Według Ja'alona w całym regionie Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej trwa upadek sztucznie utworzonych państw. "Libia upada, bo nie ma libijskiej tożsamości, są tylko plemiona. To samo jest w Iraku - są szyici, sunnici, Kurdowie i wszyscy oni są lojalni wobec swoich grup, a nie państwa. To samo jest w Jemenie. Tę sztuczną tożsamość udało się utrzymywać dyktatorom, ale kiedy ich obalono, niewiele spaja te państwa. Natomiast państwa o silnej, utrwalonej tożsamości, jak Egipt czy Iran przetrwają" - mówił w czwartek podczas spotkania w ambasadzie Izraela.

Dodał też, że źródłem obecnych problemów jest sztuczne tworzenie granic w regionie przez mocarstwa europejskie po pierwszej wojnie światowej, a także próby przeszczepiania na Bliski Wschód europejskich wartości. "Jeśli chcemy mieć tam demokrację, to nie wystarczy tam zorganizować wybory. To jest bardzo długi proces, bo trzeba przede wszystkim edukować społeczeństwa" - mówił Ja'alon. Jako przykład fiaska demokratycznych eksperymentów wskazał Strefę Gazy, gdzie Hamas doszedł do władzy w demokratyczny sposób, a jego rządy demokratyczne nie są, czy Egipt, gdzie demokratycznie wybrane rządy Bractwa Muzułmańskiego szybko obalono.

Jego zdaniem o hegemonię w istniejącym na Bliskim Wschodzie chaosie ubiegają się trzy główne siły - Iran, który angażując się w operacje w Libanie, Iraku, Jemenie i Syrii próbuje eksportować swoją ideologię, będący obecnie w odwrocie, ale wciąż groźni sunniccy dżihadyści z organizacji typu Państwo Islamskie i al-Kaida, oraz Turcja, której prezydent Recep Tayyip Erdogan ma ambicje odbudowy imperium osmańskiego.

"Izrael znajduje się w tej samej sytuacji jak reżimy sunnickie - czuje zagrożenie ze strony Iranu, nie chce ekspansji dżihadystów ani dominacji Turcji" - mówił. Zapytany przez PAP, czy te państwa też postrzegają podobieństwo interesów i czy w konsekwencji może dojść do zbliżenia między nimi a Izraelem, Ja'alon odpowiedział: "Tak, one też zaczynają to rozumieć. Ale jest problemem różnica w postrzeganiu sytuacji przez elity i społeczeństwo, w które przez dekady wpajano nienawiść do Izraela". Jako przykłady tego zmieniającego się podejścia wskazał wypowiedź saudyjskiego następcy tronu z wiosny, gdy powiedział on, że Izrael ma prawo do swojego kawałka ziemi na Bliskim Wschodzie, oraz zgodę Rijadu na to, by samoloty z Indii do Izraela miały międzylądowanie w Arabii Saudyjskiej.

Reklama

W kwestii relacji pomiędzy z Palestyńczykami były izraelski wicepremier nie spodziewa się poprawy sytuacji. "Nie widzę w wyobrażalnej przyszłości rozwiązania konfliktu między Izraelem a Palestyńczykami. To nie chodzi o granice, lecz o to, że Palestyńczycy nie chcą zaakceptować prawa Izraela do istnienia" - uważa. Dodał jednak, że mimo tych wszystkich wyzwań to Izrael pozostanie najstabilniejszym państwem w regionie. "Jestem optymistą, jeśli chodzi o naszą przyszłość, ale niezbyt wielkim optymistą, jeśli chodzi o przyszłość Bliskiego Wschodu" - podsumował.

68-letni Mosze Ja'alon był związany z izraelską armią od 1968 do 2005 r. W czasie kariery wojskowej dowodził m.in. elitarną jednostką specjalną Sajjeret Matkal, Brygadą Spadochronową, w latach 1995-98 był szefem wywiadu wojskowego AMAN, a w latach 2000-2005 szefem sztabu generalnego Izraelskich Sił Zbrojnych. Po odejściu z wojska przez kilka lat pracował w think tankach, a w 2009 r., startując z listy prawicowego Likudu, został wybrany do Knesetu. W latach 2009-2013 pełnił funkcję wicepremiera oraz ministra planowania strategicznego, a od 2013 do 2016 r. był ministrem obrony, przez ostatnie kilkanaście miesięcy ponownie łącząc ją ze stanowiskiem wicepremiera.(PAP)