W swojej nocie Rees-Mogg podkreślił, że przedstawiona przez szefową rządu propozycja porozumienia z Unią Europejską "okazała się gorsza niż spodziewana i nie realizuje obietnic złożonych przez premier, zarówno w jej imieniu", jak i wszystkich deputowanych partii w ramach programu wyborczego.

Rees-Mogg zaznaczył, że po zapoznaniu się z opublikowanym w środę dokumentem, uznał, że "jest niezwykle istotne, aby politycy trzymali się swoich zobowiązań lub ich nie podejmowali wcale".

"Niestety sytuacja jest inna, więc zgodnie z odpowiednimi zasadami i procedurami (...) składam ten formalny list braku zaufania do liderki partii Theresy May" - napisał.

Polityk ujawnił jednocześnie, że już przed kilkoma tygodniami wyraził w rozmowie z szefem dyscypliny partyjnej (ang. chief whip) "obawę, że premier Theresa May traci zaufanie posłów Partii Konserwatywnej w parlamencie i (opinię, że) byłoby w interesie partii i kraju, gdyby ustąpiła ze stanowiska".

Reklama

"Chciałem tym samym uniknąć konfliktowej natury formalnego głosowania nad wotum nieufności" - zapewnił.

Zgodnie z partyjną procedurą do głosowania dojdzie, jeśli do przewodniczącego parlamentarnej tzw. komisji 1922 (zrzeszającej deputowanych Partii Konserwatywnej bez stanowiska w rządzie) Grahama Brady'ego wpłyną listy wyrażające brak zaufania wobec May ze strony co najmniej 15 proc. klubu parlamentarnego (obecnie 48 posłów).

Według medialnych spekulacji grupa eurosceptyków w ramach Partii Konserwatywnej - tzw. European Research Group - liczy nawet około 60 posłów. Już wcześniej wielu polityków deklarowało złożenie swojego listu.

W momencie gdy Brady otrzyma 48 listów, zobowiązany jest do przekazania tej informacji opinii publicznej i formalnego rozpoczęcia procesu prowadzącego do głosowania nad wotum nieufności wobec liderki partii. Do tego momentu jednak liczba złożonych pism nie jest ujawniana i zna ją jedynie sam przewodniczący komisji.

Rzecznik szefowej rządu zapowiadał w czwartek, że gdyby doszło do uruchomienia procedury, May będzie starała się o zachowanie stanowiska.

Gdyby premier wygrała głosowanie, zabezpieczyłaby swoją przyszłość na kolejne dwanaście miesięcy, w trakcie których jej krytycy nie mogliby ponownie rzucić jej wyzwania w walce o przywództwo w partii.

W razie porażki byłaby jednak zmuszona do ustąpienia ze stanowiska szefowej ugrupowania i nie mogłaby brać udziału w wyborze nowego lidera.

O stanowisko mógłby ubiegać się każdy urzędujący poseł Partii Konserwatywnej, który uzyskałby poparcie od co najmniej dwóch innych osób.

Następnie deputowani głosowaliby nad przedstawionymi kandydaturami w kolejnych rundach, aż do momentu, w którym pozostanie jedynie dwóch pretendentów. Ostateczna decyzja należałaby do wszystkich osób zarejestrowanych jako członków partii.

Ewentualny nowy lider zostałby także automatycznie nowym premierem Wielkiej Brytanii, bez konieczności przeprowadzenia przedterminowych wyborów parlamentarnych.

>>> Czytaj też: Prawdziwa batalia o brexit dopiero się zaczyna. Sądny dzień dla funta