„Są widoczne dwie jakoś tam sprzeczne konsekwencje incydentu - z jednej strony wznowione napięcia między Rosją a Ukrainą, a de facto rosyjska agresja, powodują zintensyfikowanie dyskusji o tym, czy przypadkiem nie należałoby zablokować Nord Streamu 2 sankcjami. Tego typu artykuły pojawiają się m.in. w prasie niemieckiej. Z drugiej - incydent pokazuje, że napięcia między Rosją a Ukrainą się utrzymują, co może podsycać widoczne od dawna obawy o długoterminową stabilność tranzytu przez Ukrainę i o to, czy w ogóle jest możliwe jakieś długoterminowe porozumienie. Tego typu argumenty wysuwane są i były od dawna przez zwolenników projektu Nord Stream 2” - mówi ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich. Przypomina ona, że rokrocznie negocjowane od 2014 r. porozumienie, dotyczące zasad tranzytu gazu przez Ukrainę zimą, w tym roku jeszcze nie zostało zawarte.

„Niestety wydaje się, że w efekcie obecnego napięcia jakichś zasadniczych zmian w sprawie Nord Stream 2 nie należy się spodziewać, a raczej - że ten utrzymujący się niepokój o tranzyt przez Ukrainę może skłaniać coraz więcej podmiotów do popierania tego typu projektów” - mówi Agata Łoskot-Strachota. Jak podkreśla, oba argumenty - o potrzebie ukarania Rosji i o zaniepokojeniu o stabilny i trwały tranzyt przez Ukrainę będą prawdopodobnie podnoszone w każdym scenariuszu rozwoju wydarzeń, nawet jeśli konflikt by eskalował.

Jak podkreśla ekspertka OSW, teoretycznie większa szansa jest na zatrzymanie budzącej sprzeciw części krajów UE inwestycji od strony amerykańskiej. „Amerykanie grożą sankcjami i rzeczywiście, gdyby zostały nałożone na spółki zaangażowane w finansowanie Nord Stream, mogłyby w jakiś sposób wyhamować realizację tej inwestycji, natomiast w tej chwili nie widać sygnałów świadczących o tym, że oprócz gróźb Amerykanie mogliby przejść do faktycznego działania” - mówi.

Łoskot-Strachota zwraca też uwagę, że Niemcy, które są głównym w UE promotorem budowy Nord Stream 2, nie mają wielu powodów, by ją zatrzymywać. "Niemcy realizują politykę transformacji energetycznej, w związku z tym zakładają coraz większy udział energii odnawialnej w ich miksie energetycznym, natomiast w krótkiej i średniej perspektywie, w związku z zamykaniem elektrowni atomowych i planowanym również wyłączeniem węglowych, rola gazu będzie rosła" - mówi.

Reklama

Podkreśla, że przynajmniej w perspektywie najbliższych lat Niemcy nie mają alternatywy wobec rosyjskiego gazu, m.in. z tego powodu, że produkcja gazu w Holandii, ważnym do tej pory źródle importu, spada, zaś trwająca dyskusja nt. LNG nie rozwiązuje sytuacji, bo planowane terminale mają mieć znacznie mniejszą przepustowość niż ma mieć Nord Stream 2. „Na razie nie ma też wyraźnych sygnałów wskazujących, żeby Niemcy byli skłonni zmienić swoje stanowisko w sprawie unijnej dyrektywy gazowej” - uważa ekspertka.

Budowany od kilku miesięcy Nord Stream 2 jest wspólnym przedsięwzięciem rosyjskiego Gazpromu oraz pięciu zachodnich firm energetycznych - austriackiej OMV, niemieckich BASF-Wintershall i Uniper (wydzielona z E.On), francuskiej Engie i brytyjsko-holenderskiej Royal Dutch Shell. Gazociąg na ma prowadzić po dnie Morza Bałtyckiego z Rosji do Niemiec, uzupełniając działający już Nord Stream (Gazociąg Północny), oddany do użytku w latach 2011-12.

Część państw UE, w tym Polska, ma zastrzeżenia do projektu argumentując, że doprowadzi on do jeszcze większego uzależnienia energetycznego państw europejskich od Rosji, a także że w ten sposób zniknie czynnik powstrzymujący ją przed jeszcze bardziej agresywnymi działaniami na Ukrainie. Zaproponowana w listopadzie zeszłego roku przez Komisję Europejską dyrektywa gazowa przewiduje, że wszystkie gazociągi na terenie UE mają podlegać przepisom unijnego trzeciego pakietu energetycznego, co osłabiłoby rentowność Nord Stream 2. Pracę nad nią jednak trwają bardzo powoli.

>>> Czytaj też: Niemiecki minister gospodarki: Nord Stream 2 i konflikt wokół Krymu to różne sprawy