nowego kryzysu globalnego - oceniają ekonomiści znad Dniepru.

Kluczowych z punktu widzenia finansów państwa reform brak – przyznał ostatnio ukraiński wiceminister finansów Serhij Werłanow. „Reforma Państwowej Służby Finansowej, służby celnej i milicji podatkowej, walka z kontrabandą to zobowiązanie władz w Kijowie przed MFW. Te punkty nie są nowe. Na razie jednak te reformy mają postać prezentacji komputerowej” – tłumaczył Serhij Werłanow w wywiadzie udzielonym kijowskiej Ekonomicznej Prawdzie.

„To co się przedstawia jako reformy, to imitacja. Na sowiecki w istocie ład próbuje się naciągnąć kostium stosunków rynkowych, a to nic nie daje” – ocenia Jurij Smelanskyj, ekspert ekonomiczny kijowskiego think-tanku Majdan Spraw Zagranicznych.

W oczekiwaniu na odpływ kapitału

Tymczasem zdaniem ekonomisty Ołeha Ustenki z Fundacji Blazera nasz wschodni sąsiad najprawdopodobniej zetknie się już w ciągu dwóch najbliższych lat z nową falą kryzysu. Według niego doprowadzi to do niewypłacalności Ukrainy.

Reklama

Efektem zaostrzenia zjawisk kryzysowych będzie bowiem ucieczka kapitału z krajów rozwijających się, do których należy także Ukraina. Wpłynie to w szczególności na zmniejszenie napływu inwestycji do Ukrainy.

„Kijów nie będzie w stanie pozyskać środków zewnętrznych na finansowanie deficytu budżetowego – kapitał nie tylko nie przyjdzie, ale będzie odpływać, a krajowi z zerowym efektem reform mało kto zechce pożyczać” – przestrzega Ołeh Ustenko.

W pierwszej kolejności uderzy to w projekty infrastrukturalne, a to z kolei przełoży się na dalsze problemy gospodarki. „Infrastruktura i tak już jest zużyta. Dodatkowe obcięcie wydatków na nią będzie oznaczać, że utrzymanie jej w roboczym stanie będzie po prostu niemożliwe. I kwestia jakiejś katastrofy technologicznej właściwie jest przesądzona – pozostaje pytanie tylko gdzie i dokładnie kiedy” – komentował Ustenko.

Według ukraińskiego eksperta Kijów zmarnował czas, który powinien wykorzystać na przygotowanie się na nadchodzącą burzę. Jedną ze słabości strukturalnych jest koncentracja eksportu na sektorze surowcowym. „Surowiec, to towar, który najbardziej jest wrażliwy na zmiany popytu i ceny w czasie kryzysu. A biorąc pod uwagę, że połowa naszego PKB to wpływy z eksportu, głównie surowców, to trzeba rozumieć, że konsekwencje będą poważne”- przekonuje.

Zdaniem Ustenki można jeszcze próbować łagodzić sytuację – przede wszystkim tworząc swoistą „poduszkę” w sektorze bankowym, przekonywać właścicieli banków, by je dokapitalizowali, choć jak sam przyznaje, to raczej działania ze sfery fantastyki niż realiów. „Wszystko co można było zrobić trzeba było robić wcześniej” – ocenia.

Uciec w hi-tech i przetwórstwo

Dyrektor Instytutu Transformacji Społeczeństwa Ołeh Soskin zwraca uwagę na to, że mamy obecnie do czynienia z początkiem nowej ery technologicznej. I przede wszystkim to trzeba uwzględniać, przystępując do oceny sytuacji Ukrainy i jej gotowości do stawienia czoła nowemu kryzysowi.

„Około 5 proc. PKB idzie na wojnę, 15 proc. na obsługę zadłużenia, do tego 15-20 proc. na utrzymanie aparatu urzędniczo-policyjnego. Po uwzględnieniu wydatków na emerytów, których mamy 12 mln i 8 mln dzieci, okaże się, że zaledwie 18-20 proc. PKB wykorzystuje się na rozwój wartości dodanej. W takich warunkach nie mamy przyszłości. Nowy kryzys będzie i zbędnego kapitału – żeby skierować go w tak depresyjne regiony jak Ukraina – na światowych rynkach nie ma” – konstatuje.

W ocenie Ołeha Soskina dotychczasowy system wyczerpał swoje możliwości i niemożliwa jest odbudowa ukraińskiego przemysłu w dotychczasowym kształcie. Metalurgia, przemysł ciężki, chemia nieorganiczna, jak przekonuje, powinny „umrzeć”. Podniesienie efektywności tych gałęzi, które dziś dominują w naszej gospodarce jest niemożliwe. Trzeba więc z nich zrezygnować. Jedyne co jest efektywne to rolnictwo, tylko trzeba tam rozwinąć przetwórstwo – przekonuje. Według niego nie ma też co liczyć na utrzymanie zysków z tranzytu gazu — głównej dziś pozycji w ukraińskim eksporcie usług. Po uruchomieniu Nord Stream 2 ukraiński system gazociągów stanie się niepotrzebny nikomu – twierdzi. Do rozruszania gospodarki niezbędne będzie zmniejszenie obciążeń podatkowych i realna deregulacja gospodarki. „Trzeba wszystkim ludziom, którzy mogą stworzyć źródła wartości dodanej dać taką możliwość. Potrzebujemy systemu ludowego kapitalizmu” – przekonuje.

Ekonomista Andrij Garnat przekonuje, że Ukraina, by mieć jakiekolwiek szanse, musi przejść na nowy – innowacyjny poziom rozwoju. Tylko w ten sposób będzie mogła stawić czoła kryzysowi. By się jednak tak stało bank centralny wspólnie z rządem powinny rozpocząć skoordynowaną akcję, której elementami powinny być: obniżenie stóp procentowych pozwalające na wznowienie kredytowania realnej gospodarki, stworzenie liberalnego modelu podatkowego sprzyjającego aktywności gospodarczej, stymulowanie rodzimej produkcji, stymulowanie napływu nad Dniepr nowoczesnego oprzyrządowania i silne finansowe wsparcie nauki.

Według przedstawionych przez Andrija Garnata szacunków zagwarantowałoby to wzrost PKB rzędu 5 proc. rocznie i pozwoliło na zmniejszenie inflacji do 2-3 proc. w skali rocznej.

Zdekomunizować pracę

Jak zauważa ekspert ekonomiczny kijowskiego think-tanku Jurij Smelanskyj wszystkie dotychczasowe koncepcje reformowania ukraińskiej gospodarki nie uwzględniają jednak kluczowego elementu, jakim jest praca.

Smelanskyj zwraca uwagę, że w gospodarkach zachodnich praca to towar, który stoi u podstaw wolności wyboru człowieka. Człowiek mający kwalifikacje może je oferować na rynku i szukać sobie miejsca w procesach ekonomicznych. Sytuacja pracownika w czasach sowieckich nie różniła się natomiast niezależnie od tego, czy pracował on na wolności, czy w łagrze – i tam, i tam był to obowiązek, za którym nie szedł ekwiwalent w postaci godziwego wynagrodzenia odpowiadającego kwalifikacjom.

„I od tego czasu nic się w tym zakresie nie zmieniło – praca jest u nas traktowana tak jak to widział Lenin. Potrzebujemy dekomunizacji kategorii pracy, bo to punkt startowy do kształtowania niezależnego ekonomicznie obywatela.” – komentował Jurij Smelanskyj w wywiadzie udzielonym stacji telewizyjnej „i-ua”.

Postulowana przez niego „dekomunizacja pracy” nie ma przy tym nic wspólnego z koncepcjami neoliberalnymi – to bliskie nauce społecznej Jana Pawła II przywrócenie godności pracy, pozbawienie jej niewolniczego dziś faktycznie charakteru, stworzenie warunków do osobistego rozwoju przekładającego się na efekty gospodarcze.

Pracownikowi za wysokie kwalifikacje oferowane na rynku należy się odpowiednio wysokie wynagrodzenie, a nie 200-300 dolarów – uważane dziś nad Dnieprem za całkiem dobre zarobki. Bez rozwiązania tego problemu Ukraina nie wyjdzie z zapaści, bo z gospodarczego punktu widzenia człowiek, który żyje na granicy egzystencji nie jest efektywnym płatnikiem podatków, ani nie jest zdolny do wygenerowania popytu stymulującego rozwój gospodarki.

Jak zauważa Smelanskyj rozerwanie związku pomiędzy kwalifikacjami a wynagrodzeniem za pracę wpływa też destrukcyjnie na zdolność do innowacji. „Na Zachodzie im wyższe kwalifikacje pracownika, tym więcej może otrzymać za swoją pracę. U nas takiego przełożenia nie ma, człowiek nie ma potrzeby rozwijania kwalifikacji, bo to nie wpływa na jego sytuację. W efekcie nasze szkolnictwo techniczne jest w takiej zapaści, że wypuszcza ludzi niekompetentnych – szkolonych na przestarzałym sprzęcie. To z kolei pozbawia nas szans w wyścigu technologicznym” – podsumowuje.

W ocenie Smelanskiego praca jest pomijana w dotychczasowej dyskusji o reformowaniu gospodarki, bo mówienie o niej jest niewygodne dla oligarchów i dla wszystkich, którzy monetyzują na Ukrainie władzę w celach ekonomicznych. „Niewygodne jest dla nich, żeby pojęcie pracy było u nas uwzględniane w procesach ekonomicznych, tak jak to ma miejsce w całym cywilizowanym świecie, bo biednymi ludźmi łatwiej rządzić. Im wyższa niezależność ekonomiczna, tym wyższe wymagania, w tym od polityków, a to dla nich śmiertelne zagrożenie. Ale nie zmieniając paradygmatu sowieckiego, który pracę traktował jak przymus, obowiązek albo karę, nie przewidując za nią obowiązku godziwego wynagrodzenia, nie ruszymy z miejsca” – przekonuje.

Problem w tym, że postulowanych przez ekonomistę zmian w podejściu do pracy nie ma komu wymusić. Wydawałoby się naturalne, że zajmą się tym związki zawodowe. Tyle, że związki zawodowe na Ukrainie są fikcyjnym tworem kontrolowanym przez oligarchów, pełniącym rolę podobną do tej, jaką w czasach PRL pełniła Centralna Rada Związków Zawodowych zajmująca się głównie „transmisją w masy” decyzji podejmowanych przez partyjną wierchuszkę.

W tej sytuacji nic dziwnego, że młode pokolenie Ukraińców nie zamierza pracować w rodzimym przemyśle. Działający w głównym ośrodku stoczniowym Ukrainy Mikołajowie – Mikołajowski Uniwersytet Budowy Okrętów ogłosił w połowie września wyniki naboru nowego rocznika studentów – przyszłej kadry inżynierów stoczniowych. Na 4280 miejsc zgłosiło się zaledwie 331 chętnych, w tym na główne kierunki „Budowa okrętów” na 710 miejsc 16 osób, „Budowa maszyn energetycznych” na 440 miejsc 4 osoby, a na kierunek „Budowa kadłubów okrętów” nie było chętnych w ogóle.

Sądokracja kontra postęp

Wszystkie plany modernizacji kraju mają wielkie szanse pozostać jedynie na papierze także z tego powodu, że ukraińska machina państwowa jest skonstruowana tak, że zdolna jest powstrzymać najlepsze nawet rozwiązania. Szczególna rola przypada tu ukraińskiemu sądownictwu, jakie przybrało już destrukcyjną formę zbliżoną do „liberum veto” czasów upadku I Rzeczypospolitej.

Pod koniec sierpnia sąd rejonowy w prowincjonalnych Sarnach w obwodzie równieńskim zabronił zaplanowanego na 1 września wyłączenia na terenie Ukrainy analogowych nadajników telewizyjnych dokonywanego w ramach ostatecznego przechodzenia naszego wschodniego sąsiada z telewizji analogowej na cyfrową.

Jak relacjonowały media „mieszkanka Równego” wymagała „uznania jej prawa do otrzymywania informacji za pośrednictwem analogowej telewizji” i zobowiązania nadawcy oraz odpowiedzialnej za regulację rynku telewizyjnego Narodowej Rady Telewizji i Radia do zagwarantowania jej dostępu do telewizji analogowej. W konsekwencji prowincjonalny sędzia nie tylko nakazał nadawcy państwowemu utrzymywanie niepotrzebnej infrastruktury i kontynuację nadawania analogowego, ale jeszcze zabronił centralnemu organowi państwa – Narodowej Radzie Telewizji i Radia podejmowania jakichkolwiek decyzji związanych z zakończeniem nadawania analogowego sygnału telewizyjnego.

Anegdotyczna historia pokazuje wierzchołek góry lodowej – ukraiński system ma wbudowane mechanizmy uniemożliwiające jakikolwiek postęp. Podobnie jak sąd w Sarnach działają bowiem i inne, które masowo zakazują usuwania ze stanowisk nieudolnych i skorumpowanych urzędników państwowych i blokują, racjonalne z punktu widzenia przyszłości gospodarki, decyzje.

Autor: Michał Kozak