"To nie pierwszy raz, gdy Grenell wywołuje gniew rządu Niemiec: denerwował już Berlin prowadzoną na Twitterze agitacją przeciwko porozumieniu atomowemu z Iranem oraz solidaryzowaniem się z siłami populistycznej prawicy w Europie" - przypomina niemiecka gazeta.

Jak pisze, zdaniem dyplomatów Grenell "uważa, że za swoje zadanie sabotowanie polityki zagranicznej Niemiec w kluczowych kwestiach, wydaje się za to nie rozumieć swojej roli jako dyplomatycznego przedstawiciela (USA)".

Szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas i sekretarz stanu w MSZ Andreas Michaelis "dali Grenellowi wyraźnie do zrozumienia, że życzą sobie innego postępowania", zaś amerykański ambasador już cztery razy był zapraszany do MSZ na rozmowę. Według "Handelsblattu" w rozmowach tych "Grenell wykazywał zrozumienie, jednak w publicznych wystąpieniach szybko wracał do roli prowokatora".

Z tego zachowania niemieckie MSZ "wyciągnęło wnioski". "Zamiast oficjalnie wzywać ambasadora i w ten sposób pogłębiać kryzys w relacjach z USA, (niemieccy) dyplomaci zaczęli kontaktować się bezpośrednio z Departamentem Stanu w Waszyngtonie", gdzie mimo różnicy w podejściu do tematów takich jak Iran czy Nord Stream 2 "rozmowy przebiegają w sposób +profesjonalny+".

Reklama

"Ambasada (USA) w Berlinie ma być marginalizowana, a Grenell ignorowany" - podkreśla gazeta. Zgodnie z tą strategią niemieckie MSZ nie zamierza oficjalnie odnosić się do listu Grenella.

Komentując w poniedziałek sprawę listu, "Sueddeutsche Zeitung" pisze, że Grenell "chętnie zachowuje się jak polityk, a rola dyplomaty (...) mu nie wystarcza".

Komentując zawartą w liście Grenella groźbę nałożenia przez USA sankcji na firmy uczestniczące w budowie Nord Stream 2, gazeta pisze, że nie po raz pierwszy Stany Zjednoczone uciekają się do gróźb sankcji, gdy nie mogą w inny sposób przekonać partnerów w Europie do jakiejś decyzji, zaś "Grenell z upodobaniem stosuje tę sztuczkę i chce dyktować politykę europejską, nawet jeśli nikt w Europie go o to nie prosił".

"Tagesspiegel" pisze, że Niemcy potrzebują strategii wobec USA, by uniknąć "eskalacji, której by nie wytrzymały". "W konflikcie o Nord Stream 2 Berlin nie ma wielu partnerów w UE, na których mógłby polegać, gdyby USA spełniły swoją groźbę i nałożyły sankcje na firmy (budujące NS 2)" - podkreśla dziennik, dodając, że budowa gazociągu narusza energetyczne przepisy UE i zapewnia Rosji źródło pieniędzy, za które może "zbroić swoje wojsko i prowadzić wojny".

"Groźba wystosowana przez amerykańskiego ambasadora jest z pewnością niedyplomatyczna, ale działa. Podobnie zrozumiała jest skarga, że Berlin nie chce pozwolić, by to USA decydowały o tym, skąd zaopatrują się z energię. Jednocześnie partnerzy unijni nie zgadzają się, by Niemcy prowadziły samowolną politykę energetyczną wbrew ich interesom i interesom Wspólnoty. Wniosek jest więc taki: nie złościć się, lecz znaleźć wyjście z sytuacji" - konkluduje "Tagesspiegel".

>>> Czytaj też: PGNiG podpisało 20-letnią umowę na dostawy gazu z USA