Jak podkreślił prezes Polskiego Instytutu Ekonomicznego, protesty, które trwają obecnie we Francji to efekt kilku kwestii związanych z polityką gospodarczą prowadzoną przez francuski rząd od kilku lat.

"Francuscy ekonomiści, wśród nich m.in. Daniel Fédou, którzy wystosowali niedawno list otwarty do prezydenta Francji Emmanuela Macrona, obarczają winą za niepokoje społeczne przede wszystkim walutę euro. Dodatkowo podkreślają konieczność utrzymywania deficytu poniżej 3 proc. PKB, jako jednego z kryteriów traktatu z Maastricht" - powiedział Arak.

Według niego francuskim problemem jest to, że nie da się przeprowadzić kosztownych reform wewnętrznych w ciągu jednego roku bez możliwości kontroli nad własną walutą i doprowadzenia do jej dewaluacji.

Jak przypomniał, produktywność pracy we Francji w ostatnich latach rosła bardzo szybko, ale równie szybko podwyższały się koszty jednostkowe pracy. "Francuzi mają drugie największe wydatki na politykę społeczną w UE, wyprzedzają ich tylko Finowie" - zaznaczył Arak.

Reklama

Dodał, że by sfinansować jedną z największych polityk społecznych w UE trzeba było znaleźć dodatkowe środki. "Prezydent Macron próbował pod przykrywką podatków ekologicznych wprowadzić dodatkowe obciążenia podatkowe. A przecież Francja jest jednym z najciężej opodatkowujących swoich pracowników i przedsiębiorców krajem wśród państw rozwiniętych; wyprzedziła pod tym względem w 2017 r. Danię, dlatego mu się to nie udaje" - wyjaśnił.

Arak zaznaczył, że protesty na francuskich ulicach kosztują gospodarkę wiele miliardów euro i chodzi tu nie tylko o koszty zniszczonych samochodów i ulic, ale przede wszystkim o koszty utraconych roboczo-godzin.

Według szefa PIE "w gorsecie wspólnej waluty euro", którą Francja musi utrzymywać, wielu reform wewnętrznych, gwarantujących obecny poziom wydatkowania na cele socjalne może nie udać się zrealizować. "Prezydent Francji zdecydował się na zwiększenie deficytu, czyli Francja będzie miała deficyt przekraczający 3,5 proc., znacznie wyższy niż kryteria z Maastricht. To - jego zdaniem - będzie powodowało zwarcie polityczne pomiędzy Francją a Niemcami, ponieważ taka sytuacja może wpływać na rentowność gospodarki niemieckiej. Może to oznaczać - jak dodał - że francuskie reformy wewnętrzne mogą się nie udać bez istotnej zmiany w polityce wewnętrznej; "np. przez czasowe przywrócenie, czy stworzenie dodatkowego obrotu pieniędzy, poza euro jak planują Włochy".

"To powoduje, że pod wielkim znakiem zapytania pozostaje decyzja, by gospodarki o różnych stadiach rozwoju, różnej strukturze wytwarzania dóbr i usług utrzymywały wspólną walutę, jaką jest euro" - zaznaczył.

Dodał, że obecne protesty odbiją się na tempie wzrostu francuskiej gospodarki w 2019 r. "Już widać, że rentowności ich obligacji rosną. Oznacza to, że zdolność Francji do spłacania własnych długów, według rynku, spada. A zatem francuski wzrost gospodarczy może być w przyszłym roku poniżej oczekiwań" - wskazał.

Przypomniał, że według prognoz planowany wzrost PKB Francji ma wynieść w przyszłym roku 1,6 proc., co może się nie zmaterializować. "A to oznacza, że Francja może w negatywnym rankingu zrównać się np. z Włochami, gdzie, jak się zakłada, wskaźnik ten wyniesie 1,1 proc. W takim scenariuszu Francja może stać się kolejną problematyczną gospodarką w strefie euro" - powiedział.

Podkreślił, że na szczęście polska gospodarka nie jest uzależniona od gospodarki francuskiej, choć Francja jest dla nas istotnym partnerem gospodarczym, do którego w 2017 roku trafiło 5,6 proc. polskiego eksportu.

"Obecne wydarzenia we Francji na pewno będą jednym z elementów pośrednio wpływających na obniżenie prognoz wzrostu na 2019 r. także dla Niemiec" - ocenił Arak.

>>> Czytaj też: To był fatalny rok dla obligacji korporacyjnych. Ale są pierwsze sygnały odbicia