Rząd premiera Scotta Morrisona znajduje się na wczesnym etapie opracowywania przepisów uniemożliwiających tysiącom imigrantów osiedlenie się w dwóch największych miastach kraju. Celem zmian ma być ograniczenie gwałtownego tempa wzrostu populacji tych metropolii i jego negatywnego wpływu na miejską infrastrukturę.

Do Australii przybywa średnio jeden imigrant co minutę. W ciągu trzech ostatnich dekad populacja kraju wzrosła o 50 proc., co pobudziło gospodarczy wzrost. Jednak Australijczycy narzekają na obniżenie standardu życia, wysokie ceny mieszkań, zakorkowane drogi i stagnację płac.

- Pracujemy nad przepisami, które mają na celu skierowanie migrantów do mniejszych miast i regionów i które zobowiążą ich do pozostania w nich przez kilka lat – powiedział minister ds. populacji i infrastruktury miejskiej Alan Tudge. – Istnieją dowody na to, że po okresie przejściowym zostaną oni w tych miejscach na znacznie dłużej – dodał.

Przepisy mogą objąć nawet prawie połowę wszystkich napływających do Australii osób, a w szczególności te, które nie mają zagwarantowanej przez firmy pracy w dużych miastach oraz te, które otrzymały wizy w oparciu o rodzinne powiązania.

Reklama

- Występuje silna koncentracja migracji w Sydney i Melbourne. Wiemy, że wywiera to ogromną presję na różne obszary – mówi członek gabinetu Morrisona Steven Ciobo.

Australia prowadzi opozycyjną w stosunku do USA czy Wielkiej Brytanii politykę migracyjną. Podczas gdy o rządy w Waszyngtonie i Londynie dążą do ograniczenia imigracji, Australia przyjęła w 2017 fiskalnym roku prawie 184 tys. imigrantów.

>>> Polecamy: Dekadę po kryzysie finansowym Islandia staje w obliczu nowego zagrożenia