Autobusowy Solaris miał być flagową polską marką. Właśnie sprzedano go Hiszpanom. Podobny los spotkał firmę Kamis, producenta przypraw – od dawna należy już do Amerykanów. Legendarna sieć cukierni Blikle pozostała wprawdzie polska, ale w niczym nie przypomina siebie z czasów świetności. Topowi polscy biznesmeni, mocarze transformacji, zapomnieli przygotować sobie następców.
Gdy w 1792 r. Jeronimo Martins otwierał w Lizbonie sklepik, nie przypuszczał, że tworzy imperium handlowe, które przetrwa dwa wieki, a już na pewno nie sądził, że jego następcy podbiją choćby Polskę. Mowa, rzecz jasna, o sukcesie Biedronki należącej do sieci nazwanej imieniem galijczyka. Avedis I, bizantyjski alchemik, eksperymentując w XVII w. ze stopami metali, szukał raczej kamienia filozoficznego niż instrumentu muzycznego. Tymczasem dał początek całej dynastii producentów talerzy perkusyjnych Zildjian. 400-letnia tradycja jego rodu w biznesie to i tak nic w porównaniu z Kongo Gumi. Firma, zajmująca się budową i remontami dalekowschodnich obiektów kultu powstała w... 578 r., gdy książę Shotoku ściągnął do Japonii stolarzy z koreańskiej rodziny Kongo do wznoszenia buddyjskiej świątyni. Przedsiębiorstwo wciąż funkcjonuje, budowla stoi do dzisiaj. Setki firm o wielowiekowej historii działają nie tylko w Japonii, ale też w USA, Skandynawii, we Włoszech, Francji, w Niemczech czy Wielkiej Brytanii. Nie byłoby to możliwe bez wspaniałych, odważnych familii, które przekazują je sobie z pokolenia na pokolenie. – Zanim pojawiły się międzynarodowe korporacje, mieliśmy biznes rodzinny. Przed rewolucją przemysłową mieliśmy biznes rodzinny. Zanim powstało Imperium Rzymskie, mieliśmy biznes rodzinny – pisze William O’Hara w książce „Stulecia sukcesu”.
Jak na tym tle wypada Polska? Owszem, my też mamy firmy rodzinne. Odpowiadają one za ok. 18 proc. polskiego PKB i stanowią (w zależności od definicji) od 60 do 70 proc. wszystkich polskich przedsiębiorstw. Gorzej z ich „wielopokoleniowością”. Nie dość, że są zazwyczaj prowadzone dopiero przez jedno pokolenie, to jeszcze borykają się z brakiem sukcesorów chętnych przejąć schedę po rodzicach. Do niedawna zresztą ich twórcy nie mieli świadomości, że o tym, kto przejmie pałeczkę, powinno się myśleć zawczasu. Polskie firmy, mówiąc w skrócie, mają problem z sukcesją, a to może dziwić. No bo jak to tak? Rodzic chce ci powierzyć firmę, a ty mówisz „nie”? Czyż przyzwoite wynagrodzenie prezesa i właścicielska dywidenda nie wydają się wymarzonym prezentem?
>>> CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP
Reklama