Prezydent Emmanuel Macron i kanclerz Angela Merkel podpiszą nowy traktat o współpracy, który ma zacieśniać więzi między oboma krajami. Niemniej różnice pomiędzy dwoma największymi państwami UE nie znikają i wybrzmiewają dziś tak samo, jak prawie 56 lat temu, gdy prezydent Charles de Gaulle i kanclerz Konrad Adenauer podpisywali Traktat Elizejski - pisze Leonid Bershidsky.

Zaplanowano, że podpisanie dokumentu odbędzie się 22 stycznia 2019 roku w Akwizgranie, w rocznicę podpisania Traktatu Elizejskiego. W obu przypadkach inicjatywa wychodziła od Francuzów. Również w obu przypadkach motywacją do podpisania traktatu była chęć przeciwstawienia się USA.

Można powiedzieć, że dziś istnieją lepsze powody niż 1963 roku, aby Francja i Niemcy zademonstrowały swoją bliskość. W obliczu wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, buntu Europy Wschodniej oraz rządów prawicowych populistów we Włoszech, którzy chcą stworzyć europejski alians partii eurosceptycznych przed majowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego, europejski projekt potrzebuje mocniejszego jądra, a Paryż i Berlin mogą to zademonstrować.

Nowy traktat podkreśla intencje obu państw do zajmowania wspólnego stanowiska we wszystkich ważnych dla Europy kwestiach. Francja i Niemcy planują także zharmonizować swoje systemy obronności oraz programy eksportu broni, jak również chcą rozwijać współpracę w kierunku stworzenia „francusko-niemieckiej strefy gospodarczej ze wspólnymi zasadami”. W wywiadzie dla „Sueddeutsche Zeitung” niemiecki minister spraw zagranicznych Michael Roth mówił o sprawieniu, aby granica francusko-niemiecka stała się niewidoczna dla zwykłych obywateli. „Ma to dotyczyć szkół, opieki zdrowotnej, rynku pracy”.

Traktat Elizejski z 1963 roku był mniej ambitny. Dokument ten dotyczył wspólnej obietnicy współpracy. Nowy dokument może być interpretowany próba pokazania całej Unii Europejskiej przyszłej ścieżki, nacisk na budowanie coraz ściślejszej unii. Podpisanie traktatu może też jawić się jako atrakcyjne dla prezydenta Emmanuela Macrona, osłabionego protestami „żółtych kamizelek” oraz dla Angeli Merkel, która powoli odchodzi z polityki. Oboje mogą wejść w buty swoich wielkich poprzedników i próbować osiągnąć więcej niż do tej pory.

Reklama

W 1963 roku bardzo szybko stało się jasne, że interesy Francji różnią się od interesów Niemiec. W ramach części procesu ratyfikacji traktatu Elizejskiego, Niemcy dodały preambułę, w której wskazały na specjalne relacje kraju z USA. Skłoniło to Charlesa de Gaulle’a do żartu, że „traktaty są jak kobiety i róże: trwają, dopóki trwają”.
Tym razem atlantyckie zaangażowanie Niemiec raczej nie znajdzie się w traktacie, gdyż Donald Trump jest jeszcze mniej popularny w Berlinie niż w Paryżu. Niemniej istnieją inne różnice, które sprawiają, że Francja i Niemcy nie stworzą jednolitego bytu, mającego być silnym, pozytywnym przykładem dla całej UE.

Niemcy chciały, aby Francja przekształciła swoje stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ w miejsce Unii Europejskiej. Zamiast tego w projekcie traktatu mamy deklarację, że celem z dyplomatycznym priorytetem będzie uzyskanie dla Niemiec kolejnego stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa. Cel ten jednak wydaje się niemożliwy do osiągnięcia, gdyż Rosja i Chiny – inny stali członkowie Rady, raczej nie zgodzą się na dodatkowe miejsce, które zajmie kolejne państwo Zachodu.
Gdyby Francja chciała zrzec się swojego miejsca na rzecz UE, prawdopodobnie przypadki, takie jak niedawne zdegradowanie przedstawicielstwa UE w Waszyngtonie z rangi państwa do rangi organizacji międzynarodowej, nie miałyby miejsca. Jest jednak inaczej nowy traktat francusko-niemiecki jedynie wzmocni przekonanie, że nawet dla kluczowych państw UE suwerenność jest ważniejsza niż jedność.

Jeśli chodzi o sprawy wojskowe, to współpraca będzie równie trudna. Co prawda Francja i Niemcy stworzyły wspólną brygadę w 1989 roku, ale do dziś nie posiadają połączonych kompanii i żołnierzy oraz używają różnego rodzaju broni. Podczas gdy francuscy żołnierze biorą udział w misjach antyterrorystycznych na świecie, ich niemieccy odpowiednich jedynie trenują w kraju. I nie chodzi o to, że nie ma lepszego traktatu o przyjaźni, który skuteczniej budowałby mosty, ale o to, że istnieją poważne różnice pomiędzy siłami obu tych krajów.

Różnice te istnieją także na poziomie polityki bezpieczeństwa. W październiku po zabójstwie saudyjskiego dziennikarza Dżamala Chaszukdżi’ego pojawiły się napięcia między Paryżem a Berlinem wokół wspólnego myśliwca. Podczas gdy Francuzi chcieli eksportować sprzęt do wszystkich krajów świata, Niemcy opowiadali się za większą odpowiedzialnością w wyborze potencjalnych klientów. Nie będzie zatem łatwo znaleźć wspólne stanowisko jeśli chodzi o eksport broni, a właśnie do tego zobowiązuje oba państwa nowy traktat.

Kolejna kwestia, czyli wspólny obszar gospodarczy z jednolitymi zasadami, także będzie stwarzać problemy. Trudno bowiem wyobrazić sobie kompromis pomiędzy znajdującą się w nieustannym deficycie Francją, a siedzącymi na nadwyżkach handlowych Niemcami. Paryż i Berlin nie mogły nawet się porozumieć jeśli chodzi o opodatkowanie firm technologicznych, czyli coś, co teoretycznie leży w ich wspólnym interesie. W ubiegłym miesiącu Francja i Niemcy osiągnęły pewien kompromis, wzywając UE do nałożenia podatku na przychody z cyfrowych reklam do 2021 roku – do czasu, aż nie zostanie wypracowane lepsze rozwiązanie międzynarodowe. Ale jeśli Paryż i Berlin naprawdę chciałyby przecierać szlaki, to wprowadziłyby ten podatek samodzielnie, nie czekając na innych.

Symboliczne wyrazy solidarności są ważne w obecnych czasach podziałów i braku jedności. Ale w prawdziwym życiu współpraca partnerów o najlepszych intencjach jest trudna. Macron i Merkel zrobiliby zatem więcej, gdyby zebrali i przedstawili serię tych projektów, które są wspólne, a nie odnawiali stare dokumenty de Gaulle’a i Adenauera. Wówczas, być może, łatwiej byłoby przekonać innych od idei jeszcze ściślejszej unii.

>>> Czytaj też: Wspólne państwo coraz bliżej? Macron i Merkel podpiszą nowy traktat o współpracy