Z powodu odejścia z rządu Izraela ministra obrony Awigdora Liebermana premier Benjamin Netanjahu stoi teraz przed dylematem: albo odbędą się przyspieszone wybory, albo skapituluje przed ministrem edukacji Naftali Bennettem, oddając mu resort obrony - oceniają izraelskie media.

Wraz z rezygnacją Liebermana Netanjahu jest teraz w Izraelu premierem i szefem MSZ oraz stoi na czele resortów obrony oraz zdrowia. Mimo to "będzie miał ciężko, by utrzymać swoją koalicję razem dłużej niż dwa, trzy tygodnie, maksymalnie miesiąc" - wskazuje w czwartkowej analizie na stronie dziennika "Haarec" Jossi Werter.

Po odejściu z gabinetu Liebermana i opuszczeniu przez jego partię Nasz Dom Izrael rządzącej koalicji ma ona w 120-osobowym Knesecie kruchą większość 61 parlamentarzystów. Inna prawicowa partia, Żydowski Dom, oświadczyła, że jeśli Bennett, jej przywódca, nie dostanie teki ministra obrony, to ona również opuści rząd. Oznaczałoby to przyspieszone wybory. Planowo mają odbyć się one na jesień 2019 roku.

"Netanjahu ma dwie opcje i żadna z nich nie będzie mu się podobała: iść na wybory na warunkach Liebermana lub pozostać w koalicji na (warunkach) Bennetta" - zauważa w komentarzu na portalu "Times of Israel" publicysta Raoul Wootliff.

Powodem odejścia Liebermana jest jego sprzeciw wobec rozejmu zawartego we wtorek przez rząd izraelski z palestyńskimi ugrupowaniami ze Strefy Gazy po trwających od niedzieli na granicy tego terytorium i Izraela najcięższych od 2014 roku walkach. Według mediów szef Naszego Domu Izraela, żydowski osadnik uchodzący za jastrzębia w polityce wobec Palestyńczyków, miał się w prywatnych rozmowach skarżyć, że Netanjahu odrzuca wszystkie jego pomysły dotyczące tej enklawy.

Reklama

"Środa była jednym z najciemniejszych politycznych dni Netanjahu - prawicowy premier, porzucony przez swojego bardziej prawicowego ministra obrony, któremu za zbyt krótkie i lekkie bombardowanie Hamasu wyzwanie rzucił jeszcze bardziej prawicowy partner koalicyjny Bennett" - pisze Dawid Horovitz z "Times of Israel". Wtóruje mu komentator Raphael Ahren, który zauważa, że teraz "podczas nachodzącej kampanii wyborczej szef partii Nasz Dom Izrael może uważać, że reprezentuje prawdziwy nacjonalistyczny obóz".

"Netanjahu stał i patrzył jak Bennett, jego polityczne nemezis, atakował, obrażał oraz ubliżał Liebermanowi z powodu polityki, za którą odpowiedzialny był głównie premier" - pisze w "Haarecu" Werter. Jego zdaniem od momentu gdy szef partii Nasz Dom Izrael objął tekę ministra obrony, jego ugrupowanie "traci grunt w sondażach". "Rozumiejąc, że wybory odbędą się niedługo, być może w marcu lub maju, Lieberman zdecydował się +wyrzucić siebie za burtę+, by próbować uratować Nasz Dom Izrael przed wyborczą śmiercią" - wskazuje.

Według sondaży w przypadku przyspieszonych wyborów jego partia może liczyć na siedem mandatów w Knesecie (obecnie ma pięć). Dla rządzącego Likudowi, partii Netanjahu, przewiduje się 29 miejsc w parlamencie, o jedno mniej niż teraz. Ugrupowanie to traci jednak poparcie w swoich dotychczasowych bastionach położonych w pobliżu Strefy Gazy. Prawicowy i ortodoksyjny Żydowski Dom Bennetta cieszy się z kolei poparciem gwarantującym 11 parlamentarzystów, zamiast obecnych ośmiu.

Badania opinii publicznej wykazują też, że 74 proc. Izraelczyków uważa, że Netanjahu nie poradził sobie z sytuacją w Strefie Gazy, z której w ostatnich dniach wystrzelono rekordowe ilości rakiet. 64 proc. mieszkańców państwa żydowskiego jest z kolei przeciwna zawieszeniu broni z Palestyńczykami w tej enklawie, twierdząc, że ich kraj powinien rozszerzyć tam swoje działania wojskowe.