Ta książka trafia w punkt. To frapująca opowieść o wyczerpywaniu się zasobów naturalnych naszej planety, ale wolna od nieznośnego moralizatorstwa, które zbyt często czyni ekopublicystykę tak bardzo odpychającą.
ikona lupy />
Ugo Bardi, „Wydobycie. Jak poszukiwanie bogactw mineralnych pustoszy naszą planetę”, tłum. Joanna Bednarek, Książka i Prasa, Warszawa 2018 / DGP
Praca Ugo Bardiego ma wszystko to, co publikacja chemika i pisarza mieć powinna. To merytoryczna piguła wiedzy o globalnych zasobach mineralnych, podana w bardzo przystępnej formie.
Bardi zaczyna od początku. Dosłownie. Nawet laik może się z tej książki dowiedzieć, skąd się w ogóle wzięły na Ziemi zasoby naturalne. Krok po kroku przeprowadza czytelnika przez kolejne fazy geologicznego rozwoju planety. Najpierw hadeik (ponad 4 mld lat temu), gdy Ziemia jest tak gorąca, że metale ciężkie, które wzięły się z wybuchu supernowych, ulegają stopieniu i opadają w głąb. Te lżejsze pozostają w skorupie ziemskiej. Potem archaik (ok. 3 mld lat temu), gdy na dnie oceanów osadzają się tlenki żelaza. Następnie proterozoik i fanerozoik. Ziemia przechodzi w tym czasie wiele mniejszych i większych geologicznych rewolucji. Wszystko się raz topi, innym znów razem wymraża. Uderzają asteroidy, plują wulkany. Końcową fazą tego drugiego eonu jest trwający do dziś holocen (ostatnie 12 tys. lat naszej planety). Z kolei ostatnia faza holocenu to antropocen. Czas ludzkiej cywilizacji, która dość szybko orientuje się, jakie skarby kryje w sobie natura i jak ich używać dla własnej korzyści.
Reklama
Tak dochodzimy do zasadniczej części pracy Bardiego: szczegółowo opisanych dziejów rozmaitych minerałów oraz technik ich eksploatacji. To nieczęsta okazja, by dowiedzieć się czegoś więcej nie tylko o najczęściej opisywanych ropie naftowej czy gazie ziemnym, lecz także o niklu, cynku, uranie czy złocie. Ta część jest głęboko osadzona w realiach politycznych. Bardi opisuje, w jaki sposób historię świata da się czytać jako dzieje konfliktów o zasoby. Wojny oraz mechanizmy kształtowania i rozpadu imperiów stają się wówczas dużo bardziej przejrzyste.
Trzecią (najobszerniejszą) częścią „Wydobycia” jest namysł nad skutkami i konsekwencjami. Autor nie ukrywa, że stoi mocno na klasycznym stanowisku Klubu Rzymskiego, międzynarodowego think tanku, który jako pierwszy (jeszcze w latach 70.) wskazywał na fakt, że zasoby naturalne nie są niewyczerpane, a ich eksploatacja na taką skalę, jakiej domaga się współczesna gospodarka, doprowadzić musi do zmian całego ziemskiego ekosystemu. „Wydaje się, że odkryliśmy sposób podróży międzyplanetarnych bez budowania statków kosmicznych” – pisze w pewnym momencie Włoch. Wskazując, że po 200 latach intensywnej (momentami rabunkowej) eksploatacji Ziemia staje się inną planetą, niż była. A ludzkość musi się do tego jakoś dopasować. Albo przez zmianę sposobu wydobycia i wykorzystania zasobów, albo poprzez rozpoczęcie podboju kosmosu. Ale sytuacji, gdy to drugie rozwiązanie wydaje się (nomen omen) księżycowe (tak jak pomysł produkowania energii przy użyciu dostępnego na Księżycu Helu-3), nie pozostaje nam nic innego, jak wyjście numer jeden.
Czyli co? Substytucja metali rzadkich, więcej recyklingu tego, co istnieje, i koncentracja na zajęciach wymagających mniej energii niż produkcja przemysłowa (np. sztuka). To rekomendacje Ugo Bardiego na przyszłość. Jego wizja bardziej ludzkiego postwzrostu niż ta, którą znaliśmy dotąd.

>>> Czytaj też: Globalne koncerny mięsne trują bardziej niż naftowi giganci. Sztuczne mięso uratuje klimat?