Realizacja polityki energetycznej w wersji zaproponowanej przez ME będzie kosztowała do 2030 r. ok. 70 mld euro - wynika z zaprezentowanego w czwartek na COP24 raportu "Wkład polskiego sektora energetycznego w realizację globalnej polityki klimatycznej".

Raport, przygotowany przez firmę doradczą EY dla Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej stwierdza, że w ramach zaprezentowanego przez Ministerstwo Energii projektu polityki energetycznej (PEP) do 2030 r. koszt budowy nowych źródeł energii sięgnie 30 mld euro, modernizacje istniejących pochłoną kolejne 30 mld, a konieczne będą jeszcze inwestycje w przesył i dystrybucję. Natomiast do 2040 r. tylko na moce zmieniające strukturę wytwarzania potrzeba 90 mld euro.

Jak podkreślał, prezentując raport w Katowicach Jarosław Wajer z EY, punkt startu dla Polski był zupełnie inny niż państw, z którymi dziś ustalamy wspólne cele. Wskazał też, że energetyka to nieco ponad 3 proc. PKB, ale ma wielki wpływ na cały rozwój gospodarczy.

W raporcie wskazuje się też, że do 2030 r. - przy potrzebach inwestycyjnych rzędu 70 mld euro - polskie spółki energetyczne będą mogły zebrać co najwyżej 50 mld. Pytanie skąd wziąć te pieniądze i jak zachęcić inwestorów do włączenia się do realizacji tej polityki - zaznaczył Wajer.

Wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski podkreślał, że od 30 lat Polska ponosi ogromny wysiłek związany z ograniczaniem oddziaływania energetyki na środowisko. Ograniczyliśmy energochłonność gospodarki o 30 proc., redukcja emisji gazów cieplarnianych sięgnęła 30 proc., przy zauważalnym wzrost udziału OZE - wskazywał. To czas który został bardzo dobrze wykorzystany, to jest coś co musi budzić szacunek - dodał.

Reklama

Tobiszowski podkreślał, że projekt polityki energetycznej zakłada zmiany ewolucyjne. Musimy dążyć do przekonania obywateli do tych zmian. „Nie jest sztuką zaostrzać normy a nie mieć dla tego akceptacji. Musimy zapewnić, aby wszystkie strony na świecie przyjęły nasze postulaty” - dodał, oceniając, że UE brakuje skuteczności na arenie międzynarodowej.

Yvon Slingenberg z Generalnej Dyrekcji ds. Klimatu KE mówiąc o zaprezentowanego przez Komisję projektu długoterminowej strategii niskoemisyjnej oceniała, że dzięki takiemu podejściu o 40 proc. spadną koszty zdrowotne energetyki. To powinno być szczególnie interesujące dla Polski, borykającej się z zanieczyszczeniami powietrza - podkreślała.

W czasie debaty prezes Taurona Filip Grzegorczyk wskazywał na przeciwskuteczność opłat za emisję CO2. Ten rynek jest sztuczny, a polskie spółki są drenowane z pieniędzy i nie mają za co się transformować w kierunku OZE - argumentował.

Yvon Slingenberg podkreślała, że rynek CO2 jest tylko narzędziem do osiągnięcia celów w sposób relatywnie efektywny kosztowo. Jeżeli tych celów nie osiągniemy, koszty zmian klimatycznych uderzą bardzo silnie, to będzie znacznie bardziej kosztowne - mówiła. Celem ETS jest uniknięcie tych kosztów - dodała. Zatem, jak replikował Grzegorczyk - to KE ponosi odpowiedzialność za działanie ETS i to Komisja powinna wytłumaczyć obywatelom, dlaczego rosną ceny.

Prezes Enei Mirosław Kowalik również oceniał, że system handlu emisjami ETS nie jest wystarczający, by popchnąć spółki w kierunku OZE. Podkreślał, że raport EY wskazuje wyraźnie, że Polska idzie w tym samym kierunku co inni, a projekt PEP też jest spójny z trendami i celami, które wyznacza sobie UE.

„Czeka nas jeszcze dyskusja skąd wziąć pieniądze, w jaki sposób inwestować w OZE czy zbudować atom przy jak najmniejszych kosztach społecznych, a cena energii nie była sztucznie zawyżana” - ocenił. Również wiceprezes Energi Jacek Kościelniak wskazywał, że aby realizować PEP spółki muszą szukać dodatkowych pieniędzy na zewnątrz, bo aktualne bilanse są obciążone trwającymi inwestycjami.

autor: Wojciech Krzyczkowski

>>> Polecamy: Rekordowy projekt w historii polskiej energetyki. Plan wiatraków na Bałtyku rozkręca się na dobre