Michaił Chodorowski, jeden z najbogatszych przeciwników prezydenta Władimira Putina, zebrał rosyjskich intelektualistów na weekend w Pradze i zaprezentował tam „Rosję swoich marzeń”. Jego wizja jest podobna… do wizji Putina – pisze Leonid Bershidsky.

W Rosji brakuje silnej opozycji wobec Putina z wielu przyczyn: nikczemna taktyka wywierania presji ze strony reżimu, uciszanie mediów, wykorzystywanie sieci troli w mediach społecznościowych, brak charyzmatycznych liderów, którzy chcieliby rzucić wyzwanie Putinowi oraz generalna atmosfera braku zaufania, powodująca zniechęcenie Rosjan wobec nowych liderów. Mimo to w historii obalano reżimy gorsze niż rosyjski.

Jako Rosjanin uważam jednak, że bardziej przygnębiający jest fakt, iż nikt nie ma przekonującego planu na przyszłość po Władimirze Putinie. Bez względu na to, czy kolejna zmiana władzy w Rosji będzie pokojowa czy gwałtowna, to „piękna Rosja przyszłości”, jak określił ją Aleksiej Nawalny, lub „Rosja naszych marzeń”, jak ujmuje ją Michaił Chodorowski, nie jest definiowana w kategoriach odmiennych od tych putinowskich.

Wizja Chodorkowskiego

Michaił Chodorowski odważył się kiedyś nie zgodzić w sprawach politycznych z Putinem i na dekadę wylądował za kratkami, na mocy niejasnych zarzutów, zaś jego spółka naftowa została rozerwana na strzępy, a duża część majątku przepadła. Chodorowski jest zatem jedną z niewielu osób, które wciąż mają zarówno środki oraz wiarygodność do sponsorowania antyputinowskich koncepcji. W Pradze Chodorowski dyskusję o przyszłości Rosji zaczął od przyznania się, że jest zwolennikiem silnego rządu centralnego. Z kolei samorząd, w jego ocenie, wymaga lat nauki, tak samo, jak kierowca musi nauczyć się jeździć. Trwa to długo i kosztuje wiele wysiłku. W tym czasie najlepiej jest mieć kierowcę – uważa oligarcha.

Reklama

Chodorowski określił też swoje priorytety: wielkie firmy są ważniejsze od tych małych i średnich, ponieważ charakteryzują się większą efektywnością. Były szef Jukosu opowiedział się za dalszą urbanizacją, silnym i niezależnym technologicznie wojskiem, za polityką dominacji na zagranicznych rynkach i państwowym interwencjonizmem w rozsądnych granicach. Parlament z kolei miałby być w jego ocenie miejscem, gdzie reprezentowane są nie tyle różne partie, ile różne regiony Rosji.

Trzeba jednak pamiętać, że problemy Chodorowskiego z obecnym reżimem mają wiele wspólnego z tym, jak Putin osiągał podobne priorytety i cele.

Rosyjski przywódca wzmocnił rząd, depcząc rządy prawa, stawiając na wielki biznes, pozwalając na rozkwit korupcji i „kapitalizmu kolesi”, przyspieszając urbanizację, co miało swoją cenę. Moskwa co prawda stała się atrakcyjnym mega-miastem, ale jedynym w Rosji, które wyssało zasoby z innych części kraju. Rosja wreszcie zbudowała nowoczesną armię, ale straciła technologiczną konkurencyjność w wyniku alienacji wobec sojuszników na Zachodzie.

„Oddawanie ziemi Chinom, negocjacje z Japonią ws. spornych wysp – to wszystko pseudopatriotyczne przedsięwzięcia rządu, mające na celu uzyskanie przychylności wschodnich sąsiadów, ale niszczące relacje z Zachodem” – tłumaczył na spotkaniu Chodorowski.

Gdy czytam jego postulaty ,nie mogę pozbyć się wrażenia, że Chodorowski krytykuje Putina za jego niekompetencję i korupcję, ale nie za obranie błędnego kierunku.

Wizja Nawalnego

Tymczasem zupełnie odmienne podejście prezentuje inny krytyk Putina Aleksiej Nawalny, który na początku tego roku stworzył platformę wyborczą, odrzuconą przez Kreml na podstawie sfabrykowanych oskarżeń. Dokument ten miał w dużej mierze populistyczny charakter, wzywał bowiem do dużych obniżek podatków i nierealistycznych wzrostów wydatków. Postulowano w nim utworzenie utopijnego systemu emerytalnego, który byłby oparty o wszystkie aktywa rządowe zebrane w jeden fundusz, mający finansować wypłaty emerytur. Dodatkowo postulowano stworzenie profesjonalnej armii wielkości pół miliona żołnierzy, a każdy z nich miałby zarabiać 3 tys. dol. miesięcznie, czyli mniej więcej tyle, ile dziś zarabia amerykański sierżant.

Co ciekawe, w programie tym można przeczytać o „zakończeniu agresji wobec Ukrainy”, ale bez oddania Krymu – zamiast tego domagano się „zasadnego rozwiązania problemu Krymu na rzecz lokalnej społeczności” – cokolwiek ma to oznaczać. W Rosji z wizji Nawalnego sektor wysokich technologii dobrze by prosperował po prostu dlatego, że wtedy Rosja byłaby ładniejszym krajem z niskimi podatkami i niewielką biurokracją, zatem ustałby drenaż mózgów. Ścisłe limity imigracyjne, których broni Nawalny, nie wpłynęłyby negatywnie na wzrost gospodarczy.

Co prawda żaden z tych postulatów nie przypomina putinowskiej Rosji, ale wizja Nawalnego zdaje się przeczyć prawom grawitacji. Wyglądała bardziej jak próba zbudowania nowego państwa od podstaw, a nie reforma kraju z poziomu dzisiejszej, szarej rzeczywistości.

Jaka przyszłość czeka Rosję?

Ani lepsza egzekucja prawa, jak chce tego Chodorowski, ani marzenia i unikanie konkretów nie sprawią, że Rosja Putina stanie się czymś innym, a już na pewno nie wolnym, prosperującym i konkurencyjnym gospodarczo krajem. Rosja wg. wizji Chodorowskiego wyglądałaby dziś jak nieliberalne demokracje współczesnej Europy Wschodniej. Państwo takie raczej z trudem budowałoby partnerstwo z Zachodem lub dawało więcej nadziei na rozwiązanie problemu zmonopolizowanej, scentralizowanej gospodarki. Z kolei wizja Nawalnego wygląda tak naiwnie, że nie jestem pewien, co zrobiłby ten polityk, gdyby wylądował na Kremlu.

Kiedy myślę o Rosji po Putinie, szukam wiarygodnej wizji, która nie powiela iluzji i ambicji o potędze w stylu Putina. Rosja moich marzeń to kraj, który dąży do wstąpienia do Unii Europejskiej. To kraj, który podąża trudną, ale dobrze określoną ścieżką, którą wybrały inne kraje postkomunistyczne w Europie. To kraj akceptując standardy, które Wielka Brytania poprzez Brexit próbowała odrzucić, ale nie do końca się jej to udało.

Taka Rosja nie ma nic przeciwko oddaniu części suwerenności w imię trwałego pokoju oraz gospodarczej prosperity. To miejsce, które wpisywałoby się w architekturę bezpieczeństwa niekoniecznie opartą o izolację i nieustanne napięcie.

To kraj, dla którego utrzymywanie każdego skrawka swojego wielkiego terytorium, a także tego, co zagrabiło w ostatnim czasie, nie jest ostatecznym celem. Państwo takie raczej studiowałoby swoją przeszłość, a nie ją gloryfikowało. I po dogłębnym audycie nierozsądnego prawa, powoli budowałoby prawdziwe, a nie imitacyjne instytucje, zarówno oddolnie, jak i odgórnie.

Co najmniej do 2009 roku, większość Rosjan uważała, że członkostwo w Unii Europejskiej powinno być celem kraju. Dziś tylko jedna czwarta Rosjan jest tego zdania, zaś aż 60 proc. opowiada się przeciw. W obliczu takich sondaży liderzy opozycji porzucili wizję europejskiej przyszłości dla Rosji, akceptując zwycięstwo putinowskiej propagandy resentymentu i wyjątkowości.

Wszystko to sprawia, że nie jestem optymistą jeśli chodzi o przyszłość Rosji. Dopóki kraj nie zmieni niektórych posunięć Putina i nie odrzuci mesjanistycznej, samotnej ścieżki, a także nie zacznie się pozycjonować jako część większej całości, to jest skazany na gospodarczą, demograficzną i intelektualną degradację.

>>> Czytaj też: Ambasador Ukrainy w Polsce: Wszystko idzie po myśli Putina [WYWIAD]