Czy i kiedy Polska powinna przystąpić do strefy euro?

Piotr Arak: Zanim odpowiem na tak postawione pytanie chcę przytoczyć najnowsze dane Eurostatu za III kwartał 2018 r., z których wynika, że Polska jest najszybciej rozwijającą się gospodarką w Europie Środkowowschodniej i trzecią gospodarką po Malcie i Luksemburgu w Europie. W trzecim kwartale osiągnęliśmy wzrost PKB rzędu 5,1 proc. Wpływ na to bez wątpienia ma wysoka konkurencyjność polskiej gospodarki. Wskaźniki wzrostu wyższe od prognoz w Polsce, na Węgrzech, czy w Rumunii napędzają apetyt inwestorów na waluty krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Fakt ten zauważył m.in. Bloomberg argumentując, że naszego regionu nie dotyka spowolnienie tak jak strefy euro. Wzrost wynoszący 1,7 proc. w eurozonie powinien zniechęcać do przyjęcia wspólnej waluty przez Polskę. Uważam, że elastyczny kurs złotego spełnia istotną rolę jako instrument antycykliczny. Gdy sytuacja gospodarcza w Polsce lub w Europie pogarsza się złoty osłabia się, co pobudza gospodarkę przeciwdziałając czynnikom recesywnym. Korzyści z elastycznego kursu walutowego, i automatycznych dostosowań, są wyższe niż koszty wynikające z wahań kursowych.

Czy zatem Polska w ogóle powinna wchodzić do strefy walutowej?

P.A: Do przyjęcia europejskiej waluty jesteśmy zobowiązani Traktatem z Maastricht, ale uważam, że moment musi być odpowiedni i korzystny z kilku powodów. Po pierwsze: możliwość uniknięcia obniżenia konkurencyjności, które wymaga istotnych zmian w polityce monetarnej, a nie tylko fiskalnej. Jak ma to miejsce we Francji, czy wcześniej w Grecji, gdzie tamtejsze rządy zmuszone były robić to przez politykę zmniejszania wynagrodzeń pracowników publicznych, czy redukując świadczenia emerytalne po to, by zmniejszyć siłę nabywczą. Tymczasem nasz wzrost gospodarczy jest ponad dwukrotnie wyższy niż średni w strefie euro, więc powinniśmy zastanowić się jak go utrzymać na obecnym poziomie. Oczywiście istnieje argument dotyczący zwiększenia wymiany handlowej po wprowadzeniu wspólnej waluty, ale efektów tych nie zaobserwowano w przypadku państw, które euro przyjęły, bo podobnie jak Polska były już zintegrowane handlowo.

Reklama

To kiedy będzie ten odpowiedni moment?

P. A.: Odpowiedni moment będzie wtedy, kiedy Polska osiągnie przynajmniej 92 proc. poziomu dochodu per capita najbogatszych krajów Wspólnoty, czyli ok. 2050 r. Aktualnie jesteśmy na poziomie 67-70 proc. tej wartości, to oznacza, że przed nami długi okres konwergencji, który musi być wspomagany przez elastyczny kurs walutowy. Niewykluczone, że uda nam się to osiągnąć szybciej, bo Polska najczęściej radzi sobie lepiej niż pokazują prognozy długoterminowego wzrostu przygotowywane m.in. przez OECD. Przed nami jednak długa droga do pokonania.

Ta odległa perspektywa, to w Pana ocenie ile lat?

P.A.: Możliwe, że do 2050 roku nie będziemy w stanie zagwarantować tego, że nasz dochód na mieszkańca będzie na poziomie najbogatszych państw w Europie, nie warto dlatego podejmować takich decyzji już teraz, bo trzeba „dmuchać na zimne”. Z perspektywy czysto gospodarczej, wcześniejsze wejście do klubu wspólnej waluty byłoby problematyczne. Powiem więcej, brak wspólnej waluty to bezpiecznik w przypadku jakiegoś zewnętrznego kataklizmu. Przed II wojną światową polskie władze zafiksowane były na tym, żeby być w Klubie Bloku Złota, co miało być gwarantem stabilności naszego kraju na arenie międzynarodowej. Siłą walczyliśmy o to, aby utrzymać kurs złotówki do złota, czego konsekwencją było to, że ucierpieliśmy najbardziej na kryzysie z 1929 roku. Nasza gospodarka skurczyła się prawie o jedną trzecią, a recesja trwała aż do 1936 r., czyli najdłużej wśród krajów Europy. Tymczasem Brytyjczycy zrezygnowali ze standardu złota, po to żeby przejść reformy wewnętrzne, podobnie USA. Dwóch naszych sąsiadów, czyli Niemcy i ZSRR odbicie gospodarcze po kryzysie zaczęły znacznie wcześniej, przez co znacznie lepiej mogły przygotować się do nadchodzącej wojny. Zastanówmy się czy dzisiaj, my, jako państwo chcemy przestrzegać jakiegoś dogmatu jak np. kryteriów z Maastricht, wymyślonych a proiri wiele lat, temu, które dziś nie pozwalają realizować odpowiednich programów naprawczych, jak ma to miejsce np. we Włoszech. Podsumowując, z powodów czysto ekonomicznych Polska jeszcze, przez co najmniej kilkanaście lat nie powinna rozważać przyjęcia wspólnej waluty by utrzymać się na ścieżce wzrostu gospodarczego.

A co z powodami politycznymi, jakie mają znaczenie?

P.A.: To pytanie do polityków, ale wydaje mi się, że warto obserwować to, co będzie się działo w strefie euro, bo państwa, które ją tworzą przechodzą dziś spore perturbacje polityczne. Widać to w polityce francuskiej i niemieckiej, czyli dwóch europejskich tenorów, którzy znacznie osłabli w stosunku do lat poprzednich. Euro jest barierą dla reform we Francji, bo każdy kolejny rząd nie radzi sobie ze zrestartowaniem tamtejszej gospodarki i zmniejszeniem skali bezrobocia. Mamy też nowe pomysły na współpracę państw, które nie należą do eurozony jak Trójmorze i w końcu pomysły np. Włochów, na drugą walutę, żeby poradzić sobie z szeregiem problemów, które trapią włoską gospodarkę i umożliwić finansowania programów społecznych obecnego rządu. Ponadto to właśnie ta niepewność polityczna w krajach strefy euro, powinna być argumentem za tym, aby jeszcze poczekać z wchodzeniem do wspólnej strefy walutowej. Marek Aureliusz uczyłby nie czynić niczego bez rozwagi, dlatego z takimi decyzjami warto poczekać i dobrze obmyślić wszystkie za, a przede wszystkim przeciw.

Rozmawiała: Longina Grzegórska-Szpyt (PAP)

>>> Czytaj też: Życie na kredyt kusi Chińczyków