"Jest spora grupa zainteresowanych inwestorów, którzy już w Polsce inwestowali, jak i nowych. Na pewno wyniki aukcji były pewnym otrzeźwieniem, bo nie wszyscy są gotowi zainwestować w projekty w oparciu o tak niskie ceny aukcyjne, ale sądzę, że kilku nowych graczy się pojawi. Pytanie, czy inwestorzy będą woleli zainwestować w projekty, które aukcje wygrały, ale zaoferowały niższe ceny, czy zdecydują się wybrać projekty oparte o rynek, licząc na dalszy wzrost cen za energię. Na pewno nowe projekty oraz istotne wolumeny energii przeznaczone na aukcje wywołują zainteresowanie inwestorów. To są nowi gracze z Europy czy z Azji, zarówno inwestorzy sektorowi, jak i finansowi" - powiedział PAP Biznes radca prawny Paweł Puacz, kierujący praktyką energetyczną w Clifford Chance.

W niedawnej aukcji dla nowych farm wiatrowych na lądzie zakontraktowano prawie 42 TWh energii elektrycznej po średniej cenie 196,17 zł za MWh, czyli poniżej cen rynkowych. Aukcję wygrało 31 ofert złożonych przez 23 wytwórców.

"Przed aukcją oglądaliśmy zintensyfikowany spektakl negocjacji, rozmów między deweloperami farm wiatrowych a nowymi inwestorami. Po ogłoszeniu terminu wszyscy chcieli jeszcze przed aukcjami podpisać umowy, to udało się jednak niewielu. Zdziwieniem były wyniki, bo wiele poważnych projektów aukcji nie wygrało. Obserwujemy, że dopiero teraz powoli inwestorzy i deweloperzy wracają do stołów negocjacyjnych i rozmów o sprzedaży projektów. Na pewno będziemy obserwować zmiany właścicielskie, ale ten proces chwilę potrwa" - powiedział Puacz.

Jego zdaniem wśród banków jest gotowość do finansowania projektów OZE.

Reklama

"Dobre projekty na pewno dostaną finansowanie. Liczyłbym się jednak z tym, że części projektów nie uda się zrealizować, szczególnie tych, które zaoferowały cenę na poziomie prawie 50 proc. ceny rynkowej. Takim projektom może być bardzo ciężko znaleźć finansowanie zewnętrzne" - powiedział prawnik.

Ocenił, że banki zapewne są zaskoczone cenami oferowanymi przez inwestorów w aukcjach OZE, więc będą ostrożnie patrzeć i weryfikować wiarygodność modeli finansowych, zanim zdecydują się udzielić kredytów na budowę nowych elektrowni.

"Na pewno bowiem nie wszystkie projekty, które wygrały aukcje obronią się finansowo" - powiedział.

Projekty wiatrowe mają 30 miesięcy na rozpoczęcie sprzedaży energii w ramach systemu, czyli w tym terminie wymagane jest otrzymanie koncesji i rozpoczęcie sprzedaży energii w ramach systemu wsparcia. Sankcją za niezmieszczenie się w ustawowym terminie jest utrata wsparcia na cały okres 15 lat. Przepada kaucja wpłacona na etapie aukcji i dany projekt nie może uczestniczyć w kolejnych aukcjach przez trzy lata.

"Projekty, by wystartować w aukcji, musiały przejść prekwalifikacje, czyli wykazać się osiągnięciem etapu +gotowości do budowy+, przy czym URE zgodził się z wykładnią przepisów, zgodnie z którą istnieje możliwość zmiany pozwoleń na budowę i co za tym idzie zmiany niektórych parametrów projektów już po wygranej aukcji. Najbliższe miesiące będą jeszcze pracą nad projektami" - powiedział Paweł Puacz.

"Sądzę, że nowe projekty wiatrowe zaczną pączkować już od wiosny. Potem będą dwie kolejne fale: fala projektów, które aukcji nie wygrały i w przypadku których inwestorzy zdecydują się na ich realizację bez systemu wsparcia. Inwestorzy mają o tyle utrudnione zadanie, że istnieje ryzyko utraty umów przyłączeniowych po maju 2019 r. To ryzyko, z którym inwestorzy, których projekty nie wygrały aukcji muszą się liczyć. Nie wiadomo, jak zachowają się operatorzy sieci, którym przysługiwać będzie prawo do wypowiedzenia umów na przyłączenie - czy będą korzystać z tego prawa czy może będą przychylniej patrzeć na inwestorów, którzy prowadzą już jakieś zaawansowane działania w celu realizacji inwestycji" - dodał.

Trzecią falę stanowić będą projekty pod zapowiadaną na 2019 rok nową aukcję OZE.

Z projektu Polityki Energetycznej Państwa (PEP) do 2040 r. wynika, że w 2030 roku udział węgla w wytwarzaniu energii miałby spaść do 60 proc., a w miksie coraz większą rolę miałyby grać źródła odnawialne. Planowany jest m.in. rozwój fotowoltaiki oraz morskich farm wiatrowych. Nie przewiduje się z kolei tak dynamicznego wzrostu udziału lądowych farm wiatrowych w bilansie energetycznym, jak w latach poprzednich. Z prognoz zawartych w dokumencie wynika, że w 2020 roku w wietrze na lądzie miałoby być zainstalowane 6,4 GW, a w 2040 roku już jedynie 800 MW.

"Z projektu PEP wynika, że nowych projektów wiatrowych nie będzie. Mówimy o stopniowym wygaszaniu sektora lądowej energetyki wiatrowej. Widać tu pewną konsekwencję Ministerstwa Energii. Tak długo jak obowiązuje +ustawa wiatrakowa+ wprowadzająca limit tzw. +10 wysokości turbiny+, tak długo ministerstwo musi zakładać, że nowe inwestycje nie powstaną i nie będzie też możliwy tzw. repowering farm wiatrowych, czyli budowanie nowych instalacji w miejsce starszych, wyeksploatowanych już maszyn. Dzisiaj obowiązuje ustawa wiatrakowa, która uniemożliwia uzyskanie pozwoleń na budowę dla nowych projektów, i to bez względu na to, czy to są nowe projekty, czy projekty stawiane w miejsce już istniejących" - wyjaśnił Puacz.

"Oceniając po projekcie PEP minister energii najwidoczniej nie zakłada, że coś się zmieni w ustawie wiatrakowej. Przewiduje więc, że wiatraki, które się dziś kręcą i produkują energię, z czasem wyjdą z eksploatacji, a w ich miejsce na tych fundamentach nikt nie będzie mógł postawić nowych farm. Pytanie, czy to jest formalistyczne aplikowanie dzisiejszych przepisów do tej polityki, czy deklaracja polityczna, że ustawa w takim brzmieniu ma dalej obowiązywać, więc zakaz pozostanie" - dodał radca prawny Clifford Chance.

Zauważył, że z drugiej strony przedstawiciele ministerstwa zapewniają, że będą urynkawiać przepisy i pozwalać na stawianie nowych projektów w gminach, które tego chcą.

Paweł Puacz wskazał, że bardzo dużo się dzieje w sektorze morskich farm wiatrowych.

"Do projektów Polenergii wszedł Equinor, jeden z kluczowych graczy w branży. Dominika Kulczyk, właścicielka Polenergii, zadeklarowała, że chce realizować takie projekty i nie zamierza zwalniać tempa. PGE rozpoczęła proces sprzedaż części udziałów w swoich projektach offshore. Orlen wybrał doradców, by przeanalizować swój projekt morskiej farmy wiatrowej i deklaruje gotowość do jego dalszego rozwoju. Jest też poruszenie i duża intensyfikacja działań wśród innych graczy, którzy mają zabezpieczone lokalizacje pod morskie farmy wiatrowe" - powiedział Puacz.

Zauważył, że toczą się rozmowy w sprawie dedykowanego systemu wsparcia dla projektów offshore.

"Prawdopodobnie każdy z nich będzie wymagał zgody Brukseli, więc pytanie, czy będzie jeden uniwersalny system dla wszystkich, czy będzie to zrobione etapowo, z dedykowanym mechanizmem wsparcia bezpośredniego dla najbardziej zaawansowanych projektów" - powiedział radca prawny Clifford Chance.

"Pojawił się pomysł, by PSE wzięło na siebie realizację rozbudowy sieci przesyłowej pod przyłączenia morskich farm – także w zakresie morskiej sieci. Operator miałby pełną kontrolę nad rozwojem sieci i jej dalszą eksploatacją. Koncepcja jest jednak nowa, wymagałaby daleko idących zmian regulacji. Jest też pomysł, by połączyć zasady rezerwowania mocy przyłączeniowej z systemem wsparcia" - dodał.

Z projektu Polityki Energetycznej Państwa (PEP) wynika, że pierwsza farma wiatrowa na morzu miałaby zostać uruchomiona po 2025 r. W 2030 r. w offshore byłoby zainstalowane 4,6 GW, a w 2040 r. 10,3 GW.

Najbardziej zaawansowane są projekty Polenergii i Equinora oraz PGE.

>>> Czytaj też: "FAZ": Trzeba zminimalizować polityczne korzyści z Nord Stream 2 dla Kremla