Były już, kolejno, rozliczenia z neoliberalizmem (niesprawiedliwe nierówności pod pozorem wolności! oderwane elity!), bogu ducha winnym Fukuyamą (jaki znowu koniec historii! demokracja liberalna jest przykrywką dla neoliberalizmu i chroni wyłącznie oderwane elity!) czy kosmopolitycznym uniwersalizmem (oderwane elity wmawiają nam, że nie potrzebujemy wspólnoty i narodu – ale długo w próżni nie wytrwamy!). A rok 2018 przyniósł nam nowe, bardzo ciekawe Wielkie Rozliczenie: rozliczenie z do niedawna bardzo pozytywnie odbieranym internetem.
Jest to de facto rozliczenie z poziomu meta: odkryliśmy bowiem, że internet nie tyle usprawnia działanie naszych instytucji społecznych, nie tyle jest dla nich neutralnym medium, co je radykalnie zmienia i często niezauważenie wypacza. No i zdaliśmy sobie sprawę, że być może wszystkie nasze poprzednie Wielkie Rozliczenia, począwszy mniej więcej od okolic 2008 r. (wtedy zaczęła się bardzo szybko rozprzestrzeniać technologia mobilna), ponieważ rosły w siłę na mediach społecznościowych, forach i blogach, dostarczanych nam wedle algorytmów wyszukiwarki Google, były nie tylko funkcją faktycznego niezadowolenia społecznego, lecz także funkcją sposobu działania internetu.
Innymi słowy, może coś innego by nas złościło, może na coś innego byśmy pluli lub pod innym kątem, gdybyśmy dalej zbierali się na placach, a nie w wirtualu; gdybyśmy nadal czytali gazety, a nie Twittera, gdybyśmy uczestniczyli w społecznościach zbudowanych na naszą ludzką skalę, a nie społecznościach globalnych, w których związki są luźniejsze, moralność nie chce się przeskalować i w których trendy są silniejsze: raz się utworzywszy, zagarniają ze sobą setki milionów umysłów. Co więcej, wydaje nam się, że gdyby nie nowa organizacja życia społecznego stworzona online, być może plulibyśmy nieco sensowniej, nieco efektywniej, z nieco większym sensem – nawet jeśli w tym samym kierunku.
Rok 2018 to rok wielu internetowych rozczarowań.
Reklama
Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu DGP.