Sankcje USA wobec Iranu oraz kłopoty gospodarcze Wenezueli utrudniają producentom ropy zaspokojenie stale rosnącego popytu. Skutkiem niskiego poziomu zapasowych mocy wydobywczych jest wzrost cen ropy.

W 1984 r. jeden z ekspertów pracujących dla OPEC, Abd ar-Rahman Munif, ogłosił wspaniałą powieść zatytułowaną „Miasta soli. Zagubieni”. Opisuje w niej początki przemysłu naftowego na Bliskim Wschodzie, które przypadają na wczesne lata trzydzieste ubiegłego wieku. To cenna lektura, gdyż pozwala zrozumieć przyczyny występujących do dziś nieporozumień między rdzennymi mieszkańcami a przedstawicielami świata zachodniego. Choć minęło już ponad 80 lat od opisywanych przez Munifa wydarzeń, można odnieść wrażenie, że niewiele zmieniło się od tamtych czasów.

Niemal każdy, kto choć raz miał okazję zetknąć się firmowanymi przez OPEC publikacjami, ma świadomość tego, że przedstawiciele tej organizacji przywiązują ogromną wagę do kilku terminów. O jednym z nich (swing producer) pisałem już na łamach „OF”. Teraz kolej przybliżyć dwa inne pojęcia: zapasowa moc wydobywcza (spare capacity) oraz bezpieczeństwo popytu (security demand), którego lepszym tłumaczeniem wydaje się być gwarancja popytu. Zacznijmy od pierwszego wymienionego wyżej pojęcia.

Zapasową moc wydobywczą najczęściej definiuje się jako możliwość zwiększenia wydobycia w przeciągu trzydziestu dni i utrzymania nowego poziomu przez przynajmniej dziewięćdziesiąt dni. Jeden z najlepszych ekspertów rynku ropy naftowej na świecie, Adam Sieminski (obecnie związany z Center for Strategic & International Studies) twierdzi, że mianem właściwego poziomu mocy zapasowej należy określić układ, w którym koszt wydobycia kolejnej baryłki równa się stracie w światowym PKB wynikającym z niedostarczenia takiej baryłki. Z powodu wysokich kosztów trudno jest spełnić warunki wynikające z definicji opisywanej tutaj mocy. Jest ona domeną krajów OPEC, z czego aż ok 70 proc. przypada na Arabię Saudyjską.

Płacę i wymagam

Reklama

Niektórzy nadal jednak traktują OPEC niemal jako źródło każdej pożądanej ilości ropy naftowej. Jeden z saudyjskich notabli stwierdził, powołując się na Wikileaks, że dla wywiadu amerykańskiego jego kraj jest niczym innym jak Federal Reserve of oil. Na rynku nadal panuje przekonanie, że do zwiększenia wydobycia (zwłaszcza tego zapasowego) wystarczy nacisnąć guzik. Tak nie jest i długo nie będzie. Temat mocy zapasowych może nie wywoływałby tylu emocji, gdyby dostawcy i odbiorcy ropy siedli do dialogu. Ale takiego dialogu nie ma i niewiele wskazuje na to, aby do niego doszło w dającej się przewidzieć przyszłości.

Konsumenci wiedzą swoje i uważają, że niemal pławiące się w ropie naftowej kraje mają wręcz obowiązek dostarczania takiej jej ilości, na jaką istnieje popyt. W myśl zasady „Płacę i wymagam”. Jednak producenci, zwłaszcza ci z Półwyspu Arabskiego, widzą sprawę inaczej. Były główny ekonomista OPEC, Hasan Qabazard, niemal przez całą swoją kadencję tłumaczył problemy związane z mocą zapasową. Zwracał uwagę na ogromne koszty związane z utrzymywaniem takiej mocy oraz ograniczone możliwości finansowe krajów OPEC. Wbrew powszechnej opinii, kraje Półwyspu Arabskiego mają problemy, do których rozwiązania wymagane są ogromne nakłady finansowe. Jedną z takich spraw jest zapewnienie dostępu do wody pitnej, a nie wszystkim powodzi się, jak mieszkańcom Dubaju czy Abu Zabi. Ponadto bardzo wysoki przyrost demograficzny stawia te kraje w obliczu coraz to nowych wyznań. Z upływem czasu rośnie zatem koszt alternatywny każdego dolara przeznaczonego na utrzymywanie infrastruktury naftowej zdolnej do zwiększania mocy zapasowych. Dochodzą też jeszcze inne problemy natury politycznej, jak chociażby nadal nierozwiązany spór z udziałem Arabii Saudyjskiej i Kuwejtu w sprawie eksploatacji złóż ropy w tzw. Strefie neutralnej (będącej przedmiotem sporu).

W 2007 r. OPEC ogłosiła plany inwestycyjne mające na celu niedopuszczenie do ponownego spadku mocy wydobywczych, jaki wystąpił w połowie poprzedniej dekady. Dokumenty mówiły o wzroście mocy w średnim okresie czasu nawet do dziewięciu milionów baryłek dziennie. Do roku 2010 odnotowano systematyczny wzrost mocy; na przełomie 2009 r. i 2010 r. wynosił on nawet ponad cztery miliony baryłek. Natomiast od początku 2011 r. tendencja się odwróciła i z przerwą w roku 2017 odnotowano systematyczny spadek mocy wydobywczych. Minęło już ponad dziesięć lat od szumnych zapowiedzi OPEC, a moce wynoszą nieco ponad milion baryłek dziennie.

Początkowo za spadek wydobycia można było obwiniać wiosnę arabską, która w szczególności dotknęła Libię. Trudno jednak całą odpowiedzialność za obecny, drastycznie niski stan, obarczyć jedynie falę rewolucyjną.

Niski poziom zapasowych mocy wydobywczych – w przeciwieństwie do tego co działo się 11-12 lat temu i co było stymulowane czynnikami popytowymi (głównie ze strony Chin oraz Indii) – ma przede wszystkim podłoże o charakterze podażowym. Sankcje nałożone na Iran mogą oznaczać ubytek rzędu nawet 2,5 mln baryłek ropy dziennie dla reszty świata (reszta wydobycia irańskiego idzie na rynek krajowy, choć brak konsensusu wśród ekspertów co do podawanych wyżej danych). Załamanie gospodarcze w Wenezueli spowodowało z kolei zmniejszenie wydobycia o ponad 1 mln baryłek dzienne. Innymi słowy światowa podaż ropy zmniejszyła się o ok. 4 miliony baryłek dziennie. To dużo, a do tego dochodzi niepewna sytuacja u innych producentów: wystarczy wskazać na Libię. Nigeria też nigdy nie była oazą stabilności.

Skutki rewolucji łupkowej

Jakie są konsekwencje problemów podażowych dla cen ropy naftowej?

Skutkiem niskiego poziomu zapasowych mocy wydobywczych jest dziś wzrost cen ropy. A wysokie ceny ropy naftowej zachęcają, zwłaszcza polityków, do szukania winnego. Szybko znalazł się kozioł ofiarny: OPEC, a Arabia Saudyjska w szczególności.

Jeśli weźmiemy pod uwagę plany OPEC z 2007 r. i zestawimy je z aktualnym niskim poziomem rezerwowych mocy wydobywczych, to będzie nas kusiło, aby winą rzeczywiście obarczyć kraje OPEC. Sprawa wydaje się być jednak dużo bardziej skomplikowana. Przez całą drugą połowę poprzedniej dekady kraje OPEC podkreślały często potrzebę otrzymania gwarancji popytu, czyli zapewnienia przyszłego stałego poziomu zapotrzebowania na ropę. Takich gwarancji nigdy krajom OPEC nie udzielono.

Można dywagować nad tym, czy ubieganie się o tego rodzaju gwarancje nie było czystą iluzją. OPEC jest świadoma, w jakim kierunku zmierzają tendencje na polu wytwarzania alternatywnych źródeł energii. Spowodowana w dużej mierze przez USA, największego konsumenta ropy naftowej na świecie, rewolucja łupkowa była siłą sprawczą ogromnych zmian na rynku ropy.

OPEC oczywiście ma świadomość tego, że konsumenci będą zawsze szukać alternatywnych źródeł energii. Tego rodzaju zachowanie jest wpisane w reguły gry rządzące szeroko rozumianym rynkiem ropy naftowej.

Ale jeśli USA osiągają rekordowe wyniki wydobycia ropy (niemal porównywalne do poziomu Saudyjczyków), to dlaczego nie przejęły od OPEC, a od Arabii Saudyjskiej w szczególności, roli naczelnego dostawcy ropy? Czy to Arabia Saudyjska jest winna obecnym napięciom na rynku ropy?

Mimo bardzo napiętych stosunków między Rijadem a Teheranem, to jednak nie Arabia Saudyjska wprowadziła sankcje na Iran i i zmusiła de facto wszystkie kraje do ich przestrzegania. Inicjatorem były USA i tym bardziej powinny wprowadzać środki mające na celu zmniejszanie skutków wstrząsu podażowego, jaki bez wątpienia wywołały sankcje.

Należy też zauważyć, że mimo wszystko możliwości USA do występowania w roli naczelnego dostawcy ropy są ograniczone. Wydobywanie w USA ropy łupkowej wiąże się bowiem z wysokimi kosztami, a także z wyzwaniami związanymi z logistyką.

W świetle ograniczonych możliwości innych producentów, krytyka krajów OPEC wydaje się zatem mało uzasadniona. Zdaniem cytowanego już Sieminskiego, działania Saudyjczyków na rzecz ustabilizowania rynku ropy generują światu oszczędności rzędu 200 mld dolarów. To mniej więcej tyle, ile wynosi PKB Grecji albo Nowej Zelandii. Dlatego postawa największego producenta OPEC w sprawie wydobycia ropy naftowej w pełni usprawiedliwia nadanie Arabii Saudyjskiej tytułu głównego dostawcy ostatniej instancji.

Sama Arabia Saudyjska, nawet przy wsparciu innych producentów z regionu, na dłuższą metę nie udźwignie jednak brzemienia takiej roli. Być dostawcą ropy naftowej ostatniej instancji to znaczy ponosić wysokie koszty, rosnące z upływem czasu.

Autor: Paweł Kowalewski, ekonomista w Departamencie Operacji Krajowych Narodowego Banku Polskiego; specjalizuje się w zagadnieniach polityki pieniężnej.