Wydatki MON na specjalistyczne formacje ochronne wzrosły w ciągu czterech lat o ponad 100 proc. To efekt m.in. podnoszenia płacy minimalnej. Stąd pomysł powołania państwowej agencji.
537 mln zł. Tyle wydało w ubiegłym roku Ministerstwo Obrony Narodowej na ochronę swoich obiektów przez Specjalistyczne Uzbrojone Formacje Ochronne. To agencje ochrony, których pracownicy posiadają pozwolenie na broń palną. Z tym że jeszcze w 2013 r. kwota ta była o połowę niższa i wynosiła niecałe 255 mln zł. W 2015 r. było to niecałe 300 mln zł, ale w kolejnych latach wydatki MON na ochronę wzrastały o ponad 100 mln zł rocznie. – SUFO wprowadzono po zlikwidowaniu zasadniczej służby wojskowej. Koszty utrzymania wartownika SUFO były znacznie mniejsze niż żołnierza zawodowego. Według wyliczeń ekspertów warta wojskowa uznawana jest za najdroższą ochronę obiektów wojskowych. Natomiast najtańszą jest ochrona SUFO. Obecnie szacunkowy koszt ochrony obiektów realizowany przez żołnierzy zawodowych wyniósłby ok. 1,5–2 mld zł – informuje pułkownik Jarosław Zeidler z Zespołu Informacji Publicznej Centrum Operacyjnego MON. – Wydatki na ochronę realizowaną przez SUFO poszły w górę, gdyż w poszczególnych latach podniesiono minimalne wynagrodzenie – dodaje wojskowy.
Taką przyczynę potwierdza Wojciech Stawski, wiceprezes zarządu Polskiej Izby Ochrony. – Podniesienie stawek w ochronie jest pochodną zwyżki stawki minimalnej za pracę. MON prowadzi dosyć restrykcyjną politykę wobec usług zewnętrznych firm ochrony. Warunki umów są wyśrubowane. Często są w nich zawarte wysokie kary za niewłaściwe wykonywanie usług – stąd wymaganie wysokiego poziomu kwalifikacji pracowników. Z naszych informacji wynika, że niewiele firm jest w stanie je spełnić – stwierdza Stawski. – Zatrudnieni w ochronie muszą być dopuszczeni do pracy z bronią. W związku z tym każdy chroniący obiekty MON musi zdać egzamin. A to nie jest łatwe, trzeba mieć 100 proc. poprawnych odpowiedzi na teście. Co za tym idzie, pozyskanie fachowców do SUFO jest droższe i nikt z takimi uprawnieniami nie będzie pracował za minimalną stawkę krajową – wyjaśnia.
Choć w przetargach na ochronę zazwyczaj najważniejszym kryterium wyboru dostawcy jest cena, to bywa też tak, że jednostki wojskowe przyznają punkty za to, że wszyscy ochroniarze będą zatrudniani na umowę o pracę. Tak było np. w przetargu, który jednostka GROM rozpisała w czerwcu. Nie wydaje się, by na cenę wpływała mała podaż tego typu usług. Według danych Komendy Głównej Policji na koniec 2017 r. zarejestrowanych SUFO, czyli przedsiębiorców koncesjonowanych w zakresie świadczenia usług ochrony osób i mienia posiadających pozwolenie na broń na okaziciela, było 689.
– To jest duża kwota i trzeba szukać sposobu jej ograniczenia. Być może trzeba stworzyć państwową firmę ochrony, które w dużej mierze zatrudniałaby byłych żołnierzy. Gdy byłem wiceministrem obrony, taki pomysł wprowadzaliśmy w Polskim Holdingu Obronnym. Podobną formację do ochrony swoich obiektów ma np. Orlen – wyjaśnia Bartosz Kownacki. – Niedopuszczalne jest, że tak duża kwota idzie do prywatnych firm ochroniarskich. Do niektórych z nich można mieć wątpliwości w kwestii jakości świadczonych usług i powiązań ze światem przestępczym i aparatem bezpieczeństwa PRL – dodaje polityk Prawa i Sprawiedliwości.
Reklama
Nieco inaczej na sprawę patrzy Tomasz Siemoniak z Platformy Obywatelskiej. – Byłoby wielkim marnotrawstwem, gdyby na wartach stali żołnierze zawodowi. Bo to by oznaczało, że parę tysięcy świetnie wyszkolonych żołnierzy marnuje swój potencjał. Bazy amerykańskie też są ochraniane przez agencje ochrony – stwierdza były minister obrony. – Przyjrzę się wydawanym kwotom, ale nie widzę pola do krytyki. Choć przypomnę: to posłowie PiS nazywali skandalem, że to nie żołnierze chronią jednostki.
W ubiegłym roku budżet MON wyniósł ponad 37 mld zł. Wydatki na ochroniarzy to ok. 1,5 proc. rocznego budżetu Rzeczypospolitej na obronność.