Po co ambasador Georgette Mosbacher przyjechała do Polski? Żeby pilnować interesów administracji Stanów Zjednoczonych i amerykańskich firm. Oburzanie się na to, jakimi robi to metodami, nie ma większego sensu, bo rozliczana jest ze skuteczności, a nie dyplomatycznej formy. Tym bardziej że nową formę działania USA na świecie nadał już dawno prezydent Donald Trump
Działanie ambasadora w Polsce nie odbiega w żaden sposób od stylu biznesowo-transakcyjnego, jaki obecnie obowiązuje na szczytach amerykańskiej władzy. Każdy, kogo to dziwi, pewnie nie potraktował poważnie słów „America first”, które są dzisiaj obowiązującą doktryną w polityce zagranicznej USA. Oczywiście ludzie nie powinni znać kuchni robienia polityki, a już szczególnie dyplomacji. Noty nie powinny wyciekać do mediów. Bo ich styl nie przypomina kurtuazyjnej korespondencji.
Amerykanie zbudowali przez lata skuteczną i wielopoziomową sieć lobbingu ekonomicznego i politycznego na całym świecie. Są to izby handlowe, think tanki, fundacje, a nawet firmy konsultingowe czy kancelarie prawne. Potężna organizacja – Izba Handlowa Stanów Zjednoczonych (United States Chamber of Commerce) działa na szczeblu federalnym USA i jej głównym celem jest lobbowanie na rzecz korzystnych dla jej członków rozwiązań w amerykańskim rządzie. Liczy przeszło 3 mln członków. Ma też dział spraw międzynarodowych liczący 70 ekspertów ulokowanych w Waszyngtonie oraz w stolicach kluczowych partnerów gospodarczych USA: Pekinie, Brukseli, Delhi, Rio de Janeiro czy Seulu. Dysponuje także siecią grubo ponad 100 amerykańskich izb handlowych rozlokowanych w przeszło 100 krajach, także w Polsce. Amerykanie odrobili wiele lat temu lekcję z dyplomacji ekonomicznej. Miesiąc temu ambasador USA spotkała się z wiceministrem finansów Filipem Świtałą. Dla USA, a właściwie tamtejszych firm, problemem są zmiany podatkowe, a tych obecnie rządząca ekipa wprowadza hurtową liczbę. Tym razem na agendzie pojawił się podatek u źródła, którego zmiana nie była dobra dla biznesu amerykańskiego. Mimo swoistej „interwencji” legislacja przeszła w niezmienionym kształcie przez parlament i doczekała się podpisu prezydenta. Argumenty administracji USA były zapewne słuszne. Podobnie jak te, które ma Ministerstwo Finansów znajdujące się wciąż w fazie domykania ostatnich luk i uszczelniania systemu podatkowego. Z Georgette Mosbacher współpracować wciąż będziemy musieli, więc nie ma się co obruszać na to, w jakim stylu broni marki made in USA. Francuski polityk Maurice Couve de Murville powiedział, że sztuka dyplomacji polega na umiejętności pokrajania tortu w taki sposób, aby każdy uważał, że dostał największy kawałek. Widać amerykańska administracja wie, że nie musi się martwić o swój kawałek tortu, bo on zawsze jest największy i nie ma powodu udawać, że jest inaczej.
Może w takim razie – mówiąc ironicznie – powinniśmy podziękować pani ambasador, że to, co dyplomaci zwykle starają się ukryć, ona wyłożyła na stół? Jej namolność zrobiła na rządzie takie wrażenie, że postanowił dać jej pstryczka w nos. Bo tak należy potraktować fakt ujawnienia pisma. Wiele wskazuje na to, że wypłynęło ono z polskiej strony. A jeśli tak się stało, to znaczy, że jej zachowania musiały robić naprawdę duże wrażenie. Bo ujawnienie konfliktu to dla rządu spory kłopot. Z trzech powodów. Po pierwsze, nie ma wątpliwości co do proamerykańskości tego gabinetu. Po drugie, ujawnienie tego typu traktowania pokazuje, że polityka asertywności akurat w przypadku USA jest testowana z poważnymi kłopotami. Wreszcie bezpośrednim powodem ostatniego spięcia jest sprawa TVN. Nie ma wątpliwości, że Mosbacher w tej kwestii reaguje nie tylko z powodu ideowych przekonań. Bo w końcu Donald Trump potrafi być naprawdę obcesowy wobec prasy. Powodem jest też oczywiście to, że właścicielem TVN jest firma amerykańska. Ale fakt pozostaje faktem – dla rządu reakcja na list to ostateczność. – To był wierzchołek góry lodowej, musiało dojść do takiego przesilenia. Jeśli nie teraz, to w ciągu kilku miesięcy – powiedział nam jeden z liczących się polityków obozu rządowego. Można powiedzieć: Amerykanie tacy są. Są twardzi i mają przyziemne podejście. Ale spora część z nich wie także, że forma, zwłaszcza w dyplomacji, jest ważna. Jeśli pani ambasador faktycznie proponowała przychodzenie do niej z projektami zmian prawa, aby zobaczyć, czy nie naruszają interesów „naszych krajów” – wzbudza to jedynie politowanie. Właśnie od tego poszczególne kraje mają dyplomatów, by śledzili m.in. zmiany w prawie. Gdyby przyjąć model Mosbacher, placówka składałaby się z samego ambasadora.
Na razie spór wygląda na spięcie nie tyle w relacjach Polska – USA, ale raczej Georgette Mosbacher – Aleje Ujazdowskie i grę pod tytułem kto kogo przetrzyma. Obie strony mają zbyt dużo długofalowych interesów, by sprzeczka dotycząca formy stosunków, a nie treści, im zaszkodziła.
Reklama