We wyborach środka kadencji Amerykanie zdecydują we wtorek o składzie Kongresu, ale ich wynik przesądzi też o tym, jak będą wyglądać pozostałe dwa lata kadencji Donalda Trumpa. Jeśli Republikanie stracą większość, mocno skomplikuje to sytuację prezydenta.

Każde wybory środka kadencji (midterm elections), czyli te przeprowadzane dwa lata po prezydenckich, są swego rodzaju plebiscytem na temat lokatora Białego Domu - i zazwyczaj partia prezydencka ponosi w nich straty. W tym roku referendalny charakter wyborów środka kadencji jest jeszcze bardziej podkreślany, bo Donald Trump jest prezydentem wyjątkowo polaryzującym opinię publiczną w USA i jest to pierwsza okazja od jego elekcji przed dwoma laty do wyrażenia przy urnach wyborczych opinii o jego dotychczasowych dokonaniach. Prawdopodobnie podniesie to niską zwykle w przypadku wyborów środka kadencji frekwencję - w poprzednich, w 2014 r., wyniosła ona zaledwie 36,4 proc.

Walka toczy się o wszystkie 435 miejsc w Izbie Reprezentantów i 35 miejsc w Senacie, a przy okazji także o 36 gubernatorów stanowych i trzech gubernatorów innych terytoriów, ale największą uwagę skupiają wybory do Kongresu. Od czterech lat większość w obu jego izbach ma Partia Republikańska. W wyborach w 2016 r. zdobyła ona 241 miejsc w Izbie Reprezentantów, podczas gdy Demokraci - 194, oraz utrzymała przewagę w Senacie (senatorowie wybierani są na sześcioletnią kadencję, przy czym jedna trzecia składu jest odnawiana), która wynosiła 52 do 46 plus dwóch niezależnych, głosujących razem z Demokratami. Po zmianach w trakcie kadencji Republikanie mają 51 senatorów, Demokraci - 47, a dwóch jest niezależnych.

Dysponowanie przez prezydenta większością w obu izbach Kongresu znacznie ułatwia mu realizację programu legislacyjnego, bo nie ma ryzyka, że nieprzychylna mu większość w Kongresie będzie blokować jego inicjatywy (z takim problemem borykał się przez sześć z ośmiu lat swoich rządów Barack Obama). W przypadku Donalda Trumpa stawka jest jeszcze większa - jeśli Demokraci zdobyliby większość w obu izbach, zwiększa się prawdopodobieństwo rozpoczęcia impeachmentu, czyli usunięcia ze stanowiska prezydenta (choć kongresowa arytmetyka wskazuje, że szanse na skuteczne przeprowadzenie tej procedury są znikome).

Na niekorzyść Republikanów działa kontrowersyjny, polaryzujący styl prezydenta, który odbija się na kandydatach tej partii, duża liczba kongresmenów, którzy nie ubiegają się o reelekcję, a także historia - w wyborach środka kadencji od końca wojny secesyjnej, czyli w ostatnich ponad 150 latach, partia sprawująca władzę w Białym Domu traciła średnio 32 miejsca w Izbie Reprezentantów i dwa w Senacie. Gdyby ta średnia się potwierdziła, oznaczałoby to utratę większości w obu Izbach. Ale Republikanom może pomóc bardzo dobra kondycja amerykańskiej gospodarki (co po części jest też efektem przeforsowanej przez Trumpa w grudniu 2017 r. reformy podatkowej) oraz fakt, że mimo ogólnie niskiego poziomu aprobaty dla prezydenta - nieznacznie przekraczającego 40 proc. - jego elektorat jest bardziej zdyscyplinowany.

Reklama

W przypadku wyborów do Izby Reprezentantów, gdzie do obsadzenia są wszystkie miejsca, sytuacja jest prosta - aby uzyskać nad nią kontrolę trzeba zdobyć co najmniej 218 mandatów. Według symulacji wyborczych, w 140 okręgach zwycięstwo kandydata Republikanów jest właściwie pewne, a w 55 - prawdopodobne. Demokraci mogą być pewni 182 mandatów i mają duże szanse na kolejne dziesięć. W 45 okręgach obecnie będących w posiadaniu Republikanów i w trzech należących do Demokratów wynik jest trudny do przewidzenia. Biorąc pod uwagę rachunek prawdopodobieństwa oraz sondaże wskazujące, że w skali całego kraju nastąpił pewien przechył sympatii w stronę Demokratów, większość ekspertów wyborczych uważa, że przejmą oni kontrolę nad tą izbą.

Bardziej skomplikowana jest sytuacja w Senacie. Do obsadzenia jest 35 miejsc (33 w normalnym trybie plus dwa dodatkowo w celu uzupełnienia wakatów), ale 24 z nich są obecnie w posiadaniu Demokratów, podczas gdy do Republikanów należy dziewięć, a dwa pozostałe zajmują senatorowie niezależni. Spośród tych dziewięciu mandatów republikańskich cztery uważane są za pewne, a jeden za prawdopodobny. Z 26 mandatów Demokratów i niezależnych na pewno utrzymają oni 14, a sześć prawdopodobnie. To oznacza, że najbardziej zażarta walka toczy się o cztery mandaty republikańskie i sześć demokratycznych. Pierwszym do utrzymania większości wystarczy zdobycie czterech z nich, drudzy muszą zdobyć przynajmniej sześć.

Dodatkowo Demokraci bronią aż dziesięciu mandatów w stanach, w których Trump wygrał przed dwoma laty w wyborach prezydenckich (Wisconsin, Ohio, Indiana, Pensylwania, Michigan, Montana, Dakota Północna, Floryda, Missouri i Zachodnia Wirginia), czyli są one podatne na przejście na stronę Republikanów, podczas gdy odwrotna sytuacja dotyczy tylko jednego mandatu (Nevada). To wszystko razem powoduje, że zajmujący się śledzeniem sondaży wyborczych portal FiveThirtyEight uznał, iż nigdy wcześniej żadna partia nie miała w wyborach do Senatu tak trudnego zadania, jak obecnie Demokraci.

Jeśli chodzi o poszczególne stany, to najbardziej wyrównane są wybory w Arizonie i Nevadzie, gdzie stanu posiadania bronią Republikanie, oraz na Florydzie, w Indianie i Missouri, gdzie obecnie miejsca obsadzone są przez Demokratów. Ale z dużą uwagą obserwowane jest też głosowanie w tradycyjnie republikańskim Teksasie, gdzie konkurentem Teda Cruza - byłego rywala Trumpa w partyjnych prawyborach - jest jedna ze wschodzących gwiazd Demokratów - kongresman Beto O'Rourke. Niebezpieczeństwo utraty mandatu w Teksasie spowodowało, że Trump i Cruz, którzy w czasie prawyborów nie szczędzili sobie ostrych słów, pogodzili się i prezydent wsparł kampanię ubiegającego się o reelekcję senatora.

We wszystkich sondażach i symulacjach wyborczych trzeba brać jednak poprawkę na jedną kwestię - po wyborach prezydenckich z 2016 r., gdy Donald Trump wbrew prognozom zdecydowanej większości ekspertów wygrał z Hillary Clinton, żadnego rozstrzygnięcia nie można uznawać za z góry przesądzone.

>>> Czytaj też: Pompeo: Oto kraje, które są zwolnione z zakazu zakupu ropy z Iranu