W przedstawionym w piątek projekcie Polityki Energetycznej Polski zapisano, że ograniczenie emisji CO2 do 2030 r. ma wynieść 30 proc. W tym samym roku, 60 proc. prądu nadal będzie pochodziło z węgla, przy utrzymaniu rocznego zużycia na obecnym poziomie. Do 2040 r. spadek produkcji prądu z węgla zaplanowano na poniżej 30 proc. Zapisano też, że w 2030 r. 21 proc. w zużyciu końcowym ma pochodzić z OZE, zapowiedziano jednak rezygnację z rozbudowy wiatraków na lądzie - ma je zastąpić fotowoltaika, a od 2026 r. - offshore (wiatraki na morzu - PAP). Wsparcie dla OZE zaś ma premiować ich dyspozycyjność

"Rząd zakłada zupełne odejście od lądowej energetyki wiatrowej – i to w momencie, gdy po ostatniej aukcji OZE dostaliśmy potwierdzenie, że jest to najtańsza technologia produkcji energii elektrycznej w Polsce, którą na dodatek mogą w zdecydowanej większości dostarczyć inwestorzy prywatni. Paradoksalnie, rząd pośrednio przyznaje w ten sposób, że możemy zupełnie wycofać się z energetyki węglowej już w perspektywie kolejnych 20-25 lat. Prognozowany miks energetyczny wskazuje, że pod koniec lat 30-tych udział energii produkowanej z węgla spada, do 1/3, czyli do 23 proc., jeżeli wyłączymy z obliczeń elektrociepłownie" - zauważa Śniegocki.

W aukcji z ubiegłego tygodnia zakontraktowano prawie 42 TWh energii elektrycznej po średniej ceny 196,17 zł za MWh, czyli poniżej dzisiejszych cen rynkowych i poniżej prognozowanych kosztów produkcji bloków węglowych.

>>> Czytaj też: Spełnia się koszmar OPEC. Nadchodzi powódź amerykańskiej ropy

Reklama

W opinii Śniegockiego do całkowitego odejścia od czarnego paliwa w polskiej energetyce wystarczy, by rząd nie blokował inwestycji w energetykę wiatrową na lądzie i wywiązał się ze swoich deklaracji dotyczących rozwoju innych zeroemisyjnych źródeł energii.

"Będzie temu zresztą sprzyjać perspektywa dalszego wzrostu cen uprawnień do emisji CO2, na co rząd nie ma wpływu. Przy tym szybsza rozbudowa energetyki wiatrowej na lądzie pozwoliłaby dodatkowo podnieść udział OZE już w 2030 r. Obecny projekt zakłada, że będzie on rósł znacznie wolniej niż w całej Unii Europejskiej" - zauważył ekspert.

Kluczowym elementem polityki UE na rzecz walki ze zmianą i jej podstawowym narzędziem służącym do zmniejszania emisji CO2 jest system handlu uprawnieniami do emisji (EU ETS). Jest to pierwszy i dotychczas największy na świecie rynek uprawnień do emisji dwutlenku węgla. Działa w 31 krajach (28 krajów UE oraz Islandia, Liechtenstein i Norwegia). Polega na wprowadzeniu limitu łącznych emisji niektórych gazów cieplarnianych emitowanych przez instalacje objęte systemem.

Polega on na tym, że ramach wyznaczonego pułapu firmy otrzymują lub kupują uprawnienia do emisji, którymi mogą handlować zgodnie ze swoimi potrzebami. Mogą też kupować ograniczone ilości międzynarodowych jednostek emisji pochodzących z projektów mających na celu ograniczenie zużycia energii na całym świecie. Ograniczenie całkowitej liczby dostępnych uprawnień do emisji gwarantuje, że mają one pewną wartość.

Co roku każde przedsiębiorstwo musi umorzyć liczbę przydziałów wystarczającą na pokrycie jego całkowitych emisji. W przeciwnym wypadku nakładane są wysokie grzywny. Jeżeli przedsiębiorstwo zmniejszy swoje emisje, może zatrzymać dodatkowe uprawnienia w celu pokrycia swoich potrzeb w przyszłości albo sprzedać je innemu przedsiębiorstwu, któremu tych uprawnień zabrakło.

W związku z reformą EU ETS wpływ cen uprawnień będzie rosnąć. Dotąd, bowiem polska energetyka konwencjonalna korzystała ze stale malejącej liczby darmowych uprawnień do emisji. W przyszłym roku system ten będzie wygaszony, a to oznacza, że trzeba będzie ponosić koszty drożejących pozwoleń.

W polskim przypadku, gdzie węgiel kamienny i brunatny stanowiły niemal 80 proc. produkcji energii elektrycznej ceny uprawnień mają bardzo silny wpływ z jednej strony na rentowności przedsiębiorstw energetycznej jak i ceny energii dla odbiorców. W ciągu ostatniego roku uprawnienia zdrożały ok. trzykrotnie, do poziomu niemal 20 euro w październiku 2018 r.

>>> Czytaj też: Nowa polityka energetyczna Polski w pigułce. Sześć rzeczy, które trzeba wiedzieć [ANALIZA]